wtorek, 2 września 2014

Chanakya Sapadham (1986) - masalowy full wypas z Chiru i Vijayashanti

Sięgając po ten film nie spodziewałam się za wiele (łagodnie mówiąc, nie mam za dobrego zdania o Raghavendrze Rao, a to on go wyreżyserował). Ale to ostatni (podpisany) tytuł z Chiru i Vijayashanti, jaki mam, a nie wyobrażam sobie obchodów urodzin Chiru bez obejrzenia czegoś z tą parą. Stwierdziłam zatem, że trudno, najwyżej się wynudzę (i poirytuję na raghavendrowy bombastyczno-idiotyczny styl klipów) I jakaż miła niespodzianka: bowiem bawiłam się świetnie i większością klipów też jestem zachwycona.  Chanakya Sapadham to taka masala, jakie (wciąż) kocham. Tak, wieje od niej oldskulowością, ale to tym bardziej dodaje jej smaczku (we współczesnej wersji chyba nie byłabym w stanie ogladać tego bez znaczącego pukania się po głowie:P),  a dzieje się tyle i tak, że mój racjonalizm szybko się gdzieś schował, a do głosu doszła - trochę, fakt, ostatnio zapomniana - na poły dziecięca (i głośno w trakcie oglądania demonstrowana:P) radocha, czyli big fun. Dlatego też będzie sporo screeenów :)

Mamy oto dzielnego bohatera Chanakayę - oficera celnego na lotnisku (dzięki temu przez sporą część filmu Chiru paraduje w białym mundurze<3) 
 który zmaga się z bezwzględnymi przemytnikami:
Owi panowie przez większość filmu próbują go 'złamać' (zmusić szantażem do współpracy czy 'podkopać' jego wiarygodność w oczach szefostwa) i na tym tle rozgrywa się sensacyjna część filmu. W której mamy sceny konfrontacji, szantaże, porwania...
...pościgi.... (tak, bohater ściga uciekających samochodem złych na czymś w rodzaju deskorolki z kijkami:P)
... odjechane sceny walki...

no i oczywiście jeden z moich ulubionych elementów ze  starych masali, czyli fantazyjne przebiórki:P

jedna z moich ulubionych szurniętych scen: 'sznureczkowe' czesanie się^^
 
Ale jest też wątek romantyczny - Chiru z Vijayashanti (która gra tu stewardessę) prezentują się jako para jak zwykle świetnie:
 
 
Vijayashanti wystylizowana na Japonkę^^
 
I mamy nawet akcent społeczny, bowiem rodzina bohaterki przez sporą część filmu zmaga się z problemem niespłaconego posagu (a matka pana młodego nie chce uznać siostry bohaterki za swą synową - i zabrać jej do swego domu - póki nie otrzyma całości żądanej sumy) .
Ów głos w kwestii problemu posagów nie jest oczywiście podobnie mocny i odważny jak w ciut wcześniejszym filmie Vishwantha z Chiru (moja notka o filmie Subhalekha), ale i trudno byłoby się tego spodziewać w klasycznej, komercyjnej masali. W każdym razie - poza zasugerowaniem samego problemu - cała ta sytuacja daje okazję do pokazana charakteru zarówno bohaterki (a  - co też znamienne - sprawa zdaje się być bardziej na jej głowie niż ojca obu dziewcząt), jak i Chirowego bohatera (bo jak się tu nie rozczulić, gdy ów - chcąc jej pomóc, a widząc jej obiekcje w kwestii przyjęcia pieniędzy od niego, tłumaczy jej, że w takim razie dostaje je jako.... posag od niego^^), no i naprawdę rozbawił mnie sprytny pomysł na ostateczne 'załatwienie' problemu (może i nie całkiem prawny, ale za to ile frajdy dający widzowi :))


