piątek, 14 listopada 2014

Najlepsze role dziecięce w kinie indyjskim

Notka dedykowana Szafrance^^

Nieraz słyszałam od fanów kina hindi, że role dziecięce to jeden z jego największych koszmarów.  Nie całkiem się z tym zgadzam, ale i też myśląc o dzieciach w kinie indyjskim (indyjskim, nie li tym hindi) nie myślę raczej o tych z Karanowo-Yashowych filmów.  O jakich zatem? A to zaraz pokażę:) Do takiego przeglądu zbierałam się już od jakichś kilku lat (zwykle w okolicach i naszego i indyjskiego Dnia Dziecka:P) - w międzyczasie ciekawych ról dziecięcych trochę przybyło, niemniej jest też szansa, że o niektórych mogłam 'po drodze' i zapomnieć. No i oczywiście to mój dość subiektywny wybór:)


Shamili ('Anjali', 1991)
Do dziś nie ogarniam jak Maniemu Ratnamowi udało się poprowadzić niespełna trzyletnie wówczas, jak najnormalniej rozwijające się dziecko, by  tak genialnie zagrało dziecko specjalnej troski. Bo przecież w tym wieku trudno to jakkolwiek małemu 'aktorowi' wytłumaczyć, a ja cały film nie mogłam uwierzyć (choć teoretycznie byłam tego świadoma), że ta mała to naprawdę jak najzdrowsza dziewczynka, a tylko wciela się w taką postać. Magia. Zresztą Mani w ogóle ma 'dobrą rękę do dzieci'  (za to właśnie Anjali Nationalem nagrodzona została nie tylko sama Shamili, ale cała dziecięca trójka - czyli także mały Tarun i Shruti, a będą jeszcze dalej i inne przykłady z jego filmów). Shamili - prywatnie siostra innej znanej dziecięcej aktorki, a dziś żony Ajitha, czyli Shalini - jako dziecko zagrała sporo. Kilka lat temu próbowała dorosłej kariery, ale coś nie bardzo wyszło... Ale jako Anjali zostanie w historii kina na zawsze.

Kavya  ('Little Soldiers', 1996)
Dwójka dzieci osieroconych wskutek tragicznego wypadku trafia pod opiekę surowego dziadka. Chłopczyk owszem też sympatyczny, ale to łobuzerska dziewczynka 'kradnie' film najbardziej. Choć reżyser nie wspomina pracy z dzieciakami  najmilej - wprawdzie udało mu się  nie tylko poprowadzić Kavyę tak, że zgarnęła Nationala, ale i w ciągu kilku miesięcy doprowadzić nieznającą na wstępie  telugu 5-letnią dziewczynkę do samodzielnego zdubbingowania się w tym języku, ale kosztowało go to tyle, że przyrzekł sobie, że nigdy więcej nie będzie pracował z dziećmi :P A Kavya w niczym więcej już nie zagrała.

 P. Shwetha ('Malli', 1998)
Chyba jedyna na liście aż dwukrotna zdobywczyni dziecięcego Nationala. Ja widziałam tylko  'Malli' Santosha Sivana, historię dziewczynki, która rusza w poszukiwaniu magicznego kamienia, który ma spełniać życzenia (i pomoże odzyskać mowę jej głuchoniememu przyjacielowi). Drugi Nationalowy film Shwethy, 'Kutty' to natomiast opowieść o pracy dzieci. Teraz dziewczynka studiuje.

Shwetha Basu Prasad ('Makdee', 'Iqbal', 2002-05)
Najsmutniejsza chyba historia dziecięcej gwiazdy.11-letnia Shwetha podbiła widzów kina hindi świetną podwójną (!!) rolą zupełnie różnych charakterologicznie bliźniaczek w Makdee Bhardwaja - za którą to zgarnęła Nationala. Kilka lat później 'poprawiła' świetną kreacją w Iqbal Kukunoora. Niestety jako dorosła aktorka nie bardzo potrafiła się odnaleźć (zwłaszcza, że jakoś trafiła wtedy do Telugów). W efekcie ostatnio znana jest przede wszystkim z wiadomej seks-afery. Może jednak uda się jej 'odbić'- w końcu świetny reżyser, jakim jest Hansal Mehta, publicznie zadeklarował obsadzenie jej w swym nowym filmie. Trzymam kciuki.

 P. S. Keerthana ('Kannathil Muthamithal', 2002)
Mówiłam, że będą jeszcze 'Ratnamowe' dzieci:)  Nie sądzę, żeby ktoś, kto obejrzał ten film zapomniał ową dziewczynkę, która tak koniecznie chce poznać swych prawdziwych rodziców. Po tej Nationalowej roli Keerthana nie zagrała zdaje się w niczym więcej. Teraz studiuje.


 Anikha ('Anchu Sundarikal', 2013)
To nie była pierwsza rola Anikhi (dopiero teraz doczytałam, że musiałam ją widzieć choćby w Kadha Thudarunnu), ale to ona sprawiła, że wszyscy ją zapamiętali. Bo to jest sztuka zagrać w nowelowym filmie wypełnionym masą zdolnych dorosłych aktorów i sprawić, żeby widzowi (takiemu jak ja) z tego gwiazdozbioru w pamięci  po seansie utkwiły przede wszystkim  oczy kilkuletniego dziecka.

Ekipa 'Pasangi' (2007)

Patrząc na wiele filmów (szczególnie ze stajni YRF:P) wydaje się nieraz, że to wielka sztuka znaleźć w Indiach jedno utalentowane dziecko:P Tymczasem Pandirajowi udało się do Pasangi znaleźć ich całą chmarę :D  Gunnaraju miał dość po pracy z dwójką dzieci, Pandirajowi udało się 'okiełznać' dużo większą ekipę łobuziaków^^ Mega szacun znaczy. Opłaciło się, film zgarnął kilka Nationali (w tym właśnie zbiorowy dla dzieciaków), a ja uwielbiam wspominać ich 'popisy';D


Partho Gupte (Stanley Ka Dabba, 2011)
Wiele było u nas zachwytów nad Darshelem z TZP, mnie dużo bardziej ujął bohater kolejnego filmu scenarzysty filmu Aamira. Może dlatego, że i sam film, opowieść o chłopcu, który chce realizować swe marzenia, choć sytuacja niekoniecznie temu sprzyja, podobał mi się dużo bardziej. Partho Gupte za rolę w filmie ojca zgarnął zresztą i Nationala. Hawa Hawaai jeszcze nie widziałam :)

Prithviraj Das ('Haridas', 2013)
Może mam słabość do ról dzieci specjalnej troski, ale naprawdę zrobiło na mnie wrażenie, jak Prithviraj wcielił się w role autystyka (większe niż parę podobnych ról dorosłych aktorów).  I podobało bardziej niż Sadhana, która dostała w tymże roku Nationala (za Thanga Meenkal). Na razie nic nie słychać o jego kolejnych rolach - nie wiem, czy nie chce, czy nikt nie proponuje...

