środa, 10 września 2014

Wczesny Chiru: Punadhiralu (1979), Pranam Khareedu (1978), Manavoori Pandavulu (1978), Ranuva Veeran (1981)

Tegoroczne obchody urodzin Chiru trochę mi się przedłużają (jak zwykle:P), ale zabrałam się za poznawanie jego najwcześniejszych filmów (mam na myśli całkiem pierwszych, nie pierwszych głośnych/ważnych) i - mimo seansów saute - okazała się to naprawdę ciekawa sprawa. Chiru zaczynał bowiem od grania niewielkich ról w produkcjach dość niszowych (znaczy takich, co to raczej zdobywają nagrody niż są sukcesem kasowym) i duża to frajda oglądać przyszłego Megastara w takim kinie (i żal w takim momencie, że dziś młodzi w zasadzie już tak nie debiutują, bo i przeważnie - nie tylko w tolly - są czyimiś pociotkami i rodzina dba o ich start z 'odpowiednim' rozmachem).

Punadhiralu to pierwszy film, w którym w ogóle zagrał młodziutki wówczas Chiru, jednak - ponieważ  trafił na kinowe ekrany z opóźnieniem (już po innych tytułach) - nie jest dziś traktowany jako jego debiut. Klimatem kojarzy mi się trochę z - powstałym w podobnym czasie - słynnym Maa Bhoomi Ghoose'a, choć tu panorama nie jest tak szeroka, bowiem film nie nie opisuje życia całego regionu (i to na tle wydarzeń historycznych), ale jednej wsi, w której rządzi niepodzielnie miejscowy zamindar (i przeciwko któremu w końcu następuje lokalny bunt). Podobieństwo widzę  jednak w skupieniu się na klimacie zwyczajnego, codziennego życia na prowincji, pokazaniu wieśniaków przy pracy, ale i przy zabawie (tego tyczy też większość piosenek - a takie bardzo lubię) oraz rodzących się powoli rewolucyjnych (komunistycznych) idei, za sprawą których  młodzi nie chcą już zgadzać się na zastaną feudalną  rzeczywistość. Wśród tej grupy młodych - ubierających się modnie, 'po zachodniemu' (ach, te dzwony!) i bawiących się przy zachodnich bigbitowych rytmach - jest właśnie i Chiru. Choć mnie tam i tak najbardziej rozbroiło, jak tańcuje w sari (znaczy udając kobitkę^^) Cały film można zobaczyć tutaj.



Formalnym debiutem Chiru (pierwszym filmem z jego udziałem, który trafił na ekrany kin) stało się ostatecznie Pranam Khareedu. Choć, podobnie jak Punadiralu jest to obraz raczej paralellowy (ten klimatem bym porównała trochę do Grahanam) w tej interesującej adaptacji rodzimej literatury (uhonorowanej zresztą Nandi dla najlepszego filmu)  nie tylko twarz Chiru jest dziś znajoma. Lokalnego zamindara gra tu bowiem  legendarny odtwórca ról negatywnych - Rao Gopal Rao, jego młodziutką żonę (rosnąca zazdrość o którą doprowadzi ostatecznie do tragedii) - także młodziutka wówczas Jayasudha, jej brata (którego zachowanie rozpocznie spiralę tragicznych wydarzeń) - ciekawy, choć mniej pewnie dziś pamiętany aktor Chalam, a służących w domu zamindara właśnie Chiru i Chandramohan. Rola tego ostatniego - grającego zresztą osobę głuchoniemą - niespodziewanie zrobiła na mnie największe wrażenie (i to jest fajne w starych filmach, że nieraz aktor znany nam obecnie z pewnego emploi potrafi nas solidnie zaskoczyć:)). Podobno w tym filmie debiutował też Kota Srinivasa  Rao, ale jego niestety rozpoznać mi się nie udało:( W każdym razie klimat  filmu, konstrukcja postaci oraz zmierzającego ku dramatycznej kulminacji  rozwoju wydarzeń  bardzo mi się podobały (i myślę, że ten literacki rodowód ma tu duże znaczenie). No i jeszcze jest fajna muzyka:

Manavoori Pandavulu to pierwszy głośniejszy film Chiru (i konkretny sukces kasowy). W końcu to rola u Bapu - zmarłego niedawno bardzo uznanego reżysera kina telugu (a dodatkowo remake filmu kannada, równie cenionego tamtejszego reżysera Puttanny Kanagala - o którym pisałam więcej przy okazji jego filmu Ranganayaki). Znów mamy zamindara (tak, to dość popularny motyw w kinie z tamtych czasów, ale te trzy filmy naprawdę nie są 'od jednej sztancy', po prostu taka była wtedy rzeczywistość i te problemy dotykały ludność AP), przeciwko któremu występuje - wiedziona duchowo przez Krishnę (brata tegoż zamindara zdaje się zresztą) - piątka 'śmiałych'  (analogia do pięciu braci Pandawów - stąd zresztą i tytuł, bo i film jest pewnego rodzaju luźną interpretacją Mahabharaty). Ciekawy koncept, natomiast wobec samej realizacji mam mieszane uczucia. Początkowo film bardzo mi się podobał (mam na myśli samo wprowadzanie postaci, ukazywanie relacji między nimi  i ich motywacji), potem jednak fabuła jakby straciła na impecie  i jakkolwiek próbowałam sobie tłumaczyć postać Krishny (granego notabene przez Krishnama Raju, czyli słynnego Rebel Stara i wuja Prabhasa) jako kogoś w rodzaju greckiego narratora-komentatora to nadmiar jego obecności (i smętnych filozofujących pieśni) mnie jednak coraz bardziej irytował.
Była jednak i bardzo miła niespodzianka - postać wiejskiej dziewczyny, której romans z zamindarem kończy się, a jakże, pokazaniem jej 'jej miejsca', gdy to ośmieli się mu sprzeciwić (i upomnieć o cokolwiek) i która na skutek tego popada w obłęd. A niespodzianką była nie tylko sama (naprawdę ciekawa) postać, ale i fakt, że zagrała ją Shobha - czyli ta jakże obiecująca aktorka, znana nam z paru tamilskich filmów (i związku z Balu Mahendrą) która to popełniła samobójstwo w wieku 19 lat. Kolejny raz miałam okazję przekonać się jaki talent tkwił w tej młodziutkiej dziewczynie. Ciekawa była też rola Allu Ramalingaiaha. Aktor znany głównie z ról komediowych zagrał tu bowiem postać służalczego pomagiera zamindara - 'wrednego szczurka' znaczy, który to podsuwa panu (i pomaga realizować) różne niecne koncepty. Z licznych piosenek z filmu wybrałam taką, która jest skoczna (i prezentuje piątkę 'młodych gniewnych'), a i stanowi kolejny przykład na czerpanie tytułów filmów z tytułów starych piosenek (Jendaa Pai Kapiraju to tytuł jednego z ostatnich filmów Naniego) A cały film można obejrzeć np tu.


Żeby być konsekwentną należałoby przypisać także Ranuva Veeran jakąś 'pierwszość' :P Nie jest to jednak ani pierwszy tamilski film Chiru, ani jego pierwsza rola negatywna. Zawsze można go jednak nazwać jego pierwszym filmem z Rajinim, a dwóch przyszłych superstarów przeciwko sobie to też nie byle co^^ W tym dość schematycznym kinie akcji rola Chiru jest zdecydowane ciekawsza (jak to nieraz role negatywne:D). Choć nie do końca zrozumiałam wątek z dzieckiem (znaczy podłoże sytuacji, bo ostateczny efekt owszem jasny jest). No i jakie ma  tu fantazyjne dakoickie wcielenie (vide niżej: znaczy sztuczne oko plus przyklejany zarost - bo to nie jest jego stały wygląd w filmie, tylko właśnie 'do pracy':D). Poza tym to z tego filmu pochodzi słynna scena z mokrym Chiru w samym  chhaddi (znaczy li w skąpej bieliźnie:P)  Gwoli ścisłości należy dodać, że mokrego półgołego Rajniego też można tu zobaczyć (choć to podobnej ekscytacji u mnie nie wywołuje:D) - lekkie nieprzyzwoitości ze Sridevi wyprawia:P  Ale tak poza tym Rajniowy bohater zbyt słuszny i nudny jest. A Sridevi to już w ogóle nie ma prawie nic do zagrania. Film do obejrzenia tu.