Zresztą bohaterka to naprawdę dzielna dziewczyna (vide też sytuacja z szantażem zuych) - nawet jeśli czasem musi jej i pomóc ukochany facet:)  Bardzo podobała mi się też postać ojca Chanakyi (niezależnie od wyczuwalnej teatralności stylu gry Satyanarayany) - emerytowanego weterana, który jest z jednej strony bardzo jowialnym starszym panem (z rozbrajającym sposobem konwersowania z synem - przez system 'naprowadzania przez pytania':)), z drugiej - jasne okazuje się w pewnym momencie, że ów dzielny syn jak najbardziej ma geny 'po nim':)


No i na koniec słówko o owych klipach, których się tak bałam.  Ragavendra Rao znany jest bowiem - cytując pewne humorystyczne źródło - z klipów z 'kwiatami, owocami i kobiecymi brzuchami':P Innym słowami 'wypasioną tandetą' .Tymczasem w tym filmie klipy nie tylko są nie aż tak przesadzone, ale i część ma swój pomysł, jakiś motyw przewodni. Mamy zatem klip z fotografowaniem, owszem zmysłowy, ale z konceptem właśnie (w końcu jak często widzieliście bohaterkę w mokrym sari, ale nie w deszczu czy pod wodospadem, ale nurzającą się w kuwecie do wywoływania zdjęć?^^ A pomysł tańca na plaży na olbrzymim aparacie to już w ogóle czad:))
 


Jest też klip samolotowy (jakże adekwatny biorąc pod uwagę zajęcie obydwojga bohaterów), gdzie nawet tancerze w tle są przebrani za samolociki :


Do moich ulubionych należy także niezwykle energetyczny  klip z sytuacji okołoprzebiórkowej -  z totalnie rozbrajającym konceptem 'wiadrowym''^^

Jednym słowem TAKI  film:)




piątek, 22 sierpnia 2014

Chantabbai (1986), czyli Chiru jako samozwańczy detektyw James Pond

W urodziny Chiru kolejna 'odgrzewana notka' - tym razem o filmie, który kiedyś odkrył przede mną inne, komediowe oblicze Megastara i który jest do dziś jedną z moich ulubionych komedii indyjskich:)

Sięgnęłam po ten film z dwóch powodów: pierwszym była chęć zobaczenia innego oblicza Chiru niż tego znanego z ostatnich społecznikowsko-hirołsowskich filmów (znaczy chciałam zobaczyć raczej aktora niż stara), drugim była chęć poznania kolejnego cenionego reżysera kina telugu - Jandhyali.
Chantabbai to szalona komedia kryminalna. Skojarzenia z filmami z Peterem Sellersem okazują się nieprzypadkowe, bo jak się okazuje pomysł na film wzięty został z Sellersowego 'A Shot in the Dark'. O co więc chodzi? Chiru gra tu Pandurangę, który jednak - jako, że ma ciągoty detektywistyczne - woli się przedstawiać jako...James Pond (nie wiem czemu w angielskich napisach tłumaczyli to jako Bond, skoro jasno słychać to mówione 'P' na początku). Pandu ma swoje biuro i bardzo, bardzo chciałby się czymś wykazać, zatem np. potrafi wezwać policje do dumnie wytropionego przypadku przemocy domowej, który okazuje się... odgłosami słuchanej w radiu audycji. Jednak wkrótce trafią mu się prawdziwe okazje do pokazania swych umiejętności: po pierwsze sprawa pewnego morderstwa , a potem dostanie też zlecenie na odnalezienie nieślubnego syna pewnego bogatego człowieka....Cały czas jednak jest bardziej zabawnie niż poważnie, choć nie ma w zasadzie typowych 'komików' (znaczy pewnie dlatego jest zabawnie:P), a raczej po prostu całość jest spowita w  'oparach absurdu':)
stajl bohatera^^ a poniżej jego biuro:D

Chiru daje naprawdę czadu i w takim wydaniu podoba mi się dużo bardziej niż jako 'bojownik społeczny'. Bo tu widzę bardziej postać niż Chiru-gwiazdę. I to postać w pewnym sensie nieudacznika, który nawet ze stylowym zapaleniem papierosa bez narobienia sobie biedy ma kłopoty, potrafi się potknąć o cokolwiek, ma problem z garderobą i ogólnie jest zabawny i rozbrajający.