Na pewno o kimś zapomniałam (najwyżej potem uzupełnię:P), z zasady starałam się natomiast omijać osoby, które zaczynały jako dzieci, a potem zrobiły mega karierę i jako dorośli (bo to za łatwo się ich późniejszy gwiazdorski wizerunek może odciskać i na ocenie tych wczesnych dziecięcych ról), ale muszę, po prostu muszę tu zrobić jeden wyjątek:
Sentymentalny (jak zwykle u tego reżysera:P) film Bhimshingha. Gemini Ganeshan i Savitri jako małżeństwo głównie cierpią - ja, jako widz, w sumie też:P I nagle pojawia się słoneczny promyk: rezolutny czterolatek, którego widok rozjaśnia ekran. Odtąd czekam już tylko na sceny z nim. Tak debiutował ponad 50 lat temu Kamal. Otrzymując za tę rolę pierwszego swojego i pierwszego w historii tej kategorii dziecięcego Nationala. Wielki talent od samego początku:)


środa, 5 listopada 2014

Regionalne świeżynki: Ulidavaru Kandante, Apur Panchali, Saivam, Thegidi

Zanim przejdę do relacjonowania wrażeń z moich corocznych zaduszek filmowych (które już trwają) chciałam nadrobić jeszcze opinie o kilku nowych produkcjach filmowych. Z różnych kinematografii regionalnych. Poza telugowymi (bo o tych już notka była)  i mallu (bo tych tyle, że muszą poczekać na zbiorcze oglądanie do grudnia:P)

Ulidavaru Kandante (kannada, 2014)
W kinie kannada ostatnio dzieją się naprawdę ciekawe rzeczy. Mocno wchodzą (wywołując odzew nie tylko chyba w Karnatace) młodzi twórcy ze  świeżymi, niebanalnymi pomysłami. W zeszłym roku furorę zrobiła Lucia Pawana Kumara, w tym mamy Ulidavaru Kandante Rakshita Shetty'ego. Z wykształcenia zresztą  inżyniera, który pracował jako programista, zanim nie doszedł do wniosku, iż jego prawdziwe powołanie tkwi jednak gdzie indziej. Zajął się teatrem, potem trafił do kina, najpierw jako aktor, a  - po wielkim zeszłorocznym sukcesie filmu z jego udziałem (ponoć świeżej love story) - postanowił zrobić całkiem swój film. Jak wskazuje już sam tytuł ('jak widzieli to inni/pozostali') jasna jest inspiracja reżysera Rashomonem: mamy pewne mroczne zdarzenia i - wynikłe z dziennikarskiego 'śledztwa' - pięć różnych relacji w kwestii, co i jak właściwie zaszło. Ale - co widać już chyba po samym zwiastunie - mamy tu też inspiracje stylem Tarantino (zwłaszcza w niektórych częściach, bo i - co jest także interesujące - każda z opowieści ma swoje tempo i  klimat, pasujące do jej bohatera). Jest zatem sporo zakręconego odjazdu (głównie za sprawą granego przez samego Rakshita Rishiego), ale i trochę sentymentalnie (część z matką) i trochę lirycznie (kocham Kishora w roli zakochanej pierdoły<3) Czyli poniekąd jak kilka filmów w jednym (a w ciekawszej formule niż klasyczna masala).
Po promie można też chyba dostrzec a'la tarantinowskie użycie muzyki w filmie. To naprawdę fantastyczny, świetnie budujący klimat filmu OST (i nie mówię tu li o piosenkach). Z ciekawostek technicznych to ponoć także pierwszy film kannada nakręcony całkowicie w systemie sync sound (czyli z nagrywanym równocześnie dźwiękiem/dialogami). Warto zobaczyć.

Apur Panchali (bengalski, 2014)
Każdy szanujący się kinoman (nie tylko ten wielce obeznany z kinem indyjskim) powinien chyba wiedzieć, kim jest Apu. Tytułowy bohater trylogii S. Raya to jedna z najbardziej ikonicznych dziecięcych postaci kina. A jednak grający tę rolę w pierwszej części Subhir Banjeree zniknął w pomroce dziejów. Nie zagrał w  niczym więcej.  Zwiastun Apur Panchali przywołuje podobne casusy zapomnianych dziecięcych aktorów: chłopca ze Złodziei Rowerów, z E.T., z Brzdąca... Pamięci ich wszystkich Ganguly poświęcił ten film. Osią fabularną opowieści staje się próba zaproszenia sędziwego już Subhira na festiwal celebrujący jego słynne (i jedyne) wcielenie. Dlaczego nie pojawił się nawet w kolejnych częściach trylogii Apu? Czy żałuje, że jego życie potoczyło się tak, a nie inaczej? Z opowieści Subhira nie przebija specjalnie gorycz aktorskiego niespełnieniaWięcej w tym stoickiej akceptacji tego, co przyniosło życie. A jeśli irytacja to bardziej tym, że po tylu latach wciąż ciągnie się za nim ta jego jedyna rola.  A jednak ów jakiś wręcz magiczny związek Banjeeree'go z Apu jest tu tu wyraźnie zaznaczony. Zresztą to najpiękniejsze fragmenty  w  filmie: gdy widzimy Subhira w zwyczajnym życiu, a w scenie jak z Pather Panchali,  w sytuacji jak Apu, reagującego identycznie jak on. Pięknie jest to zrobione. Kaushik Ganguly urzekł mnie już przy Shabdo. Tym filmem potwierdził tylko swą klasę jako reżysera. Ta niespieszna, poetycka historia nie przemówi pewnie do każdego. Ale to piękny hołd nie tylko dla dziecięcych aktorów, ale i dla Rayowego klasyka.

