Jednym z podstawowych etosów w kinie indyjskim - zwłaszcza dawniejszym, ale nie tylko - jest kult rodziny. Że szacunek należy się starszym niezależnie od tego, jacy są i co robią. Oglądając często podobne przypadki 'cierpiętnictwa' za sprawą rodziny nieraz marzyłam, że w końcu co poniektórzy dostaną jednak stosowną nauczkę. Owszem, kojarzę przypadek 'tresury' rodziny z Ramudu Bheemudu (zremakowym w bolly jako Ram Aur Shyam), ale tam dokonywała tego osoba obca, po prostu podobna i 'zamieniona miejscem' z krewnym, a to jednak nie całkiem takie 'złamanie kultu' rodzinnej starszyzny, o jakie mi chodziło. W końcu jednak się doczekałam. I dla tego fragmentu Tata Manavadu warto przejść 'cierpiętniczą' większość filmu^^ Ale może od początku:)
Anand z rodziną
Rangaiah jest ubogim robotnikiem. Ciężko pracuje, by zapewnić swemu synowi lepszą przyszłość, którą ma dać Anandowi ukończenie studiów medycznych. Ale Anand nie docenia starań ojca. Mało że trwoni przesyłane przez niego pieniądze (nieraz pochodzące z zastawiania czego się jeszcze da), ale jeszcze udaje przed kolegami, iż jego ojcem jest bogaty właściciel ziemski. Nie zamierza też po studiach ani wracać do domu, ani żenić się z czekającą na niego kuzynką Geetą. W końcu udało mu się poznać dziewczynę z bogatej rodziny i zrobi wszystko, by się w ową familię wżenić. Łącznie z publicznym wyrzeczeniem się ojca. Tymczasem Geeta spodziewa się dziecka Ananda. Ciekawe jest zresztą pokazanie, jak rodzice chłopaka reagują na tę wieść. Owszem, w pierwszej chwili Rangaiah (któremu wieść przekazuje żona Seeta - oczywiście to jej dziewczyna zwierzyła się pierwsza) wygłasza jakże typowe 'ale jak ona mogła do tego dopuścić? Przecież chłopak to tylko chłopak, to dziewczyna powinna znać granice i ich pilnować. Jak my teraz będziemy wyglądać przed ludźmi?'.
Seeta z Girim
Ale to tylko słowa, czyny - które są wszak ważniejsze - są inne. Nadal opiekują się ciężarną Geetą jak własną córką, nie padają żadne
więcej wyrzuty pod jej adresem, a gdy dziewczyna umiera podczas porodu,
wychowują wnuczkę (i jakoś nie ma też nic o owym wyśmiewaniu się
ludzi z 'bękarta'). Nie jest im lekko, żal do syna nadal w nich tkwi (choć z drugiej strony
nie są przecież w stanie - mimo wszystko - wyrzucić własnego dziecka z
serca), a gdy Rangaiah w wyniku wypadku traci wzrok, robi się też bardzo
krucho z pieniędzmi. Ale otacza ich miłość - coś, czego brakuje
narodzonemu prawie równocześnie z legalnego związku synowi Ananda -
Giriemu. Gdy, zmuszona biedą rodziny, Seeta decyduje się podjąć pracę służącej w domu syna (nie od początku będąc świadoma, że to jego dom zresztą), mały, spragniony uczuć chłopiec szybko obdarzy ją szczególną sympatią. Nie wiedząc, że to jego babcia (oczywiście ciężko przestraszony sytuacją Anand wymaga na matce obietnicę, że nie zdradzi kim jest ani się też sam do niej publicznie nie przyznaje). Za to drugą, bogatą babcię mały nazywa 'pieszczotliwie' demonem^^
Giri z 'nauczką'
Upokorzenia dla Rangaiaha i Seety zdają się nie kończyć i - przy całej sympatii dla nich (bo to strasznie ciepła, kochająca para) trudno mi było na to patrzeć bez narastającej irytacji (bo maczetą się chciało:P), w końcu nadchodzi jednak upragniony moment 'nauczki'. Którą to daje rodzicom dorastający już Giri^^ Z pomocą zaprzyjaźnionego prawnika (mój ulubieniec Gummadi<3) i jego córki. To zdecydowanie moja ulubiona część filmu (nawet jeśli w tym szaleństwie bywa trochę za głośno) I nawet zbyt 'ugładzony' finał mi tej radochy nie zepsuł:) Nie liczyłam w familijnym w końcu filmie z tamtych lat na nic innego zresztą - i tak było dostatecznie niebanalnie. Bo to nie jest wybitne kino (choć przez Telugów bardzo lubiane i często wspominane - w dużej mierze przez obsadę i piosenki, o czym za chwilę;)), ale może i tym bardziej cieszy, że w taką, typową wówczas formułę, udało się wrzucić ciut może mniej 'konserwatywne' przesłanie. Nie tylko chwalące cierpliwe znoszenie podłego nieraz traktowania przez bliskich, ale i pokazujące, że tu też są pewne granice i że na prawdziwy szacunek trzeba sobie jednak zasłużyć.