Choć jeszcze większym szokiem był dla mnie widok Allu Arvinda (czyli jego autentycznego szwagra, znanego producenta) w roli faceta, który znienacka w różnych momentach atakuje Pandu (jak to mówi 'Praca jest pracą':D) a już rozgrywka na poduszki a potem widok obu panów kichających w oparach pierza rozłożył mnie na łopatki!


Rozbrajające są też klipy, w których to można i zobaczyć Chiru w różnych wcieleniach:)
Oto zatem Chiru w prochowcu, mało kompletnym stroju tradycyjnym oraz jako... urocza lady:
I Chiru jako...Chaplin:


Polecam fanom Chiru i tym, którzy za nim dotąd nie przepadali także, bo będą mieli szansę poznać go od innej strony. Ja się naprawdę dobrze bawiłam. Bo lata 80 w kinie telugu naprawdę fajne są :)

sobota, 16 sierpnia 2014

Best Actor (2010), czyli jak Mamut chciał zostać aktorem

Żeby nie było, że podobają mi się (i uważam za godne opisania:P) tylko same poważne filmy 'przedruk' notki o dość odjechanym mallu z Mammoottym ;)
 
 
 
Spodziewałam się lekkiej zabawy kinem i w sumie to dostałam (no, może nie tak do końca).
Podobnie jak przy 'Neninthe' czy 'Twenty 20' nie mogłam oderwać się już od samej czołówki - będącej mixem znanych filmowych scen, postaci i melodii (znanych znaczy zapewne Keralczykom, ja niestety rozpoznałam bardzo niewiele, ale i tak trudno mi się było od tego oderwać i było to replayowane:D)

 
A potem.. potem mamy hirołsowsko-rycerskie wejście Mamuta - które okazuje się jedynie jego fantazją^^ Bo tak naprawdę bohater filmu, Mohan, jest zwykłym nauczycielem, który marzy o karierze w filmie. Jak mówi bowiem - przekonywany przez Lala Josego (grającego siebie, bo Mamutowy bohater się wprasza do jego domu podobnie jak Sreenivasan w 'Nadodikattu' do Sasiego. I jeszcze każe się zaanonsować jako Mohan-lal^^), że przecież ma dobry zawód i po co mu to całe aktorstwo - dobrze jest zajmować się czymś, co się lubi (a on uczenia nie lubi). I w sumie trudno mu nie przyznać racji. Tylko czy każde marzenie ma szansę się spełnić i czy przy staraniach o jego realizację nie można 'zgubić' czegoś innego? Bo przecież Mohan, prócz niezłej pracy, ma też kochającą żonę i syna, którzy owszem, wspierają go w jego marzeniach, ale sytuacja trochę się zmienia, gdy to - upokorzony pewnym aktorskim niepowodzeniem - Mohan trafia do offowych filmowców, którzy tłumaczą mu ideę 'aktorstwa opartego na metodzie' (na przykładzie Vivka u RGV zresztą:D) i bohater postanawia wyprowadzić się z domu i zamieszkać na ulicy, by nabrać stosownych 'manieryzmów' do przyszłej roli.. Owszem, z jednej strony te jego usilne starania są zabawne (ach, jak on wkracza do fryzjera zrobić sobie fryza na Vikrama^^), ale z drugiej nie tak do końca...
u offowych filmowców:D
a tu - jak widać - się robi fryz na Vikrama^^
 