 Saivam (tamilski, 2014)
 
Za sprawą silnego nurtu madurajskiego sprzed kilku lat prowincjonalne kino tamilskie kojarzy się zapewne wielu osobom z trudnymi w odbiorze i przygnębiającymi opowieściami. Ale tamilska prowincja nie musi być taka i Saivam to kolejny (po Vaagai Sooda Vaa czy Pannaiyarum Padminiyum) przykład na jej lżejsze, cieplejsze (można by powiedzieć bardziej 'keralskie') oblicze;) A przy okazji dowód, że nawet notorycznie kopiujący (mniej czy bardziej legalnie)  reżyser może zrobić w końcu coś bardziej własnego (zresztą na końcu pada nawet deklaracja, iż podobne wydarzenia skłoniły kiedyś jego rodzinę do przejścia na wegetarianizm). I od początku czuje się ten kameralny, ciepły klimat. Niezależnie od tego, że relacje między członkami rodziny zdecydowanie najlepsze nie są. W tej sytuacji nie dziwi, że  - gdy kapłan sugeruje, iż problem może tkwić w niezrealizowanej dotąd dawnej obietnicy wotywnej - wszyscy od razu skwapliwie chwytają się tego wyjaśnienia.  Bo przecież najłatwiej uznać, że to niedopełnienie złożenia obiecanej ofiary za szczęśliwe wyjście z wypadku odpowiada za rodzinne nieporozumienia, brak pracy czy niemożność zajścia w ciążę. Znalazło się proste 'wyjaśnienie', kozioł (tu akurat kogut:P) ofiarny, można zatem odetchnąć z ulgą. I to jak reżyser pokazuje fałszywość takiego myślenia (że nie tędy, w magicznych rytuałach, tkwi droga do szczęścia i naprawy rodzinnych relacji) jest dla mnie tu cenniejsze od samych (ładnie zresztą pokazanych, nie nachalnie) zalet wegetarianizmu. Szkoda tylko, że pewien upierdliwy gówniarz (bo nie da go się go inaczej nazwać:P) dostał po uszach tak późno. Dziewczynka za to przeurocza. I fajnie zobaczyć znów Nassera w ciekawej roli (za dużo przygłupów czy prostych zuych przy hirołach ostatnio grał), bo jego dziadek budzi i sympatię, ale i respekt. Ogólnie film nie tylko chyba dla indiofili, niemniej trzeba znać znaczenie pewnego, istotnego tu nader (jedna z najbardziej poruszających scen w filmie oparta jest głównie na jego wykorzystaniu) gestu:
 

Thegidi (tamilski, 2014)
Ostatnio w kinie tamilskim  coraz lepiej radzi sobie niezależne (choć w sensie fabularnym wcale nie takie znów niszowe) kino gatunków. Thegidi, podobnie jak ubiegłoroczna Pizza oparte jest w dużej mierze na suspensie, tyle że tu raczej w formule kina detektywistycznego. Młody detektyw, który przyjechał do miasta i bardzo stara się wybić w zawodzie dostaje swe pierwsze poważne zlecenie. Wydaje się, że wszystko idzie w dobrym kierunku - zbiera dla agencji, w której pracuje cenne informacje,  ale wszystko się oczywiście skomplikuje, gdy do chłopaka dotrze, że tak naprawdę najbardziej jego informacje wykorzystują chyba sprawcy tajemniczych zbrodni, bo wszyscy, których śledził stają się kolejnymi ofiarami... Wspominam o Pizzy nieprzypadkowo: odtwórca roli głównej, Ashok Selvan, przegrał z Vijayem Sethupathim starania o tamtą rolę, za to zastąpił go w mniej ponoć udanym sequelu. W międzyczasie obaj aktorzy spotkali się za to na planie innego filmu z podobnej 'półki', czyli Soodhu Kavyum. No i cóż... moim zdaniem Ashok nie ma talentu i charyzmy Vijaya, ale akurat w takiej specyficznej roli jego raczej ograniczona plastyczność nieźle się sprawdziła.  Niemniej film mnie aż tak nie zachwycił (fakt że kino detektywistyczne to i niekoniecznie moja bajka). Ale cieszy, że takie filmy u Tamili powstają (i na dodatek całkiem nieźle się sprzedają).

wtorek, 28 października 2014

Już za chwileczkę...;)

Wracam do Indii i do kina. Oto nowa porcja interesujących projektów filmowych, na których premierę czekam:)
Zaczęło się od tego, że urzekły mnie niezwykle stylowe plakaty przedstawiające bohaterów filmu (i wcale nie chodziło przede wszystkim o Fahaada;D) Trochę się przestraszyłam, jak przeczytałam, że to film Amala Neerada - reżysera kojarzącego się głównie z przerostem właśnie stajla nad treścią. Ale potem przypomniałam sobie zaskoczenie jego nowelką z Anchu Sundarikal (znaczy, że jak nie jego, bo subtelnie klimatyczna) I - sądząc po zwiastunie Iyobinte Pusthakam - mogę  chyba liczyć, że nadal pójdzie raczej w tę stronę. Zatem czekam z ciekawością :)
 
Priyamani i Jayaram jako małżeństwo <3 W życiu którego zamieszanie zrobi pojawienie się zarośniętego Naraina <3 A, i jeszcze na drugim planie niezawodna KPAC Lalita! Sibi Malayil dawno nie nakręcił naprawdę dobrego filmu, ale dla takiej obsady wszystko, zatem Njangalude Veettile Adhithikal  na liście wyczekiwanych :)
W końcu pojawił się pełny zwiastun dawno wyczekiwanego nowego filmu Vasanthy Balana (bo dla mnie to przede wszystkim film Vasanthy - reżysera, którego bardzo cenię już od jego debiutu - a nie nowy film Sida czy Prithviego:P Choć cieszy mnie, że pierwszy ostatnio dzięki Tamilom udanie ucieka od etykietki 'czekoladziaka', a drugi znów zagra u nich wredotę^^). Filmu o teatrze - czemu poświęciłam niedawno całą notkę (co chyba wskazuje, że temat dla mnie ciekawy:)). Balan jest autorem najpiękniejszego chyba w kinie indyjskim hołdu dla kina, ciekawe czy uda mu się podobnie i ze 'starszym bratem' ;D
Na początku byłam dość sceptyczna. Moje ostatnie spotkanie z Atulem - amantem nie wypadło za dobrze. Potem dotarło do mnie, że tu nie chodzi o romantyczną parę, ale o brata i siostrę.  Poza tym Happy Journey wygląda stosownie quirky^^  Wprawdzie trochę mnie niepokoi, że robi to reżyser Ayyii, ale mam nadzieję na dobroczynny wpływ powrotu do rodzimego kina:P
Na koniec - już prawie zwyczajowo- najbardziej wyczekiwany przeze mnie film. Wielkie zaskoczenie, bo dowiedziałam się o tym projekcie dopiero, gdy zaczął już startować w międzynarodowych festiwalach. Zwiastun Margarita, with the straw wygląda po prostu oszałamiająco (i światowo), Kalki ma szansę na rolę życia (w końcu ktoś wykorzystał naprawdę fantastycznie jej emploi, bo nadal nie jest to bohaterka 'typowa', ale jakże jednak inna od jej dotychczasowych) i w ogóle niech ktoś ten film sprowadzi i na jakiś polski festiwal. Pojadę.