I tym samym kończę wreszcie z Chirowymi filmami (znaczy pewnie do następnych urodzin:D)

wtorek, 2 września 2014

Chanakya Sapadham (1986) - masalowy full wypas z Chiru i Vijayashanti

Sięgając po ten film nie spodziewałam się za wiele (łagodnie mówiąc, nie mam za dobrego zdania o Raghavendrze Rao, a to on go wyreżyserował). Ale to ostatni (podpisany) tytuł z Chiru i Vijayashanti, jaki mam, a nie wyobrażam sobie obchodów urodzin Chiru bez obejrzenia czegoś z tą parą. Stwierdziłam zatem, że trudno, najwyżej się wynudzę (i poirytuję na raghavendrowy bombastyczno-idiotyczny styl klipów) I jakaż miła niespodzianka: bowiem bawiłam się świetnie i większością klipów też jestem zachwycona.  Chanakya Sapadham to taka masala, jakie (wciąż) kocham. Tak, wieje od niej oldskulowością, ale to tym bardziej dodaje jej smaczku (we współczesnej wersji chyba nie byłabym w stanie ogladać tego bez znaczącego pukania się po głowie:P),  a dzieje się tyle i tak, że mój racjonalizm szybko się gdzieś schował, a do głosu doszła - trochę, fakt, ostatnio zapomniana - na poły dziecięca (i głośno w trakcie oglądania demonstrowana:P) radocha, czyli big fun. Dlatego też będzie sporo screeenów :)

Mamy oto dzielnego bohatera Chanakayę - oficera celnego na lotnisku (dzięki temu przez sporą część filmu Chiru paraduje w białym mundurze<3) 
 który zmaga się z bezwzględnymi przemytnikami:
Owi panowie przez większość filmu próbują go 'złamać' (zmusić szantażem do współpracy czy 'podkopać' jego wiarygodność w oczach szefostwa) i na tym tle rozgrywa się sensacyjna część filmu. W której mamy sceny konfrontacji, szantaże, porwania...
...pościgi.... (tak, bohater ściga uciekających samochodem złych na czymś w rodzaju deskorolki z kijkami:P)
... odjechane sceny walki...

no i oczywiście jeden z moich ulubionych elementów ze  starych masali, czyli fantazyjne przebiórki:P

jedna z moich ulubionych szurniętych scen: 'sznureczkowe' czesanie się^^
 
Ale jest też wątek romantyczny - Chiru z Vijayashanti (która gra tu stewardessę) prezentują się jako para jak zwykle świetnie:
 
 
Vijayashanti wystylizowana na Japonkę^^
 
I mamy nawet akcent społeczny, bowiem rodzina bohaterki przez sporą część filmu zmaga się z problemem niespłaconego posagu (a matka pana młodego nie chce uznać siostry bohaterki za swą synową - i zabrać jej do swego domu - póki nie otrzyma całości żądanej sumy) .
Ów głos w kwestii problemu posagów nie jest oczywiście podobnie mocny i odważny jak w ciut wcześniejszym filmie Vishwantha z Chiru (moja notka o filmie Subhalekha), ale i trudno byłoby się tego spodziewać w klasycznej, komercyjnej masali. W każdym razie - poza zasugerowaniem samego problemu - cała ta sytuacja daje okazję do pokazana charakteru zarówno bohaterki (a  - co też znamienne - sprawa zdaje się być bardziej na jej głowie niż ojca obu dziewcząt), jak i Chirowego bohatera (bo jak się tu nie rozczulić, gdy ów - chcąc jej pomóc, a widząc jej obiekcje w kwestii przyjęcia pieniędzy od niego, tłumaczy jej, że w takim razie dostaje je jako.... posag od niego^^), no i naprawdę rozbawił mnie sprytny pomysł na ostateczne 'załatwienie' problemu (może i nie całkiem prawny, ale za to ile frajdy dający widzowi :))


Zresztą bohaterka to naprawdę dzielna dziewczyna (vide też sytuacja z szantażem zuych) - nawet jeśli czasem musi jej i pomóc ukochany facet:)  Bardzo podobała mi się też postać ojca Chanakyi (niezależnie od wyczuwalnej teatralności stylu gry Satyanarayany) - emerytowanego weterana, który jest z jednej strony bardzo jowialnym starszym panem (z rozbrajającym sposobem konwersowania z synem - przez system 'naprowadzania przez pytania':)), z drugiej - jasne okazuje się w pewnym momencie, że ów dzielny syn jak najbardziej ma geny 'po nim':)