Chociaż szczerze mówiąc moim zdaniem to reżyserowi lepiej wyszła jednak ta pierwsza część, bardziej komediowo-dramatyczna (ale w takim ciepłym stylu), niż druga, pokazująca już bardziej konsekwencje owego kroku bohatera (ze scenami akcji włącznie). Niemniej ogólnie bawiłam się w sumie dobrze, jest trochę scen - perełek i sporo 'smaczków' (część wspominana wyżej, ale na pewno o czymś jeszcze zapomniałam), przez większość filmu zastanawiałam się jaki będzie ostatecznie jego wydźwięk (znaczy czy będzie 'wspierał' takie dążenie do realizacji marzeń, czy niekoniecznie), jest świetny Mamut (bardzo lubię jego komediowe wcielenia!) i fajny drugi plan (choć może nie całkiem 'wykorzystany'), także spokojnie mogę fanom molly, Mamuta czy 'zabaw kinem' polecić:) Zresztą najlepiej zobaczyć w zwiastunie, czy taki klimat komuś odpowiada:
 A, i jeszcze wstyd, że nie rozpoznałam Renjitha ani Blessy'ego w cameach (a Lala Josego pewnie tylko dlatego, że go przedstawili...) 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Od tamashy po kathakali, czyli kino o teatrze

W ostatnich miesiącach, w związku z obchodami stulecia kina indyjskiego, pojawiło się sporo zestawień filmów o kinie (sama zresztą brałam udział w tworzeniu takich list). Stąd w pewnym momencie wpadłam na pomysł, żeby zrobić i listę filmów pokazujących 'starszego brata' kina, znaczy indyjski teatr. Udało mi się znaleźć przykłady z prawie wszystkich głównych kinematografii. Postaram się też - w miarę możliwości - oprócz tytułów podać również jaką konkretnie formę teatralną można w nich zobaczyć (to podobnie bogata paleta jak indyjskie tańce klasyczne i różne stany mają specyficznie swoje formy), no i ile tego teatru w danym filmie faktycznie jest :)

Pinjra (1972, marathi/hindi)


 Forma teatralna: tamasha (maracki teatr muzyczno-taneczny)
Ile teatru w filmie?  Całkiem sporo. Fabuła wzorowana jest na Błękitnym aniele, z tym, że tu szanowanego wiejskiego nauczyciela do moralnego upadku doprowadza właśnie uczucie do tancerki tamashy.

Ek Hota Vidushak (1992, marathi)


Forma teatralna: tamasha
Ile teatru w filmie? Też sporo. Bohater - nieślubny syn tancerki tamashy - pełni w trupie rolę songadyi (klauna). Specjalizuje się w rozbawianiu widzów żartami politycznymi (w tym naśladowaniem znanych polityków). Ma też przygodę z filmem, choć mało udaną. Całość stanowi smutny obraz losu artysty notorycznie wykorzystywanego przez innych.


Natrang (2010, marathi)

Forma teatralna: tamasha
Ile teatru w filmie? Masę:) (zresztą sam tytuł oznacza 'artystę teatralnego'). Bohaterem jest zwykły farmer, który poświęca wszystko, by podążyć za swym marzeniem występowania na scenie. Marzy mu się granie królów, ale zostaje panzyą (czyli artystą wcielającym się w postaci kobiece). Więcej o tym świetnym filmie pisałam tutaj.

Balgandharva (2011, marathi)

Forma teatralna: Sangeet Natak (dramat muzyczny)
Ile teatru w filmie? Zważywszy, iż film jest biografią uznanego artysty scenicznego z przełomu wieków, Narayana Shripada Rajhansy, zwanego właśnie Balgandharvą (niebiańskim śpiewakiem) to oczywiście o teatrze jest naprawdę dużo. Narayan słynny był z odtwarzania ról kobiecych (mówimy o czasach, gdy kobiety nie mogły występować na scenie), ale prowadził też własną trupę teatralną, a przez jej losy poznajemy też i zmienne dzieje klasycznego teatru w Indiach (zwłaszcza 'w starciu' z coraz popularniejszym kinem).