wtorek, 30 września 2014

Telugowe świeżynki: Oohalu Gusagusalade, Chandamama Kathalu, Manam (2014)

Zważywszy, że w ostatnich czasach znalezienie fajnych telugowych filmów do rocznych przeglądów bywało sporym wyzwaniem cieszy, że tym razem mały zestawik w zasadzie sam się znalazł;)
 

Oohalu Gusagusalade 

Kto oglądał Ashta Chemma powinien pamiętać Srinivasa Avasaralę (to ten, co szukał bohaterce Mahesha^^)  Aktor, który po tym filmie jakby 'zniknął' (znaczy coś tam grywał, ale nic głośniejszego ani specjalnie godnego uwagi), niedawno wrócił i to 'z przytupem'. Oohalu Gusagusalade to bowiem nie tylko jeden z największych hitów tego roku w telugowym boxoffice, ale i chwalona, ciekawa rzecz (a to rzadko się łączy). A Avasarala jest autorem tego sukcesu nie tylko dlatego, że gra w owym filmie, ale to i jego reżyserski debiut. Naprawdę bardzo udany. Srinivas jest fanem Woody'ego Allena i to się daje odczuć w filmie - nie tylko po plakacie w tle jednej ze scen (którego widok zresztą rozłożył mnie na łopatki:D).
Tak wygląda ów 'allenowy' plakat^^
 
Ta uwspółcześniona  interpretacja historii Cyrana de Bergeraca jest po prostu bardzo dobrze napisana i właśnie to nadaje lekkości i świeżości tej pozornie dobrze znanej już opowieści (pozornie, bo jednak wiadoma fabuła jest tu też udatnie 'stwistowana' - choćby ten, który nie ma śmiałości do dziewczyny niekoniecznie budzi tu sympatię) Dodatkowym smaczkiem jest osadzenie historii w realiach medialnych. Bohaterem jest młody chłopak, który od kilku lat grywa w emitowanych w lokalnej stacji reklamówkach, a marzy mu się czytanie wiadomości. Nie tylko ze względu na swego zasłużonego niegdyś dla tej branży, a obecnie sparaliżowanego ojca (swoją drogą sceny 'czytania newsów przez okienko' dla taty biją na głowę podobne 'zachody' z Dookudu). Potencjalny awans zależy jednak od jego szefa, który to - ku radości rodziców -  godzi się w końcu na jakąś przedstawioną mu kandydatkę na żonę. No i zaczynają się problemy, bo może i ów boss radzi sobie w pracy medialnej, ale z kobietami to nie potrafi rozmawiać wcale... Jak napisałam ów - grany właśnie przez Srinivasa - szef niekoniecznie jest tu postacią sympatyczną, nie przeszkodziło mi to jednak mieć i dużo radochy z tej postaci. Hmm... a może właśnie dlatego:D (ach, te nieudolne próby 'popisania się' przed dziewczyną^^)

Ona uwielbia Kishore'a? No to ja też. Nic to, że nie rozpoznaję jego głosu^^
  Poza tym trudno całkiem nie lubić postaci, która ma takie biuro^^

Podobała mi się też para młodych debiutantów. Chętnie zobaczę, jak będą się dalej rozwijać ich kariery (w przypadku Naga Shouryi nieświadomie zrobiłam to zresztą zaraz potem). Notabene ten film potwierdza (po raz kolejny) moją tezę, że najzabawniejsze indyjskie komedie (czy wątki komediowe) to te bez udziału 'zawodowych' komików. A tu - hallelujah! - tych 'znajomych twarzy' nie ma prawie wcale. Bardzo bym się cieszyła jakby sukces tego filmu oznaczał jakąś większą falę podobnych w kinie telugu.
Film można obejrzeć na YT.