No i na koniec słówko o owych klipach, których się tak bałam.  Ragavendra Rao znany jest bowiem - cytując pewne humorystyczne źródło - z klipów z 'kwiatami, owocami i kobiecymi brzuchami':P Innym słowami 'wypasioną tandetą' .Tymczasem w tym filmie klipy nie tylko są nie aż tak przesadzone, ale i część ma swój pomysł, jakiś motyw przewodni. Mamy zatem klip z fotografowaniem, owszem zmysłowy, ale z konceptem właśnie (w końcu jak często widzieliście bohaterkę w mokrym sari, ale nie w deszczu czy pod wodospadem, ale nurzającą się w kuwecie do wywoływania zdjęć?^^ A pomysł tańca na plaży na olbrzymim aparacie to już w ogóle czad:))
 


Jest też klip samolotowy (jakże adekwatny biorąc pod uwagę zajęcie obydwojga bohaterów), gdzie nawet tancerze w tle są przebrani za samolociki :


Do moich ulubionych należy także niezwykle energetyczny  klip z sytuacji okołoprzebiórkowej -  z totalnie rozbrajającym konceptem 'wiadrowym''^^

Jednym słowem TAKI  film:)




piątek, 22 sierpnia 2014

Chantabbai (1986), czyli Chiru jako samozwańczy detektyw James Pond

W urodziny Chiru kolejna 'odgrzewana notka' - tym razem o filmie, który kiedyś odkrył przede mną inne, komediowe oblicze Megastara i który jest do dziś jedną z moich ulubionych komedii indyjskich:)

Sięgnęłam po ten film z dwóch powodów: pierwszym była chęć zobaczenia innego oblicza Chiru niż tego znanego z ostatnich społecznikowsko-hirołsowskich filmów (znaczy chciałam zobaczyć raczej aktora niż stara), drugim była chęć poznania kolejnego cenionego reżysera kina telugu - Jandhyali.
Chantabbai to szalona komedia kryminalna. Skojarzenia z filmami z Peterem Sellersem okazują się nieprzypadkowe, bo jak się okazuje pomysł na film wzięty został z Sellersowego 'A Shot in the Dark'. O co więc chodzi? Chiru gra tu Pandurangę, który jednak - jako, że ma ciągoty detektywistyczne - woli się przedstawiać jako...James Pond (nie wiem czemu w angielskich napisach tłumaczyli to jako Bond, skoro jasno słychać to mówione 'P' na początku). Pandu ma swoje biuro i bardzo, bardzo chciałby się czymś wykazać, zatem np. potrafi wezwać policje do dumnie wytropionego przypadku przemocy domowej, który okazuje się... odgłosami słuchanej w radiu audycji. Jednak wkrótce trafią mu się prawdziwe okazje do pokazania swych umiejętności: po pierwsze sprawa pewnego morderstwa , a potem dostanie też zlecenie na odnalezienie nieślubnego syna pewnego bogatego człowieka....Cały czas jednak jest bardziej zabawnie niż poważnie, choć nie ma w zasadzie typowych 'komików' (znaczy pewnie dlatego jest zabawnie:P), a raczej po prostu całość jest spowita w  'oparach absurdu':)
stajl bohatera^^ a poniżej jego biuro:D

Chiru daje naprawdę czadu i w takim wydaniu podoba mi się dużo bardziej niż jako 'bojownik społeczny'. Bo tu widzę bardziej postać niż Chiru-gwiazdę. I to postać w pewnym sensie nieudacznika, który nawet ze stylowym zapaleniem papierosa bez narobienia sobie biedy ma kłopoty, potrafi się potknąć o cokolwiek, ma problem z garderobą i ogólnie jest zabawny i rozbrajający.


Choć jeszcze większym szokiem był dla mnie widok Allu Arvinda (czyli jego autentycznego szwagra, znanego producenta) w roli faceta, który znienacka w różnych momentach atakuje Pandu (jak to mówi 'Praca jest pracą':D) a już rozgrywka na poduszki a potem widok obu panów kichających w oparach pierza rozłożył mnie na łopatki!