Ranganayaki (1981, kannada) 

 
Forma teatralna:  nieokreślona
Ile teatru w filmie? Wiele i niewiele;) Film opowiada o burzliwych  losach aktorki, najpierw scenicznej, potem i filmowej. Skupiając się bardziej na jej osobistych wyborach (porzuceniu sceny dla męża, potem powrocie do grania kosztem rozpadu małżeństwa i dalszych tego konsekwencjach), ale pokazuje też takie ciekawe zjawiska jak np kwestię pozycji kobiety 'grającej' (traktowanie aktorki jako 'gwiazdy-przedmiotu pożądania', ale jej zawodu jako niegodnego 'porządnej kobiety'), a i zachodzące w sytuacji teatru przemiany. Że zacytuję sama siebie: "Powracając do zawodu bohaterka decyduje się na rozpoczęcie kariery w filmie. Niechętnie traktowanym przez większość zespołu (jako pewnego rodzaju pośledniejsze zajęcie, zdradę ideałów?) I wtedy tłumaczy im, że nie chodzi jej o pieniądze na luksusowe życie, ale dzięki tej pracy zarobi choćby na własny teatr dla wędrownego dotąd zespołu: 'Wyobraźcie sobie nasz teatr w każdym mieście'. Czy i dziś wielu aktorów nie zarabia pracą w kinie (czy teraz może bardziej w telewizji) na realizację swych scenicznych marzeń?"

Vanaprastham (2003, malajalam)


Forma teatralna:
kathakali
Ile teatru w filmie? Także tu główny bohater jest artystą. Jego kunszt przynosi mu uznanie widzów, ale piętno niskiego pochodzenia wciąż daje o sobie znać. To zarówno ciekawy obraz zjawiska utożsamiania artysty z granymi przez niego rolami (kobieta na której uczucie normalnie nie miałby szans zakochuje się w odgrywanej przez niego postaci, a nie w prawdziwym nim), jak i sztuki jako formy ekspresji przeżywanych przez artystę w danym momencie emocji (gdy, w związku z wydarzeniami w realnym życiu, bohater przechodzi na scenie trwale od grania ról bohaterów do odgrywania demonów)


Nadan (2013, malajalam) 


 
Forma teatralna: nieokreślona
Ile teatru w filmie? Niestety mniej, niż by się można na początku spodziewać. Że się znów zacytuję: "Początek Nadan - z cudownymi sekwencjami z historii keralskiego ruchu teatralnego -  zapowiadał naprawdę fajną rzecz. Taką o ginącej sztuce i tradycji, a scena, gdy to bohater,  prowadzący z dziada pradziada klasyczny teatr, idzie na pewną baaardzo nowoczesną sztukę i w końcu nie wytrzymuje tego, co się dzieje na scenie i 'wybucha', wydała mi się jakże bliska i odbywającym się u nas dyskusjom o kierunku rozwoju teatru. Niestety, moja radość nie trwała długo, bo okazało się, że Kamal postanowił przedstawić raczej 'dramat artysty' Z nadmierną dawką wielce melodramatycznych (a dość przewidywalnych) scen. Szkoda..."



Bommalata (2004, telugu)

Forma teatralna:
bommalata (specyficzny dla AP teatr lalkowy)
Ile teatru w filmie? Niby niewiele, ale pomysł bardzo ciekawy i niebanalny.  'Zwyczajne' (bardzo realistyczne) fabularne fragmenty - opowiadające o nader prozaicznym marzeniu pewnego 'chłopca ulicy', który po prostu chce móc pójść do szkoły i się uczyć -  przeplatane są tu od czasu do czasu właśnie owym 'teatrem lalek', które to w specyficzny sposób komentują realne wydarzenia - przenosząc je na trochę inny, właśnie jakby bardziej narracyjnie bajkowy poziom (i choćby umożliwiając wprowadzenie narratora-komentatora).  


Krishnam Vande Jagadgurum (2012, telugu)

 

Forma teatralna: surabhi (andhryjski teatr 'rodzinny')
Ile teatru w filmie? Niestety malutko, bowiem co z tego, iż bohater pochodzi z rodziny o tradycjach teatralnych i sam też się tym para, skoro zasadniczo to hirołsowskie kino akcji, znaczy większość filmu nic  z teatrem wspólnego nie ma, a nawet jeśli ma to trudno to traktować poważnie (vide finał z zemstą dokonaną w trakcie przedstawienia).