Chandamama Kathalu

Filmy nowelowe to nie nowe zjawisko, także w kinie indyjskim - choćby w molly jest ich od jakiegoś czasu całkiem sporo. Ale chyba po raz pierwszy zobaczyłam nowelowy film telugu. I moim zdaniem całkiem udany. W Chandamama Kathalu historii jest osiem, a w zasadzie 7 +1;)  Bo opowieść o uznanym pisarzu, który samotnie wychowuje córeczkę, jest pewnego rodzaju 'przewodnią' wobec reszty. To bowiem ten bohater - czekając na diagnozę stanu zdrowia dziewczynki i szukając inspiracji do nowej książki wokół siebie - 'pisze' nam losy pozostałych. Jest więc historia modelki, której kariera przygasa. Młodego, dobrze sytuowanego informatyka, który  - choć szuka coraz bardziej desperacko - nie może znaleźć sobie żony (a tu zbliża się magiczna granica 30 lat;)). Żebraka, który latami odkłada grosze z myślą o zakupie swojego domu. Pary, której po 40 latach los zdaje się dawać drugą szansę na związek. Młodej muzułmańskiej pary. Chłopaka z collegu i córki wpływowego polityka. Wreszcie chłopaka z prowincji, który zaczyna zaczepiać młodziutką dziewczynę z okolicy. Niektóre historie pod koniec na siebie wpłyną, ale nie wszystkie się w jakikolwiek sposób połączą. Nie w tym chyba tu rzecz, a pokazaniu właśnie takiego 'życia wokół nas'. Że wokół jest wiele ciekawych historii. Zaskakujących, zabawnych, wzruszających. Różnych. Że ludzie wciąż stają przed pewnymi wyborami, czasem podejmują je sami, czasem na nich inni, czasem los. Ale to na nich spadają konsekwencje. Czasem dobre, czasem mniej. Pewnie nie każdemu spodoba się to samo w tym filmie, ale myślę, są duże szanse, że któraś historia jednak do niego trafi. Taki urok filmów nowelowych:) Mnie najbardziej urzekła chyba historia tej dojrzałej pary - początkowo przypominająca mi trochę wątek z  Life in the metro, ale tu finał był znacznie bardziej mnie satysfakcjonujący (ach jakiegoż ja miałam banana na 'oświadczeniu dla dzieci'^^) Trochę mnie tylko 'ubodło' odkrycie, że grająca tu już i babcię Aamani ma w rzeczywistości tyle lat, co ja.  Tak, wiem, aktor jest od tego, żeby grać różne role, postaci w różnym wieku, ale jakoś aktorzy (płci męskiej znaczy) tak wcześnie dziadków nie grywają.  Urzekły mnie też przeprowadzane przez Krishnudu poszukiwania żony - podczas ich śledzenia miałam i dużo zabawy, ale i sporo empatii dla bohatera. Imponujący jest Krishneswar Rao, który prawie nie ma dialogów, ale wykreowana przez niego postać żebraka naprawdę zapada w pamięć. Miałam trochę niedosytu w kwestii granego przez Kishora pisarza (ja go po prostu za bardzo chyba cenię i lubię i chciałam więcej:D) Lakshmi trochę chyba przeszarżowała, ale doceniam, że grywa takie kobitki 'z charakterkiem', a nie sztampowe 'słodkie niunie'. Początkowo nie byłam zachwycona, że aż trzy historie tyczą bardzo młodych par i takich trochę 'nastolęckich' uczuć. Ale potem okazało się, że wszystkie zawierają 'twist' i  żadna nie kończy się jednak w 'sztampowy' sposób (a dający bardziej do myślenia). I nie bardzo rozumiem narzekania większości recenzentów na za wolne tempo filmu  - dla mnie było w sam raz: tak żeby spokojnie potowarzyszyć bohaterom. I ładnie komponowała się z tym muzyka Mickey'a  J. Mayera:

Cały film do obejrzenia na YT.


Manam

Sięgnęłam po ten prestiżowy projekt Akkinenich głównie ze względu na jego unikalność (trzy pokolenia aktorów z tej samej rodziny w jednym filmie to naprawdę rzadkość - wcześniej w Indiach dokonali tego chyba tylko Kapoorowie), no i ostatnią rolę zmarłego niedawno ANRa. Mimo entuzjastycznych recenzji nie spodziewałam się natomiast po Manam za wiele i miałam rację. Film ma swoje momenty, jako całość jest jednak nierówny i przydługi. I za bardzo chyba jednak twórcy chcieli 'ukontentować' fanów familii plus tzw 'przeciętnego widza' (zdecydowanie za dużo irytujących komediowych wstawek:/). Strasznie kiepska jest początkowa część z lat 80., która przypomina stereotypowe kino z tamtych lat - jest sztuczna i przedramatyzowana. Zirytowało mnie też, że wg fabuły Nag w wersji współczesnej gra - jak  łatwo obliczyłam - 37-latka (nie można było osadzić retrospekcji 10 lat wcześniej po prostu?). I jeszcze znów ogrywa swój sztandarowy image bogatego amanta. Pojawienie się ANRa (daje czadu!), a przede wszystkim cudownej historii jego rodziców (prosta i przeurocza:) Akcja z autem! Tłumaczenie 'I love you':D I za taką Shiryą tęskniłam) poprawia sytuację, choć nie do końca. I to slowmotionowe, ze skandującym chórem intro młodego 'dziedzica' rodu:/ (choć głos ma Młody ładny). Podobał mi się natomiast pomysł na nadanie bohaterom owych historii z przeszłości imion znanych romantycznych par, ale w wersji odwrotnej (to on miał na imię Radha, a ona Krishna np:D)  
I zastanawia mnie, czy remiks znanej ANRowej piosenki został nagrany w takiej formie dlatego, że go już wtedy nie było, czy od początku zamysł był właśnie taki 'wklejany'.

sobota, 27 września 2014

Dojrzała miłość po ślubie

'Nie wys­tar­czy po­kochać, trze­ba jeszcze umieć wziąć tę miłość w ręce i prze­nieść ją przez całe życie'
K.I. Gałczyński

Kino - nie tylko że indyjskie - nie bardzo zdaje się lubić takie historie. Zdecydowanie bardziej interesująca ('filmowa') wydaje się być faza zakochiwania, zdobywania uczucia, a jeśli już mamy 'zastany' związek to jego kryzysu (pokonanego bądź nie), niż opowiadanie o losach udanego, szczęśliwego małżeństwa z kilkunastoletnim/-dziesięcznym stażem. Bo to przeca nuda :P A ponieważ ja się z tym nie zgadzam, to bardzo cieszy mnie, że ostatnio udało mi się na kilka takich indyjskich filmów trafić.


W telugowym Midhunam z 2012 roku głównymi (i jedynymi) bohaterami jest para sześćdziesięciokilkulatków, których dorosłe dzieci już wyjechały z domu. Że zacytuję sama siebie "Midhunam to prostu przepiękna pochwała radości życia - niezależnie od wieku i okoliczności. Urzekające jest też obserwowanie, jak para ludzi, po tylu latach spędzonych ze sobą, nadal potrafi cieszyć się własnym towarzystwem:) "


 -------


W tegorocznym tamilskim Pannaiyarum Padminiyum małżeństwo 'ze stażem' współistnieje przy młodszej parze (a najważniejsza jest i tak relacja obu panów ze samochodem^^), niemniej historia panniyara i jego żony podobała mi się zdecydowanie bardziej:) I mają taką piękną 'małżeńską piosenkę':



 -------


W keralskim Drishyam jest cała rodzina: mąż, żona i dwie dorastające córki. Rodzina, która potrafi trzymać się razem na dobre i na złe.  Urocze małżeńskie przekomarzanki przechodzą w solidarność w chwili próby. Tak jak to powinno być w dojrzałym związku.
 