Co zaś do tej obsady... Najważniejszą osobą, o jakiej się pisze w kontekście tego filmu jest oczywiście SVR w roli Rangaiaha. Legendarny aktor charakterystyczny (ktoś taki jak dziś Prakash?), znany przede wszystkim z ról mitologicznych (jak NTR był niezrównanym odtwórcą ról Ramy, tak SVR - Rawany), tym zatem ciekawiej było zobaczyć go w raz że we współczesnej (role mitologiczne są specyficzne, także aktorsko), a dwa tak pozytywnej i ciepłej kreacji. Zresztą na tle większości obsady (choćby Anjali Devi w roli jego żony, że o Kaikali Satyanarayanie wcielającego się w syna - wyglądającego zresztą raczej jak równolatek 'tatusia':P - nie wspomnę) sprawiał tu wrażenie jednego z najbardziej naturalnie grających. Dorosłego Giriego zagrał popularny telugowy aktor komediowy (tu w swej pierwszej głównej roli) - Raja Babu. Partneruje mu w niewielkiej, ale jakże 'z pazurem' roli Vijaya Nirmala - aktorka i reżyserka (w tym drugim wcieleniu wpisana do księgi rekordów Guinnessa jako kobieta-reżyser z największą ilością filmów na koncie), a prywatnie obecnie druga żona Krishny, czyli macocha Mahesha^^ Sam film był zaś reżyserskim debiutem uznanego telugowego reżysera Dasariego i olbrzymim hitem kasowym oraz laureatem Nandi dla najlepszego filmu 1972 roku.
Furorę zrobiła też zdaje się muzyka z filmu. Zwłaszcza przejmująca pieśń towarzysząca pewnemu nader smutnemu wydarzeniu (stąd wolałabym jej jednak nie linkować). Mogę za to wrzucić numer, który mnie rozbawił i zadziwił. Otóż co się wystawia w trakcie szkolnego (collegowego) przedstawienia? Jakieś mitologiczne kawałki z Mahabharaty czy Ramajany? Inne klasyki? A skąd:) Skoczny numer rozważający sensowność planowania rodziny (z którego można się też nauczyć dni tygodnia w telugu - tak bowiem nazywają się pląsające po scenie dzieci, będące symbolem właśnie braku owego planowania:D)
Na początek ze starym kinem telugu (i w ogóle ze starszym kinem) się ten film raczej nie bardzo nadaje (irytacja na pewne zabiegi - choćby rozbrajającą symbolikę 'kipiącego mleka' itp - może sprawić, że na nim się przygoda z tym kinem skończy:P), ale dla tych, którzy się takich filmów już nie boją może być to poniekąd i pouczająca wyprawa w przeszłość. Dla mnie była:)
Niniejszym inauguruję nowy cykl na blogu. Pomyślałam bowiem, że skoro i tak mam co tydzień sporo zabawy z czytaniem opinii o nowo wchodzących do indyjskich kin filmach i nieraz aż kusi, żeby się szerzej tą 'rozrywką' podzielić, to przecież mogę to zrobić tu^^ (zamiast okazjonalnych cytatów na fb)
Dziś sporo radości dostarcza mi czytanie recenzji Happy Ending. Może powinno być mi smutno, bo to film dwójki Telugów, których za poprzednie filmy bardzo lubię. Ale w sumie ze zwiastunów HE wiało zdecydowanie większą sztampą, zatem owe opinie mnie bardzo nie zaskakują. Ot, kolejna próba podróbki hollywoodzkiego wzorca rom comu.
Najbardziej chwalone jest cameo Govindy i to też fajna sprawa (lubię udane 'powroty' dawnych aktorów skazanych trochę na 'niebyt' - i traktowanych nieraz przez obecnych, mało świadomych widzów dość lekceważąco - którzy wracając gdzieś tam na drugim planie potrafią udowodnić, że potrafią 'zabrać' film głównym gwiazdom:P) Niemniej - jak celnie punktuje recenzja z Rediffa - jest tu jeszcze coś więcej:
the mother of all ironies is Govinda’s delishly grandiose and bashful
middle-aged star actor, who notes that his nubile leading lady is too
old for him, parodying not only himself but 43-year-old Saif too, whose
love interests in the film are two 20-something actresses while his
actual contemporary, Preity Zinta (who is closer to his age) plays an
ex-flame with a husband and three kids.
No właśnie: czy trzeba już mieć niewiele do stracenia, żeby podejść z takim dystansem i poczuciem humoru do owego mitu 'wiecznie młodego hiroła', któremu - niezależnie od jego rosnącego wieku - wciąż partnerują dwudziestokilkuletnie dziewczyny? (u nas dochodzi jeszcze aspekt dyżurnego obśmiewania się za coś takiego z Rajniego, podczas gdy fanuje się nie tak wiele młodszym Khanom, czy innym, zbliżającym się do 50. aktorom z bolly czołówki, którzy też wciąż mają partnerki przed 30 i to jakoś niby ma być coś innego:P)
Przy okazji przypomniał mi się też niedawny casus remaku Shaukeeen, gdzie też najbardziej chwalone było cameo Akshaya w roli - uwaga - zapijaczonego gwiazdora kina komercyjnego marzącego o otrzymaniu Nationala:D. Czekam na więcej takich ról gwiazd z ironicznym dystansem do siebie i swego imagu (i nie, nerwowego Szarukowego mrugania okiem w tę kategorię bym nie zaliczyła - on wciąż chce być podziwiany:P)
Pokrótce jeszcze o pozostałych premierach: w TN mamy 'psi' film Sibiraja (młody rozbawił mnie wywiadem, w którym stwierdził, że - w przeciwieństwie do niego - pies miał swoją przyczepę na planie;D) oraz Vanman z Vijayem Sethupathim (którego uwielbiam, ale film chyba nie najlepszy)
U Telugów do kin wchodzi Rowdy Fellow, czyli Nara Rohit w wersji - jak wskazuje i sam tytuł - mass, kolejne nieoglądalne dziwactwo RGV ('Highlights: The duration is 90 minutes. Drawbacks: Those very 90 minutes!') oraz niszowe (i Nationalowe) Naa Bangaru Talli - które jest kolejnym dowodem, że nie jedno Mardaani nagle zajęło się problemem handlu żywym towarem. Ale filmu nie wyprodukował YRF i nie ma w nim gwiazd z nazwiskiem (choć fanom kina molly Siddique - etatowy tamtejszy zuy, tu - uwaga! - w roli kochającego ojca - nie powinien być chyba nieznany), zatem mało kto o nim pewnie usłyszy. Tak jak wcześniej o Lakshmi Kukunoora. I nadal będzie można opowiadać hocki klocki, jak to Mardaani to tematycznie coś całkiem nowego w kinie indyjskim.