Nautanki Saala (2013, hindi)

 
Forma teatralna: nieokreślona
Ile teatru w filmie? Niby niewiele (ta bollywoodzka wersja francuskiego Apres Vous jest raczej komedią romantyczną, a teatr jest tylko tłem), ale smakowicie:D Bohater, aktor teatralny, próbuje bowiem przywrócić spotkanemu przypadkiem niedoszłemu samobójcy chęć do życia m.in. oferując mu zagranie roli Ramy w przedstawieniu (sam specjalizuje się w graniu Ravany). W efekcie Rama okazuje się sporą sierotą:P Ale najlepszy jest i tak rozegrany na scenie finał uczuciowych zawirowań bohaterów, w którym Ramajana zyskuje nowe (zdecydowanie bliższe odczuciom pewnie wielu z nas:D) zakończenie^^

 I na koniec film, który dopiero czeka na swą premierę, ale zapowiada się bardzo smakowicie jeśli chodzi o teatralne klimaty, czyli  tamilskie Kaaviya Thalaivan:



 

niedziela, 27 lipca 2014

P. Ramdas - zapomniany pionier neorealizmu

Gdy pada hasło 'indyjski neorealizm' myślimy pewnie automatycznie o Satyajicie Ray'u (i jego 'Trylogii Apu'), patrząc trochę szerzej - o kinie bengalskim (wspomniałam niedawno, że gdyby fabularny debiut Ghataka z 1952 roku nie trafił do kin dopiero po jego śmierci to - co przyznał ponoć i sam Ray - pewnie on by został 'ojcem' tego nurtu), potem o kinie hindi. A południe? Że tam takie kino zaczęło powstawać dużo później (dopiero około lat 70.). 
Plakat 'Newspaper Boya'
Tymczasem okazuje się, że pierwszy neorealistyczny film mallu, Newspaper Boy, trafił do kin w 1955 roku - kilka miesięcy wcześniej niż Pather Panchali. Na dodatek został nakręcony przez studentów;) Reżyser P.Ramdas, ówczesny student prawa w Thiruvananthapuram i wielbiciel kina, wspomina, iż zainspirował go artykuł w Filmfare opisujący Raja Kapoora jako najmłodszego reżysera w Indiach (czy nawet na świecie). Postanowił wówczas, że niedługo pobije ten rekord:P [udało się: Raj debiutował jako reżyser w wieku 24 lat, Ramdas - w wieku 22^^]. Pomysłem podzielił się z kolegami, a ponieważ znalazł w nich wsparcie (podzielali jego pasję, zresztą wspólnie wystawiali i spektakle na uczelni) plan zaczynał przekształcać się w konkret. Studenci urządzili zbiórkę funduszy wśród znajomych, kupili w ówczesnym Madrasie kamerę  (którą Ramdas 'testowo' nakręcił dwie krótkometrażówki), żeby zapoznać się z technicznymi aspektami kręcenia filmu postudiowali książki o kinie dostępne w lokalnej  bibliotece i rozpoczęli zdjęcia. Materiałem wyjściowym stało się napisane przez samego Ramdasa opowiadanie, które przerobił na scenariusz (znaczy pierwotnie Ramdas zatrudnił do tego profesjonalistę, ale niezadowolony z efektu - ponoć dialogi były nie w tym dialekcie, co powinny - ostatecznie zrobił to sam). Ich film miał być zdecydowanie inny od tego, co wówczas dominowało w kinie indyjskim (mieli pojęcie o włoskim neorealizmie, a Ramdas był wielkim fanem Shantarama), dlatego - poza wyborem realistycznego tematu (życia ubogiej rodziny) - postanowili też zatrudnić w filmie głównie amatorów/nowicjuszy (i przed i za kamerą).
Spora część ekipy filmu na jubileuszowym spotkaniu 50 lat po premierze