-------


Najbardziej powszechnie znany przykład to oczywiście Baghban z 2004 roku, czyli historia małżeństwa rozdzielonego przez dzieci, które nie chcą zaopiekować się obojgiem naraz. Opowieść klimatycznie 'trącąca trochę myszką', ale może to dlatego, że tak naprawdę ta fabuła pochodzi z lat 60 (historia zdaje się pochodzi od Bengalczyków, ale jej prawdziwy sukces zaczął się od ekranizacji w kinie kannada, by przejść przez falę remaków w prawie wszystkich kinematografiach, a po latach wrócić kolejną falą w ostatniej dekadzie;)). Niemniej trudno się faktycznie nie wzruszyć choćby na romantycznym wyznaniu Biga przez telefon:

Mam nadzieję, że z czasem  uda mi się tę listę jeszcze rozszerzyć :)



poniedziałek, 22 września 2014

Filmowy przegląd 2013 roku - aneks bis :P

Taki myk robię w przeglądzie po raz pierwszy - po prostu okazało się, że jeszcze się parę filmów z zeszłego roku zebrało (dodali napisy na YT, zebrałam się jednak do seansu saute itp). Chciałam więc choć 'symbolicznie' (bo pisanie mi ostatnio coś kiepsko idzie:() coś i o nich napisać.

Drishyam (malajalam)
 
Nastawiłam się, że zarówno zachwyty nad filmem jak i rolą Mohanlala są trochę przesadzone. Ale nie są. To jest naprawdę świetne kino. Zaczyna się trochę leniwie (tak po keralsku^^), znaczy obrazem zwykłego prowincjonalnego życia. I na początku mnie to nawet ciut nudziło. Ale potem polubiłam tę rodzinę i poczułam się trochę, jakbym siedziała z nimi przy jednym stole:) Te urocze przekomarzanki i fioł bohatera na punkcie kina...(jakże przydatny się potem okaże) I chyba o to chodziło, bo wtedy tym bardziej się odczuwa to, co ich spotyka (i jak to 'wywraca' ich życie). I śledzi się z zapartym tchem ich zmagania z tą sytuacją. Trzymając kciuki, żeby się udało. To świetnie napisany scenariusz, trzymający w napięciu  i wciąż zaskakujący (nawet jeśli faktycznie zainspirowany ową japońską powieścią to - z tego, co czytałam w streszczeniach - ładnie przetworzony na keralskie realia). Fantastycznie zagrany (choć nie od razu byłam w pełni świadoma, jaka to sztuka - widok 'zastępcy' Mohanlala w remaku pomógł mi zdać sobie sprawę z tego, że to nie takie proste jak wyglądało w wykonaniu Lalletana). Mogłabym 'czepić' się tylko jednej rzeczy - sceny błagań kobiet (och, jak to 'zakłuło'! Automatycznie mi się rzeczy z lat 80-tych skojarzyły...), ale po co, skoro za chwilę jednak panie udowodniły, że nie ograniczą się do tego, a zaraz potem akcja poszła w ogóle w inną (jakże frapującą) stronę. Drishyam trzeba obejrzeć koniecznie i koniecznie oryginalną (najlepszą:P) wersję. A potem mieć radochę na widok plakatu powyżej (bo się jeden z najlepszych twistów kojarzy^^)

Kalyana Samayal Saadham (tamilski)
Film o 'wielkim indyjskim weselu', ale z 'haczykiem'. Haczyk polega zaś na wrzuceniu do formuły komedii romantycznej kwestii poważnego problemu wielu facetów. Problemu zwykle wstydliwego, zwłaszcza w kraju, gdzie główny wzorzec hiroła to typ maczo. Tym większe brawa dla indyjskich aktorów (tu Prasanny), którzy decydują się zagrać taką rolę (a paru już widziałam - i to głównie z południa właśnie. Z tym, że tu po raz pierwszy widzę to ujęte właśnie lekko i bohater jest wciąż sympatyczny, a nie stanowi to wytłumaczenia jego paskudnego zachowania). Bardzo podobało mi się także ukazanie połączenia tradycji z nowoczesnością. Bo to naprawdę nie jest tak, że ktoś nowoczesny to najlepiej powinien  trzymać się od rodziny z daleka i broń boże nie dawać sobie aranżować małżeństwa/wyprawiać hucznego wesela. Zresztą ów proces aranżowania przypomina tu raczej to, co robią na zachodzie biura matrymonialne (z których korzystają wszak nowocześni młodzi ludzie:P): owszem, kandydat(tka) jest 'podsuwana' przez kogoś 'trzeciego', ale potem młodzi poznają się bliżej (zresztą właśnie z tego 'zapoznawania się' wynikło ujawnienie się problemu)  i sami podejmują decyzje. Oboje (bo i bohaterka jest tu bardzo fajną, nowoczesną kobietką). I teraz mam mieszane uczucia wobec planowanego remaku hindi. Bo niby wiem, co zwykle z ciekawych południowych fabuł zostaje w bolly remakach (nawet jeśli, jak ma być w tym przypadku, robi je ten sam reżyser), no ale można by lepiej zrozumieć dialogi (które zdaje się naprawdę zabawne były). Ech, szkoda, że Keralczycy tak rzadko remakują ościenne kinematografie - im bym bardziej ufała :P

Chaarulata (kannada/tamilski)

Nie mam przekonania do horrorów w ogóle, a indyjskich w szczególności.  Co mnie więc skusiło? Przede wszystkim Priyamani w podwójnej roli bliźniaczek syjamskich. Niestety nawet ta kwestia nie jest wielce 'wygrana' w filmie (większość akcji toczy się już z jedną bohaterką, a tylko z reminiscencjami z czasów, gdy obie siostry żyły połączone). No i na pewno nie jest dobrze, jak na horrorze się głównie pukam po głowie na tzw. próby przestraszenia mnie:P Priyamani zasługuje na lepsze filmy.
 