Nieraz słyszałam od fanów kina hindi, że role dziecięce to jeden z jego największych koszmarów. Nie całkiem się z tym zgadzam, ale i też myśląc o dzieciach w kinie indyjskim (indyjskim, nie li tym hindi) nie myślę raczej o tych z Karanowo-Yashowych filmów. O jakich zatem? A to zaraz pokażę:) Do takiego przeglądu zbierałam się już od jakichś kilku lat (zwykle w okolicach i naszego i indyjskiego Dnia Dziecka:P) - w międzyczasie ciekawych ról dziecięcych trochę przybyło, niemniej jest też szansa, że o niektórych mogłam 'po drodze' i zapomnieć. No i oczywiście to mój dość subiektywny wybór:)
Shamili ('Anjali', 1991)
Do dziś nie ogarniam jak Maniemu Ratnamowi udało się poprowadzić niespełna trzyletnie wówczas, jak najnormalniej rozwijające się dziecko, by tak genialnie zagrało dziecko specjalnej troski. Bo przecież w tym wieku trudno to jakkolwiek małemu 'aktorowi' wytłumaczyć, a ja cały film nie mogłam uwierzyć (choć teoretycznie byłam tego świadoma), że ta mała to naprawdę jak najzdrowsza dziewczynka, a tylko wciela się w taką postać. Magia. Zresztą Mani w ogóle ma 'dobrą rękę do dzieci' (za to właśnie Anjali Nationalem nagrodzona została nie tylko sama Shamili, ale cała dziecięca trójka - czyli także mały Tarun i Shruti, a będą jeszcze dalej i inne przykłady z jego filmów). Shamili - prywatnie siostra innej znanej dziecięcej aktorki, a dziś żony Ajitha, czyli Shalini - jako dziecko zagrała sporo. Kilka lat temu próbowała dorosłej kariery, ale coś nie bardzo wyszło... Ale jako Anjali zostanie w historii kina na zawsze.
Kavya ('Little Soldiers', 1996)
Dwójka dzieci osieroconych wskutek tragicznego wypadku trafia pod opiekę surowego dziadka. Chłopczyk owszem też sympatyczny, ale to łobuzerska dziewczynka 'kradnie' film najbardziej. Choć reżyser nie wspomina pracy z dzieciakami najmilej - wprawdzie udało mu się nie tylko poprowadzić Kavyę tak, że zgarnęła Nationala, ale i w ciągu kilku miesięcy doprowadzić nieznającą na wstępie telugu 5-letnią dziewczynkę do samodzielnego zdubbingowania się w tym języku, ale kosztowało go to tyle, że przyrzekł sobie, że nigdy więcej nie będzie pracował z dziećmi :P A Kavya w niczym więcej już nie zagrała.
Chyba jedyna na liście aż dwukrotna zdobywczyni dziecięcego Nationala. Ja widziałam tylko 'Malli' Santosha Sivana, historię dziewczynki, która rusza w poszukiwaniu magicznego kamienia, który ma spełniać życzenia (i pomoże odzyskać mowę jej głuchoniememu przyjacielowi). Drugi Nationalowy film Shwethy, 'Kutty' to natomiast opowieść o pracy dzieci. Teraz dziewczynka studiuje.
Shwetha Basu Prasad ('Makdee', 'Iqbal', 2002-05)
Najsmutniejsza chyba historia dziecięcej gwiazdy.11-letnia Shwetha podbiła widzów kina hindi świetną podwójną (!!) rolą zupełnie różnych charakterologicznie bliźniaczek w Makdee Bhardwaja - za którą to zgarnęła Nationala. Kilka lat później 'poprawiła' świetną kreacją w Iqbal Kukunoora. Niestety jako dorosła aktorka nie bardzo potrafiła się odnaleźć (zwłaszcza, że jakoś trafiła wtedy do Telugów). W efekcie ostatnio znana jest przede wszystkim z wiadomej seks-afery. Może jednak uda się jej 'odbić'- w końcu świetny reżyser, jakim jest Hansal Mehta, publicznie zadeklarował obsadzenie jej w swym nowym filmie. Trzymam kciuki.
P. S. Keerthana ('Kannathil Muthamithal', 2002)
Mówiłam, że będą jeszcze 'Ratnamowe' dzieci:) Nie sądzę, żeby ktoś, kto obejrzał ten film zapomniał ową dziewczynkę, która tak koniecznie chce poznać swych prawdziwych rodziców.Po tej Nationalowej roli Keerthana nie zagrała zdaje się w niczym więcej. Teraz studiuje.