Zdjęcia nie obyły się bez dodatkowych wydatków: trzeba było jednak zainwestować w - sprowadzone z Anglii -  inną, lepszą kamerę oraz magnetofon, którym nagrano dźwięk (na 'żywo', znaczy w sync sound). Duże problemy były też ze znalezieniem dystrybutora, chętnego do podjęcia ryzyka wprowadzenia takiego nietypowego filmu na ekrany kin. W końcu znalazł się odważny, który jednak zobowiązał chłopaków, iż - w przypadku klapy finansowej - będą musieli zwrócić mu poniesione na promocję koszty. I niestety film - pomimo całkiem niezłych recenzji (doceniających śmiały realistyczny koncept, trochę mniej może stronę techniczną - znaczy montaż i dźwięk) - ową porażkę kasową poniósł. Keralscy widzowie nie chcieli oglądać na ekranie rzeczywistości, którą mieli wokół siebie (w dostępnym na YT dokumencie o Ramdasie żyjący wówczas jeszcze reżyser - zmarł w marcu tego roku - wspomina też np. że 'wybuczano' nowatorski pomysł zakończenia filmu napisem 'początek' zamiast zwyczajowego 'koniec'), a - w odróżnieniu od włoskich neorealistów (których filmy zwykle też wszak robiły w kraju klapę) nie mogli liczyć na szerszą (pozastanową) publiczność, która doceniłaby ich dzieło (odbył się wprawdzie specjalny, 'rządowy' pokaz w New Delhi - i to wtedy zdaje się, co Ramdas wspomina z największą satysfakcją, usłyszał pochwały od swego mistrza,czyli Shantarama - ale to tyle). 
Sędziwy już Ramdas za kamerą
Jak w w/w dokumencie trzeźwo ocenia sprawę z dzisiejszej perspektywy Ramdas, 'zemścił' się zarówno brak doświadczenia ich jako twórców (choćby w zakresie zadbania o promocję filmu - zresztą musieli wrócić do studiów), jak i brak jakiegokolwiek zewnętrznego wsparcia (które - jak przytacza Ramdas - miał S.Ray, bo rząd bengalski zarówno pomógł mu w sfinansowaniu jak i dystrybucji Pather Panchali). W ten sposób keralska 'jaskółka' neorealizmu nie jest szerzej znana (w zasadzie trudno znaleźć wieści o niej w ogólnych opracowaniach tyczących indyjskiego kina paralell). Niedostępny jest chyba też sam film (choć w dokumencie są jego drobne fragmenty). W 2008 roku wydano natomiast - odtworzony przez samego Ramdasa - scenariusz Newspaper Boya (uzupełniony tekstami piosenek, archiwalnymi recenzjami i innymi materiałami z realizacji filmu).  Udało mi się także znaleźć na YT jedną z piosenek (mimo realistycznej konwencji piosenki bowiem w filmie były - i to sporo,  bo 10-11 - niemniej były one także odmienne od utworów z mainstreamowych filmów: przede wszystkim były autentycznie 'lokalne' - przypomnę, że to czasy, gdy w kinie mallu dominowały muzycznie inspiracje hindi i tamilskie - no i stanowiły raczej tło filmowych wydarzeń, a nie 'przerywnik' w fabule. Notabene owe piosenki też nie doczekały się swego osobnego wydana na soundtracku - co mogłoby być może pomóc w promocji filmu):

I ów dokument o Ramdasie i jego pionierskim filmie (ma angielskie napisy):

sobota, 12 lipca 2014

Bandini (1963) - uwięziona Nutan w klasyku Bimala Roya


Przypadająca dziś 105 rocznica urodzin Bimala Roya to chyba idealna okazja do przypomnienia forumowej notki o moim ulubionym filmie tego reżysera.