 
Onaayum Aattukkuttiyum (tamilski)

Po Mugamoodi mogło być już tylko lepiej, ale AO to zdecydowanie więcej niż po prostu choć ciut lepiej od najsłabszego (by nie rzec katastrofalnego:P) filmu Mysskina. Ta opowieść o 'wilku' (zawodowym killerze) i 'owieczce' (chłopaku, który najpierw ratuje mu życie, a potem decyduje wesprzeć i dalej jego 'misję'), historia winy i próby odkupienia (w końcu pseudonim reżysera zobowiązuje^^) to niewątpliwie jedna z jego lepszych rzeczy. Czy najlepsza trudno ocenić bez pełnego rozumienia historii, pewnych motywacji bohaterów (seans saute niestety:(). Mogę natomiast stwierdzić, że bardzo podobał mi mi się mroczny (także dosłownie - większość akcji toczy się w nocy:D) klimat, aktorzy (lubię, jak Mysskin gra w swoich filmach) czy realizacja wielu scen, a muzyka Illayaraji  (nie piosenki, bo tych w filmie nie ma - Mysskin w końcu dopiął swego i  w tej kwestii:P) to mistrzostwo świata i okolic.
Thanga Meenkal (tamilski)
Tak, po obejrzeniu pierwszego filmu Rama miałam bardzo duże oczekiwania wobec kolejnego. Nie, wiedząc mnie więcej o czym to ma być nie spodziewałam się drugiego Kattradhu Thamizh (znaczy mrocznej, depresyjnej historii a'la Bala). Ale liczyłam na coś  w klimacie keralskich historii o relacjach rodziców z dziećmi albo lirycznych opowieści Gulzara. Ciepłą, poruszającą, ale subtelnie snutą opowieść. Tymczasem Thanga Meenkal bliżej do filmów typu Taare Zaamen Par, a to niestety w moim odczuciu nie za dobrze. Zbyt sentymentalnie i manipulacyjnie wobec widza znaczy. Owszem, i Ram w roli głównej i grająca jego córkę dziewczynka są aktorsko bardzo dobrzy. Ale to za mało... Chciałam, żeby mnie 'ścisnęło w dołku' a oglądałam film na dość chłodno. I nie sądzę, żeby to był wynik tylko braku rozumienia dialogów (seans saute oczywiście...)
 
Dalam (telugu)
Gdy umieściłam ten film na liście wyczekiwanych nie wiedziałam jeszcze, że to o naxalitach. A - jak wiadomo - to jeden z moich ulubionych tematów filmowych:P Dalam to o tyle ciekawy film, że ujmuje go znów od trochę innej strony.  Nieraz  pokazywano już wprawdzie upadek ideałów w  tym ruchu, jak i fakt, że trafienie do niego zdaje się być 'drogą bez powrotu', ale nie widziałam jeszcze takich konsekwencji próby 'powrotu do społeczeństwa'. Gdy bowiem członkowie grupy naksalitów postanawiają skorzystać z abolicji i zgłosić się na policję sprawa nie wygląda tak gładko jak np. u ojca bohatera Baanam - czeka ich najpierw piekło w więzieniu, a potem 'propozycja nie do odrzucenia': odzyskają wolność, ale będą robić w zasadzie to samo, co dotąd, tylko na zlecenie lokalnego polityka. Smutna rzeczywistość... I nawet jeśli Dalam okazuje się ostatecznie nie całkiem udanym filmem (trochę potem zbyt skusiły reżysera komercyjne zabiegi i gdzieś 'siadł' klimat) to myślę, że warto obejrzeć (podpisaną wersję można znaleźć na YT) No i fajni zarośnięci panowie są^^

Ethir Neechal (tamilski)

Dorwałam cudem napisy do filmu to postanowiłam obejrzeć. Kojarzyłam, że sympatyczna rzecz, no i tytułową piosenkę (która jest jednym z moich ulubionych 'energetyzujących' kawałków). I chciałam zobaczyć Sivękarthikeyana (bo lubię poznawać młode ciekawe twarze:)). Nie wiedziałam natomiast, że to i kino sportowe. Ale tym razem o sporcie bardziej indywidualnym (bo o bieganiu) i może nie tyle o 'drodze na szczyt' / pokonywaniu siebie itp, ale - a przynajmniej moim zdaniem ten wątek był znacznie ciekawszy - o zakulisowych rozgrywkach w sporcie. Znaczy tej ciemniejszej stronie. I nawet jeśli ostatecznie mamy optymistyczne (dość sztampowe:P) rozwiązanie to ta łyżka dziegciu po seansie zostaje. Bo przecież, znając trochę tamtejsze realia, takich sytuacji pewnie nie brakuje i nie każdy doczeka 'rehabilitacji'. A przy okazji Nandita miała okazję stworzyć bardzo fajną, charakterną postać (ach, te jej metody treningowe!:D) Zdecydowanie ciekawszą od głównej heroiny (Priya niestety nie miała za wiele do zagrania). A w bonusie jest jeszcze klip kuthu* z gościnnym udziałem Dhanusha (bo to jego produkcyjny debiut) i Nayan
 
* kuthu to ten tamilski taniec uliczny w takim tempie, że człowiek się drapie po głowie, jak za tym rytmem można w ogóle nadążyć :P


środa, 10 września 2014

Wczesny Chiru: Punadhiralu (1979), Pranam Khareedu (1978), Manavoori Pandavulu (1978), Ranuva Veeran (1981)

Tegoroczne obchody urodzin Chiru trochę mi się przedłużają (jak zwykle:P), ale zabrałam się za poznawanie jego najwcześniejszych filmów (mam na myśli całkiem pierwszych, nie pierwszych głośnych/ważnych) i - mimo seansów saute - okazała się to naprawdę ciekawa sprawa. Chiru zaczynał bowiem od grania niewielkich ról w produkcjach dość niszowych (znaczy takich, co to raczej zdobywają nagrody niż są sukcesem kasowym) i duża to frajda oglądać przyszłego Megastara w takim kinie (i żal w takim momencie, że dziś młodzi w zasadzie już tak nie debiutują, bo i przeważnie - nie tylko w tolly - są czyimiś pociotkami i rodzina dba o ich start z 'odpowiednim' rozmachem).

Punadhiralu to pierwszy film, w którym w ogóle zagrał młodziutki wówczas Chiru, jednak - ponieważ  trafił na kinowe ekrany z opóźnieniem (już po innych tytułach) - nie jest dziś traktowany jako jego debiut. Klimatem kojarzy mi się trochę z - powstałym w podobnym czasie - słynnym Maa Bhoomi Ghoose'a, choć tu panorama nie jest tak szeroka, bowiem film nie nie opisuje życia całego regionu (i to na tle wydarzeń historycznych), ale jednej wsi, w której rządzi niepodzielnie miejscowy zamindar (i przeciwko któremu w końcu następuje lokalny bunt). Podobieństwo widzę  jednak w skupieniu się na klimacie zwyczajnego, codziennego życia na prowincji, pokazaniu wieśniaków przy pracy, ale i przy zabawie (tego tyczy też większość piosenek - a takie bardzo lubię) oraz rodzących się powoli rewolucyjnych (komunistycznych) idei, za sprawą których  młodzi nie chcą już zgadzać się na zastaną feudalną  rzeczywistość. Wśród tej grupy młodych - ubierających się modnie, 'po zachodniemu' (ach, te dzwony!) i bawiących się przy zachodnich bigbitowych rytmach - jest właśnie i Chiru. Choć mnie tam i tak najbardziej rozbroiło, jak tańcuje w sari (znaczy udając kobitkę^^) Cały film można zobaczyć tutaj.