Anikha ('Anchu Sundarikal', 2013)
To nie była pierwsza rola Anikhi (dopiero teraz doczytałam, że musiałam ją widzieć choćby w Kadha Thudarunnu), ale to ona sprawiła, że wszyscy ją zapamiętali. Bo to jest sztuka zagrać w nowelowym filmie wypełnionym masą zdolnych dorosłych aktorów i sprawić, żeby widzowi (takiemu jak ja) z tego gwiazdozbioru w pamięci po seansie utkwiły przede wszystkim oczy kilkuletniego dziecka.
Ekipa 'Pasangi' (2007)
Patrząc na wiele filmów (szczególnie ze stajni YRF:P) wydaje się nieraz, że to wielka sztuka znaleźć w Indiach jedno utalentowane dziecko:P Tymczasem Pandirajowi udało się do Pasangi znaleźć ich całą chmarę :D Gunnaraju miał dość po pracy z dwójką dzieci, Pandirajowi udało się 'okiełznać' dużo większą ekipę łobuziaków^^ Mega szacun znaczy. Opłaciło się, film zgarnął kilka Nationali (w tym właśnie zbiorowy dla dzieciaków), a ja uwielbiam wspominać ich 'popisy';D
Partho Gupte (Stanley Ka Dabba, 2011)
Wiele było u nas zachwytów nad Darshelem z TZP, mnie dużo bardziej ujął bohater kolejnego filmu scenarzysty filmu Aamira. Może dlatego, że i sam film, opowieść o chłopcu, który chce realizować swe marzenia, choć sytuacja niekoniecznie temu sprzyja, podobał mi się dużo bardziej. Partho Gupte za rolę w filmie ojca zgarnął zresztą i Nationala. Hawa Hawaai jeszcze nie widziałam :)
Prithviraj Das ('Haridas', 2013)
Może mam słabość do ról dzieci specjalnej troski, ale naprawdę zrobiło na mnie wrażenie, jak Prithviraj wcielił się w role autystyka (większe niż parę podobnych ról dorosłych aktorów). I podobało bardziej niż Sadhana, która dostała w tymże roku Nationala (za Thanga Meenkal). Na razie nic nie słychać o jego kolejnych rolach - nie wiem, czy nie chce, czy nikt nie proponuje...
Na pewno o kimś zapomniałam (najwyżej potem uzupełnię:P), z zasady starałam się natomiast omijać osoby, które zaczynały jako dzieci, a potem zrobiły mega karierę i jako dorośli (bo to za łatwo się ich późniejszy gwiazdorski wizerunek może odciskać i na ocenie tych wczesnych dziecięcych ról), ale muszę, po prostu muszę tu zrobić jeden wyjątek:
Sentymentalny (jak zwykle u tego reżysera:P) film Bhimshingha. Gemini Ganeshan i Savitri jako małżeństwo głównie cierpią - ja, jako widz, w sumie też:P I nagle pojawia się słoneczny promyk: rezolutny czterolatek, którego widok rozjaśnia ekran. Odtąd czekam już tylko na sceny z nim. Tak debiutował ponad 50 lat temu Kamal. Otrzymując za tę rolę pierwszego swojego i pierwszego w historii tej kategorii dziecięcego Nationala. Wielki talent od samego początku:)
Zanim przejdę do relacjonowania wrażeń z moich corocznych zaduszek filmowych (które już trwają) chciałam nadrobić jeszcze opinie o kilku nowych produkcjach filmowych. Z różnych kinematografii regionalnych. Poza telugowymi (bo o tych już notka była) i mallu (bo tych tyle, że muszą poczekać na zbiorcze oglądanie do grudnia:P)
Ulidavaru Kandante (kannada, 2014)
W kinie kannada ostatnio dzieją się naprawdę ciekawe rzeczy. Mocno wchodzą (wywołując odzew nie tylko chyba w Karnatace) młodzi twórcy ze świeżymi, niebanalnymi pomysłami. W zeszłym roku furorę zrobiła Lucia Pawana Kumara, w tym mamy Ulidavaru Kandante Rakshita Shetty'ego. Z wykształcenia zresztą inżyniera, który pracował jako programista, zanim nie doszedł do wniosku, iż jego prawdziwe powołanie tkwi jednak gdzie indziej.Zajął się teatrem, potem trafił do kina, najpierw jako aktor, a - po wielkim zeszłorocznym sukcesie filmu z jego udziałem (ponoć świeżej love story)- postanowił zrobić całkiem swój film.Jak wskazuje już samtytuł ('jak widzieli to inni/pozostali') jasna jest inspiracja reżysera Rashomonem: mamy pewne mroczne zdarzenia i - wynikłe z dziennikarskiego 'śledztwa' - pięć różnych relacji w kwestii, co i jak właściwie zaszło. Ale - co widać już chyba po samym zwiastunie - mamy tu też inspiracje stylem Tarantino (zwłaszcza w niektórych częściach, bo i - co jest także interesujące - każda z opowieści ma swoje tempo i klimat, pasujące do jej bohatera). Jest zatem sporo zakręconego odjazdu (głównie za sprawą granego
przez samego Rakshita Rishiego), ale i trochę sentymentalnie (część z
matką) i trochę lirycznie (kocham Kishora w roli zakochanej pierdoły<3) Czyli poniekąd jak kilka filmów w jednym (a w ciekawszej formule niż klasyczna masala).