Bandini to ostatni film wielkiego reżysera Bimala Roya. I moim skromnym zdaniem najdoskonalszy. Zarówno sama - oparta na bengalskiej powieści byłego strażnika więziennego - historia, jak i  wiele scen, detali wciąż we mnie 'siedzi'. Bimal Roy niewątpliwie był artystą. I świetnie portretował kobiety. To  było moje pierwsze spotkanie z Nutan, ale do dziś uważam, że to jej najlepsza rola. Świetnie udźwignęła film, który w całości 'kręci się' wokół niej.

Akcja (a przynajmniej jej część teraźniejsza) toczy się w kobiecym więzieniu. Więzienny lekarz Deven stwierdza u jednej z więźniarek gruźlicę. Chce znaleźć wśród jej współwięźniarek kogoś, kto będzie jej doglądał. Jak wiadomo gruźlica jest zakaźna, więc trudno oczekiwać entuzjazmu. Jednak znajduje się ochotniczka. Kalyani z oddaniem pielęgnuje chorą, a nie boi się zarażenia, bo uważa, że po tym, co zrobiła (a z powodu czego się tu znalazła) nie zasługuje na cokolwiek. Deven jest pod dużym wrażeniem Kalyani i powoli zakochuje się w dziewczynie, ona jednak odrzuca także jego uczucie.... Jaką zbrodnię popełniła Kalyani i jak do niej doszło tego dowiemy się we flashbacku...
Mając tak ciekawą rolę do zagrania - kobiety targanej różnorakimi emocjami: z jednej strony dumnej i silnej, z drugiej jednak słabej - Nutan wywiązała się ze swego zadania fantastycznie. Jej gra jest bardzo naturalna, oszczędna, a jednak osiągnięty tak skromnymi środkami efekt jest rewelacyjny. To jej film, a jej twarz (a zwłaszcza oczy) pozostają widzowi w pamięci. Zaś grana przez nią Kalyani to niewątpliwie jednak z najciekawszych postaci kobiecych jakie widziałam w kinie indyjskim. Bardzo dobrze partneruje jej Ashok Kumar w roli bojownika o wolność (akcja filmu toczy się przed odzyskaniem niepodległości przez Indie). Co prawda jego bohatera bym najchętniej potraktowała czymś ciężkim (powiedzmy jakimś teflonem, tak jak Shashiego w SSS, choć z innych powodów), ale zagrane to było świetnie. Dharmendra, dla którego był to zdaje się pierwszy sukces nie miał za wiele do zagrania - ale można rzec, że był to jakiś przedsmak jego późniejszych ról wrażliwych idealistów. 

Bandini to poruszająco opowiedziana historia trudnych (by nie rzec tragicznych) decyzji i wyborów. Dowód na to, że odejście od stricte neorealistycznej konwencji (jakiej hołdował na początku swej kariery Bimal) niekoniecznie musi oznaczać jakiś 'zgniły komercyjny kompromis' - nadal może być w tym sporo prawdy i 'codziennego' realizmu. Daje to natomiast bogatsze realizacyjnie możliwości. I od strony technicznej film jest fantastycznie nakręcony - przemyślane są nawet 'drobiazgi' jak background w pewnej kluczowej scenie z bohaterką. Jak to w klasykach bywa piosenki (autorstwa Burmana) są ściśle powiązane z akcją i nie pojawiają się ad hoc. Mamy więc np. piosenki śpiewane przez więźniarki w trakcie pracy, przejmującą pieśń skazańca prowadzonego na śmierć (dodam, że to poniekąd pieśń patriotyczna, bo wyraża miłość do Indii)
czy pogodniejsze utwory ze wspomnień Kalyani. I przejmującą pieśń finałową, która buduje napięcie tak, że przestaje się oddychać śledząc wewnętrzną walkę bohaterki.

Film zdobył w sumie 6 nagród Filmfare: w tym za najlepszy film, reżyserię, zdjęcia (fantastyczne!) Kamala Bose ('etatowego' operatora Bimala zresztą) i oczywiście dla Nutan. A tytuł Bandini oznacza właśnie 'uwięzioną' i niekoniecznie tyczy się miejsca pobytu bohaterki.