Rozbrajające są też klipy, w których to można i zobaczyć Chiru w różnych wcieleniach:)
Oto zatem Chiru w prochowcu, mało kompletnym stroju tradycyjnym oraz jako... urocza lady:
I Chiru jako...Chaplin:


Polecam fanom Chiru i tym, którzy za nim dotąd nie przepadali także, bo będą mieli szansę poznać go od innej strony. Ja się naprawdę dobrze bawiłam. Bo lata 80 w kinie telugu naprawdę fajne są :)

sobota, 16 sierpnia 2014

Best Actor (2010), czyli jak Mamut chciał zostać aktorem

Żeby nie było, że podobają mi się (i uważam za godne opisania:P) tylko same poważne filmy 'przedruk' notki o dość odjechanym mallu z Mammoottym ;)
 
 
 
Spodziewałam się lekkiej zabawy kinem i w sumie to dostałam (no, może nie tak do końca).
Podobnie jak przy 'Neninthe' czy 'Twenty 20' nie mogłam oderwać się już od samej czołówki - będącej mixem znanych filmowych scen, postaci i melodii (znanych znaczy zapewne Keralczykom, ja niestety rozpoznałam bardzo niewiele, ale i tak trudno mi się było od tego oderwać i było to replayowane:D)

 
A potem.. potem mamy hirołsowsko-rycerskie wejście Mamuta - które okazuje się jedynie jego fantazją^^ Bo tak naprawdę bohater filmu, Mohan, jest zwykłym nauczycielem, który marzy o karierze w filmie. Jak mówi bowiem - przekonywany przez Lala Josego (grającego siebie, bo Mamutowy bohater się wprasza do jego domu podobnie jak Sreenivasan w 'Nadodikattu' do Sasiego. I jeszcze każe się zaanonsować jako Mohan-lal^^), że przecież ma dobry zawód i po co mu to całe aktorstwo - dobrze jest zajmować się czymś, co się lubi (a on uczenia nie lubi). I w sumie trudno mu nie przyznać racji. Tylko czy każde marzenie ma szansę się spełnić i czy przy staraniach o jego realizację nie można 'zgubić' czegoś innego? Bo przecież Mohan, prócz niezłej pracy, ma też kochającą żonę i syna, którzy owszem, wspierają go w jego marzeniach, ale sytuacja trochę się zmienia, gdy to - upokorzony pewnym aktorskim niepowodzeniem - Mohan trafia do offowych filmowców, którzy tłumaczą mu ideę 'aktorstwa opartego na metodzie' (na przykładzie Vivka u RGV zresztą:D) i bohater postanawia wyprowadzić się z domu i zamieszkać na ulicy, by nabrać stosownych 'manieryzmów' do przyszłej roli.. Owszem, z jednej strony te jego usilne starania są zabawne (ach, jak on wkracza do fryzjera zrobić sobie fryza na Vikrama^^), ale z drugiej nie tak do końca...
u offowych filmowców:D
a tu - jak widać - się robi fryz na Vikrama^^
 
Chociaż szczerze mówiąc moim zdaniem to reżyserowi lepiej wyszła jednak ta pierwsza część, bardziej komediowo-dramatyczna (ale w takim ciepłym stylu), niż druga, pokazująca już bardziej konsekwencje owego kroku bohatera (ze scenami akcji włącznie). Niemniej ogólnie bawiłam się w sumie dobrze, jest trochę scen - perełek i sporo 'smaczków' (część wspominana wyżej, ale na pewno o czymś jeszcze zapomniałam), przez większość filmu zastanawiałam się jaki będzie ostatecznie jego wydźwięk (znaczy czy będzie 'wspierał' takie dążenie do realizacji marzeń, czy niekoniecznie), jest świetny Mamut (bardzo lubię jego komediowe wcielenia!) i fajny drugi plan (choć może nie całkiem 'wykorzystany'), także spokojnie mogę fanom molly, Mamuta czy 'zabaw kinem' polecić:) Zresztą najlepiej zobaczyć w zwiastunie, czy taki klimat komuś odpowiada:
 A, i jeszcze wstyd, że nie rozpoznałam Renjitha ani Blessy'ego w cameach (a Lala Josego pewnie tylko dlatego, że go przedstawili...)