Po promie można też chyba dostrzec a'la tarantinowskie użycie muzyki w filmie. To naprawdę fantastyczny, świetnie budujący klimat filmu OST (i nie mówię tu li o piosenkach). Z ciekawostek technicznych to ponoć także pierwszy film kannada nakręcony całkowicie w systemie sync sound (czyli z nagrywanym równocześnie dźwiękiem/dialogami). Warto zobaczyć.
Apur Panchali (bengalski, 2014)
Każdy szanujący się kinoman (nie tylko ten wielce obeznany z kinem indyjskim) powinien chyba wiedzieć, kim jest Apu. Tytułowy bohater trylogii S. Raya to jedna z najbardziej ikonicznych dziecięcych postaci kina. A jednak grający tę rolę w pierwszej części Subhir Banjeree zniknął w pomroce dziejów. Nie zagrał w niczym więcej. Zwiastun Apur Panchali przywołuje podobne casusy zapomnianych dziecięcych aktorów: chłopca ze Złodziei Rowerów, z E.T., z Brzdąca... Pamięci ich wszystkich Ganguly poświęcił ten film. Osią fabularną opowieści staje się próba zaproszenia sędziwego już Subhira na festiwal celebrujący jego słynne (i jedyne) wcielenie. Dlaczego nie pojawił się nawet w kolejnych częściach trylogii Apu? Czy żałuje, że jego życie potoczyło się tak, a nie inaczej? Z opowieści Subhira nie przebija specjalnie gorycz aktorskiegoniespełnienia. Więcej w tym stoickiej akceptacji tego, co przyniosło życie. A jeśli irytacja to bardziej tym, że po tylu latach wciąż ciągnie się za nim ta jego jedyna rola. A jednak ów jakiś wręcz magiczny związek Banjeeree'go z Apu jest tu tu wyraźnie zaznaczony. Zresztą to najpiękniejsze fragmenty w filmie: gdy widzimy Subhira w zwyczajnym życiu, a w scenie jak z Pather Panchali, w sytuacji jak Apu, reagującego identycznie jak on. Pięknie jest to zrobione. Kaushik Ganguly urzekł mnie już przy Shabdo. Tym filmem potwierdził tylko swą klasę jako reżysera. Ta niespieszna, poetycka historia nie przemówi pewnie do każdego. Ale to piękny hołd nie tylko dla dziecięcych aktorów, ale i dla Rayowego klasyka.
Saivam (tamilski, 2014)
Za sprawą silnego nurtu madurajskiego sprzed kilku lat prowincjonalne kino tamilskie kojarzy się zapewne wielu osobom z trudnymi w odbiorze i przygnębiającymi opowieściami. Ale tamilska prowincja nie musi być taka i Saivam to kolejny (po Vaagai Sooda Vaa czy Pannaiyarum Padminiyum) przykład na jej lżejsze, cieplejsze (można by powiedziećbardziej 'keralskie') oblicze;) A przy okazji dowód, że nawet notorycznie kopiujący (mniej czy bardziej legalnie) reżyser może zrobić w końcu coś bardziej własnego (zresztą na końcu pada nawet deklaracja, iż podobne wydarzenia skłoniły kiedyś jego rodzinę do przejścia na wegetarianizm). I od początku czuje się ten kameralny, ciepły klimat. Niezależnie od tego, że relacje między członkami rodziny zdecydowanie najlepsze nie są. W tej sytuacji nie dziwi, że - gdy kapłan sugeruje, iż problem może tkwić w niezrealizowanej dotąd dawnej obietnicy wotywnej - wszyscy od razu skwapliwie chwytają się tego wyjaśnienia. Bo przecież najłatwiej uznać, że to niedopełnienie złożenia obiecanej
ofiary za szczęśliwe wyjście z wypadku odpowiada za rodzinne
nieporozumienia, brak pracy czy niemożność zajścia w ciążę. Znalazło się
proste 'wyjaśnienie', kozioł (tu akurat kogut:P) ofiarny, można zatem odetchnąć z ulgą. I to jak reżyser pokazuje fałszywość takiego myślenia (że nie tędy, w magicznych rytuałach, tkwi droga do szczęścia i naprawy rodzinnych relacji) jest dla mnie tu cenniejsze od samych (ładnie zresztą pokazanych, nie nachalnie) zalet wegetarianizmu. Szkoda tylko, że pewien upierdliwy gówniarz (bo nie da go się go inaczej nazwać:P) dostał po uszach tak późno. Dziewczynka za to przeurocza. I fajnie zobaczyć znów Nassera w ciekawej roli (za dużo przygłupów czy prostych zuych przy hirołach ostatnio grał), bo jego dziadek budzi i sympatię, ale i respekt. Ogólnie film nie tylko chyba dla indiofili, niemniej trzeba znać znaczenie pewnego, istotnego tu nader (jedna z najbardziej poruszających scen w filmie oparta jest głównie na jego wykorzystaniu) gestu:
Thegidi (tamilski, 2014)
Ostatnio w kinie tamilskim coraz lepiej radzi sobie niezależne (choć w sensie fabularnym wcale nie takie znów niszowe) kino gatunków. Thegidi, podobnie jak ubiegłoroczna Pizza oparte jest w dużej mierze na suspensie, tyle że tu raczej w formule kina detektywistycznego. Młody detektyw, który przyjechał do miasta i bardzo stara się wybić w zawodzie dostaje swe pierwsze poważne zlecenie. Wydaje się, że wszystko idzie w dobrym kierunku - zbiera dla agencji, w której pracuje cenne informacje, ale wszystko się oczywiście skomplikuje, gdy do chłopaka dotrze, że tak naprawdę najbardziej jego informacje wykorzystują chyba sprawcy tajemniczych zbrodni, bo wszyscy, których śledził stają się kolejnymi ofiarami... Wspominam o Pizzy nieprzypadkowo: odtwórca roli głównej, Ashok Selvan, przegrał z Vijayem Sethupathim starania o tamtą rolę, za to zastąpił go w mniej ponoć udanym sequelu. W międzyczasie obaj aktorzy spotkali się za to na planie innego filmu z podobnej 'półki', czyli Soodhu Kavyum. No i cóż... moim zdaniem Ashok nie ma talentu i charyzmy Vijaya, ale akurat w takiej specyficznej roli jego raczej ograniczona plastyczność nieźle się sprawdziła. Niemniej film mnie aż tak nie zachwycił (fakt że kino detektywistyczne to i niekoniecznie moja bajka). Ale cieszy, że takie filmy u Tamili powstają (i na dodatek całkiem nieźle się sprzedają).