Formalnym debiutem Chiru (pierwszym filmem z jego udziałem, który trafił na ekrany kin) stało się ostatecznie Pranam Khareedu. Choć, podobnie jak Punadiralu jest to obraz raczej paralellowy (ten klimatem bym porównała trochę do Grahanam) w tej interesującej adaptacji rodzimej literatury (uhonorowanej zresztą Nandi dla najlepszego filmu)  nie tylko twarz Chiru jest dziś znajoma. Lokalnego zamindara gra tu bowiem  legendarny odtwórca ról negatywnych - Rao Gopal Rao, jego młodziutką żonę (rosnąca zazdrość o którą doprowadzi ostatecznie do tragedii) - także młodziutka wówczas Jayasudha, jej brata (którego zachowanie rozpocznie spiralę tragicznych wydarzeń) - ciekawy, choć mniej pewnie dziś pamiętany aktor Chalam, a służących w domu zamindara właśnie Chiru i Chandramohan. Rola tego ostatniego - grającego zresztą osobę głuchoniemą - niespodziewanie zrobiła na mnie największe wrażenie (i to jest fajne w starych filmach, że nieraz aktor znany nam obecnie z pewnego emploi potrafi nas solidnie zaskoczyć:)). Podobno w tym filmie debiutował też Kota Srinivasa  Rao, ale jego niestety rozpoznać mi się nie udało:( W każdym razie klimat  filmu, konstrukcja postaci oraz zmierzającego ku dramatycznej kulminacji  rozwoju wydarzeń  bardzo mi się podobały (i myślę, że ten literacki rodowód ma tu duże znaczenie). No i jeszcze jest fajna muzyka:

Manavoori Pandavulu to pierwszy głośniejszy film Chiru (i konkretny sukces kasowy). W końcu to rola u Bapu - zmarłego niedawno bardzo uznanego reżysera kina telugu (a dodatkowo remake filmu kannada, równie cenionego tamtejszego reżysera Puttanny Kanagala - o którym pisałam więcej przy okazji jego filmu Ranganayaki). Znów mamy zamindara (tak, to dość popularny motyw w kinie z tamtych czasów, ale te trzy filmy naprawdę nie są 'od jednej sztancy', po prostu taka była wtedy rzeczywistość i te problemy dotykały ludność AP), przeciwko któremu występuje - wiedziona duchowo przez Krishnę (brata tegoż zamindara zdaje się zresztą) - piątka 'śmiałych'  (analogia do pięciu braci Pandawów - stąd zresztą i tytuł, bo i film jest pewnego rodzaju luźną interpretacją Mahabharaty). Ciekawy koncept, natomiast wobec samej realizacji mam mieszane uczucia. Początkowo film bardzo mi się podobał (mam na myśli samo wprowadzanie postaci, ukazywanie relacji między nimi  i ich motywacji), potem jednak fabuła jakby straciła na impecie  i jakkolwiek próbowałam sobie tłumaczyć postać Krishny (granego notabene przez Krishnama Raju, czyli słynnego Rebel Stara i wuja Prabhasa) jako kogoś w rodzaju greckiego narratora-komentatora to nadmiar jego obecności (i smętnych filozofujących pieśni) mnie jednak coraz bardziej irytował.
Była jednak i bardzo miła niespodzianka - postać wiejskiej dziewczyny, której romans z zamindarem kończy się, a jakże, pokazaniem jej 'jej miejsca', gdy to ośmieli się mu sprzeciwić (i upomnieć o cokolwiek) i która na skutek tego popada w obłęd. A niespodzianką była nie tylko sama (naprawdę ciekawa) postać, ale i fakt, że zagrała ją Shobha - czyli ta jakże obiecująca aktorka, znana nam z paru tamilskich filmów (i związku z Balu Mahendrą) która to popełniła samobójstwo w wieku 19 lat. Kolejny raz miałam okazję przekonać się jaki talent tkwił w tej młodziutkiej dziewczynie. Ciekawa była też rola Allu Ramalingaiaha. Aktor znany głównie z ról komediowych zagrał tu bowiem postać służalczego pomagiera zamindara - 'wrednego szczurka' znaczy, który to podsuwa panu (i pomaga realizować) różne niecne koncepty. Z licznych piosenek z filmu wybrałam taką, która jest skoczna (i prezentuje piątkę 'młodych gniewnych'), a i stanowi kolejny przykład na czerpanie tytułów filmów z tytułów starych piosenek (Jendaa Pai Kapiraju to tytuł jednego z ostatnich filmów Naniego) A cały film można obejrzeć np tu.


Żeby być konsekwentną należałoby przypisać także Ranuva Veeran jakąś 'pierwszość' :P Nie jest to jednak ani pierwszy tamilski film Chiru, ani jego pierwsza rola negatywna. Zawsze można go jednak nazwać jego pierwszym filmem z Rajinim, a dwóch przyszłych superstarów przeciwko sobie to też nie byle co^^ W tym dość schematycznym kinie akcji rola Chiru jest zdecydowane ciekawsza (jak to nieraz role negatywne:D). Choć nie do końca zrozumiałam wątek z dzieckiem (znaczy podłoże sytuacji, bo ostateczny efekt owszem jasny jest). No i jakie ma  tu fantazyjne dakoickie wcielenie (vide niżej: znaczy sztuczne oko plus przyklejany zarost - bo to nie jest jego stały wygląd w filmie, tylko właśnie 'do pracy':D). Poza tym to z tego filmu pochodzi słynna scena z mokrym Chiru w samym  chhaddi (znaczy li w skąpej bieliźnie:P)  Gwoli ścisłości należy dodać, że mokrego półgołego Rajniego też można tu zobaczyć (choć to podobnej ekscytacji u mnie nie wywołuje:D) - lekkie nieprzyzwoitości ze Sridevi wyprawia:P  Ale tak poza tym Rajniowy bohater zbyt słuszny i nudny jest. A Sridevi to już w ogóle nie ma prawie nic do zagrania. Film do obejrzenia tu.


I tym samym kończę wreszcie z Chirowymi filmami (znaczy pewnie do następnych urodzin:D)