Wracam do Indii i do kina. Oto nowa porcja interesujących projektów filmowych, na których premierę czekam:)
Zaczęło się od tego, że urzekły mnie niezwykle stylowe plakaty przedstawiające bohaterów filmu (i wcale nie chodziło przede wszystkim o Fahaada;D) Trochę się przestraszyłam, jak przeczytałam, że to film Amala Neerada - reżysera kojarzącego się głównie z przerostem właśnie stajla nad treścią. Ale potem przypomniałam sobie zaskoczenie jego nowelką z Anchu Sundarikal (znaczy, że jak nie jego, bo subtelnie klimatyczna) I - sądząc po zwiastunie Iyobinte Pusthakam - mogę chyba liczyć, że nadal pójdzie raczej w tę stronę. Zatem czekam z ciekawością :)
Priyamani i Jayaram jako małżeństwo <3 W życiu którego zamieszanie zrobi pojawienie się zarośniętego Naraina <3 A, i jeszcze na drugim planie niezawodna KPAC Lalita! Sibi Malayil dawno nie nakręcił naprawdę dobrego filmu, ale dla takiej obsady wszystko, zatem Njangalude Veettile Adhithikal na liście wyczekiwanych :)
W końcu pojawił się pełny zwiastun dawno wyczekiwanego nowego filmu Vasanthy Balana (bo dla mnie to przede wszystkim film Vasanthy - reżysera, którego bardzo cenię już od jego debiutu - a nie nowy film Sida czy Prithviego:P Choć cieszy mnie, że pierwszy ostatnio dzięki Tamilom udanie ucieka od etykietki 'czekoladziaka', a drugi znów zagra u nich wredotę^^). Filmu o teatrze - czemu poświęciłam niedawno całą notkę (co chyba wskazuje, że temat dla mnie ciekawy:)). Balan jest autorem najpiękniejszego chyba w kinie indyjskim hołdu dla kina, ciekawe czy uda mu się podobnie i ze 'starszym bratem' ;D
Na początku byłam dość sceptyczna. Moje ostatnie spotkanie z Atulem - amantem nie wypadło za dobrze. Potem dotarło do mnie, że tu nie chodzi o romantyczną parę, ale o brata i siostrę. Poza tym Happy Journey wygląda stosownie quirky^^ Wprawdzie trochę mnie niepokoi, że robi to reżyser Ayyii, ale mam nadzieję na dobroczynny wpływ powrotu do rodzimego kina:P
Na koniec - już prawie zwyczajowo- najbardziej wyczekiwany przeze mnie film. Wielkie zaskoczenie, bo dowiedziałam się o tym projekcie dopiero, gdy zaczął już startować w międzynarodowych festiwalach. Zwiastun Margarita, with the straw wygląda po prostu oszałamiająco (i światowo), Kalki ma szansę na rolę życia (w końcu ktoś wykorzystał naprawdę fantastycznie jej emploi, bo nadal nie jest to bohaterka 'typowa', ale jakże jednak inna od jej dotychczasowych) i w ogóle niech ktoś ten film sprowadzi i na jakiś polski festiwal. Pojadę.
Zważywszy, że w ostatnich czasach znalezienie fajnych telugowych filmów do rocznych przeglądów bywało sporym wyzwaniem cieszy, że tym razem mały zestawik w zasadzie sam się znalazł;)
Oohalu Gusagusalade
Kto oglądał Ashta Chemma powinien pamiętać Srinivasa Avasaralę (to ten, co szukał bohaterce Mahesha^^) Aktor, który po tym filmie jakby 'zniknął' (znaczy coś tam grywał, ale nic głośniejszego ani specjalnie godnego uwagi), niedawno wrócił i to 'z przytupem'. Oohalu Gusagusalade to bowiem nie tylko jeden z największych hitów tego roku w telugowym boxoffice, ale i chwalona, ciekawa rzecz (a to rzadko się łączy). A Avasarala jest autorem tego sukcesu nie tylko dlatego, że gra w owym filmie, ale to i jego reżyserski debiut. Naprawdę bardzo udany. Srinivas jest fanem Woody'ego Allena i to się daje odczuć w filmie - nie tylko po plakacie w tle jednej ze scen (którego widok zresztą rozłożył mnie na łopatki:D).
Tak wygląda ów 'allenowy' plakat^^
Ta uwspółcześniona interpretacja historii Cyrana de Bergeraca jest po prostu bardzo dobrze napisana i właśnie to nadaje lekkości i świeżości tej pozornie dobrze znanej już opowieści (pozornie, bo jednak wiadoma fabuła jest tu też udatnie 'stwistowana' - choćby ten, który nie ma śmiałości do dziewczyny niekoniecznie budzi tu sympatię) Dodatkowym smaczkiem jest osadzenie historii w realiach medialnych.
Bohaterem jest młody chłopak, który od kilku lat grywa w emitowanych w
lokalnej stacji reklamówkach, a marzy mu się czytanie wiadomości. Nie
tylko ze względu na swego zasłużonego niegdyś dla tej branży, a obecnie
sparaliżowanego ojca (swoją drogą sceny 'czytania newsów przez okienko'
dla taty biją na głowę podobne 'zachody' z Dookudu). Potencjalny awans zależy jednak od jego szefa, który to - ku radości rodziców - godzi się w końcu na jakąś przedstawioną mu kandydatkę na żonę. No i zaczynają się problemy, bo może i ów boss radzi sobie w pracy medialnej, ale z kobietami to nie potrafi rozmawiać wcale... Jak napisałam ów - grany właśnie przez Srinivasa - szef niekoniecznie jest tu postacią sympatyczną, nie przeszkodziło mi to jednak mieć i dużo radochy z tej postaci. Hmm... a może właśnie dlatego:D (ach, te nieudolne próby 'popisania się' przed dziewczyną^^)
Ona uwielbia Kishore'a? No to ja też. Nic to, że nie rozpoznaję jego głosu^^
Poza tym trudno całkiem nie lubić postaci, która ma takie biuro^^
Podobała mi się też para młodych debiutantów. Chętnie zobaczę, jak będą się dalej rozwijać ich kariery (w przypadku Naga Shouryi nieświadomie zrobiłam to zresztą zaraz potem). Notabene ten film potwierdza (po raz kolejny) moją tezę, że najzabawniejsze
indyjskie komedie (czy wątki komediowe) to te bez udziału 'zawodowych'
komików. A tu - hallelujah! - tych 'znajomych twarzy' nie ma prawie wcale. Bardzo bym się cieszyła jakby sukces tego filmu oznaczał jakąś większą falę podobnych w kinie telugu.
Filmy nowelowe to nie nowe zjawisko, także w kinie indyjskim - choćby w molly jest ich od jakiegoś czasu całkiem sporo. Ale chyba po raz pierwszy zobaczyłam nowelowy film telugu. I moim zdaniem całkiem udany. W Chandamama Kathalu historii jest osiem, a w zasadzie 7 +1;) Bo opowieść o uznanym pisarzu, który samotnie wychowuje córeczkę, jest pewnego rodzaju 'przewodnią' wobec reszty. To bowiem ten bohater - czekając na diagnozę stanu zdrowia dziewczynki i szukając inspiracji do nowej książki wokół siebie - 'pisze' nam losy pozostałych. Jest więc historia modelki, której kariera przygasa. Młodego, dobrze sytuowanego informatyka, który - choć szuka coraz bardziej desperacko - nie może znaleźć sobie żony (a tu zbliża się magiczna granica 30 lat;)). Żebraka, który latami odkłada grosze z myślą o zakupie swojego domu. Pary, której po 40 latach los zdaje się dawać drugą szansę na związek. Młodej muzułmańskiej pary. Chłopaka z collegu i córki wpływowego polityka. Wreszcie chłopaka z prowincji, który zaczyna zaczepiać młodziutką dziewczynę z okolicy. Niektóre historie pod koniec na siebie wpłyną, ale nie wszystkie się w jakikolwiek sposób połączą. Nie w tym chyba tu rzecz, a pokazaniu właśnie takiego 'życia wokół nas'. Że wokół jest wiele ciekawych historii. Zaskakujących, zabawnych, wzruszających. Różnych. Że ludzie wciąż stają przed pewnymi wyborami, czasem podejmują je sami, czasem na nich inni, czasem los. Ale to na nich spadają konsekwencje. Czasem dobre, czasem mniej. Pewnie nie każdemu spodoba się to samo w tym filmie, ale myślę, są duże szanse, że któraś historia jednak do niego trafi. Taki urok filmów nowelowych:) Mnie najbardziej urzekła chyba historia tej dojrzałej pary - początkowo przypominająca mi trochę wątek z Life in the metro, ale tu finał był znacznie bardziej mnie satysfakcjonujący (ach jakiegoż ja miałam banana na 'oświadczeniu dla dzieci'^^) Trochę mnie tylko 'ubodło' odkrycie, że grająca tu już i babcię Aamani ma w rzeczywistości tyle lat, co ja. Tak, wiem, aktor jest od tego, żeby grać różne role, postaci w różnym wieku, ale jakoś aktorzy (płci męskiej znaczy) tak wcześnie dziadków nie grywają. Urzekły mnie też przeprowadzane przez Krishnudu poszukiwania żony - podczas ich śledzenia miałam i dużo zabawy, ale i sporo empatii dla bohatera. Imponujący jest Krishneswar Rao, który prawie nie ma dialogów, ale wykreowana przez niego postać żebraka naprawdę zapada w pamięć. Miałam trochę niedosytu w kwestii granego przez Kishora pisarza (ja go po prostu za bardzo chyba cenię i lubię i chciałam więcej:D) Lakshmi trochę chyba przeszarżowała, ale doceniam, że grywa takie kobitki 'z charakterkiem', a nie sztampowe 'słodkie niunie'. Początkowo nie byłam zachwycona, że aż trzy historie tyczą bardzo młodych par i takich trochę 'nastolęckich' uczuć. Ale potem okazało się, że wszystkie zawierają 'twist' i żadna nie kończy się jednak w 'sztampowy' sposób (a dający bardziej do myślenia). I nie bardzo rozumiem narzekania większości recenzentów na za wolne tempo filmu - dla mnie było w sam raz: tak żeby spokojnie potowarzyszyć bohaterom. I ładnie komponowała się z tym muzyka Mickey'a J. Mayera:
Sięgnęłam po ten prestiżowy projekt Akkinenich głównie ze względu na jego unikalność (trzy pokolenia aktorów z tej samej rodziny w jednym filmie to naprawdę rzadkość - wcześniej w Indiach dokonali tego chyba tylko Kapoorowie), no i ostatnią rolę zmarłego niedawno ANRa. Mimo entuzjastycznych recenzji nie spodziewałam się natomiast po Manam za wiele i miałam rację. Film ma swoje momenty, jako całość jest jednak nierówny i przydługi. I za bardzo chyba jednak twórcy chcieli 'ukontentować' fanów familii plus tzw 'przeciętnego widza' (zdecydowanie za dużo irytujących komediowych wstawek:/). Strasznie kiepska jest początkowa część z lat 80., która przypomina stereotypowe kino z tamtych lat - jest sztuczna i przedramatyzowana. Zirytowało mnie też, że wg fabuły Nag w wersji współczesnej gra - jak łatwo obliczyłam - 37-latka (nie można było osadzić retrospekcji 10 lat wcześniej po prostu?). I jeszcze znów ogrywa swój sztandarowy image bogatego amanta. Pojawienie się ANRa (daje czadu!), a przede wszystkim cudownej historii jego rodziców (prosta i przeurocza:) Akcja z autem! Tłumaczenie 'I love you':D I za taką Shiryą tęskniłam) poprawia sytuację, choć nie do końca. I to slowmotionowe, ze skandującym chórem intro młodego 'dziedzica' rodu:/ (choć głos ma Młody ładny). Podobał mi się natomiast pomysł na nadanie bohaterom owych historii z przeszłości imion znanych romantycznych par, ale w wersji odwrotnej (to on miał na imię Radha, a ona Krishna np:D)
I zastanawia mnie, czy remiks znanej ANRowej piosenki został nagrany w takiej formie dlatego, że go już wtedy nie było, czy od początku zamysł był właśnie taki 'wklejany'.
'Nie wystarczy pokochać, trzeba jeszcze umieć wziąć tę miłość w ręce i przenieść ją przez całe życie' K.I. Gałczyński
Kino - nie tylko że indyjskie - nie bardzo zdaje się lubić takie historie. Zdecydowanie bardziej interesująca ('filmowa') wydaje się być faza zakochiwania, zdobywania uczucia, a jeśli już mamy 'zastany' związek to jego kryzysu (pokonanego bądź nie), niż opowiadanie o losach udanego, szczęśliwego małżeństwa z kilkunastoletnim/-dziesięcznym stażem. Bo to przeca nuda :P A ponieważ ja się z tym nie zgadzam, to bardzo cieszy mnie, że ostatnio udało mi się na kilka takich indyjskich filmów trafić.
W telugowym Midhunam z 2012 roku głównymi (i jedynymi) bohaterami jest para sześćdziesięciokilkulatków, których dorosłe dzieci już wyjechały z domu.Że zacytuję sama siebie"Midhunam to prostu przepiękna pochwała radości życia - niezależnie od wieku i okoliczności. Urzekające jest też obserwowanie, jak para ludzi, po tylu latach spędzonych ze sobą, nadal potrafi cieszyć się własnym towarzystwem:) "
-------
W tegorocznym tamilskim Pannaiyarum Padminiyum małżeństwo 'ze stażem' współistnieje przy młodszej parze(a najważniejsza jest i tak relacja obu panów ze samochodem^^), niemniej historia panniyara i jego żony podobała mi się zdecydowanie bardziej:) I mają taką piękną 'małżeńską piosenkę':
-------
W keralskim Drishyam jest cała rodzina: mąż, żona i dwie dorastające córki. Rodzina, która potrafi trzymać się razem na dobre i na złe. Urocze małżeńskie przekomarzanki przechodzą w solidarność w chwili próby. Tak jak to powinno być w dojrzałym związku.
-------
Najbardziej powszechnie znany przykład to oczywiście Baghban z 2004 roku, czyli historia małżeństwa rozdzielonego przez dzieci, które nie chcą zaopiekować się obojgiem naraz. Opowieść klimatycznie 'trącąca trochę myszką', ale może to dlatego, że tak naprawdę ta fabuła pochodzi z lat 60 (historia zdaje się pochodzi od Bengalczyków, ale jej prawdziwy sukces zaczął się od ekranizacji w kinie kannada, by przejść przez falę remaków w prawie wszystkich kinematografiach, a po latach wrócić kolejną falą w ostatniej dekadzie;)). Niemniej trudno się faktycznie nie wzruszyć choćby na romantycznym wyznaniu Biga przez telefon:
Mam nadzieję, że z czasem uda mi się tę listę jeszcze rozszerzyć :)