poniedziałek, 19 stycznia 2015

Muzyczny przegląd 2014 roku w kinie.

Ponieważ przegląd nowości tamilskich mi się przedłuża (doszły dodatkowe tytuły;)) w międzyczasie chciałam się podzielić soundtrackami, które najbardziej mnie w minionym roku urzekły:) (i nie da się ukryć, że w dużej mierze ta lista pokrywa się z moimi ulubionymi filmami 2014 roku:D)

Zacznę chronologicznie od tytułu, który wszedł do kin początkiem 2014 roku, ale był certyfikowany jeszcze w 2013 i dlatego ma już na koncie jakże zasłużonego Nationala dla najlepszego OSTa. Kabir Suman, o czym pisałam już w opinii o Jaatishwar, stworzył bowiem majstersztyk genialnie łączący tradycję i nowoczesność. Zatem próbka klasycyzująca (kaabigaan, czyli utwór tworzony na gorąco w trakcie 'pojedynku śpiewaczego') :


I taka bardziej współczesna melodia:
A tu można sobie przesłuchać całość. (kocham <3)


Drugi OST, który mnie w minionym roku zwalił z nóg to rzecz w całkiem innych klimatach, ale równie niezwykła. Za muzykę (bo chodzi tu nie tylko o piosenki, ale i o background) do Ulidavaru Kandante odpowiada Ajanesh Loknath. Oto zatem próbka bardziej stricte muzyczna (i wymiatający Rishie!)


I próbka wokalna (mój ulubiony kawałek jeśli chodzi o wizualizację: Kishore-zakochana pierdoła<3)
Zastanawiałam się, czy starać się zamieścić coś osobno z każdej kinematografii, bo przy telugach sprawa nie była aż tak oczywista jak w wymienionych wyżej casusach (gdzie są nie tylko że moje ulubione OSTy z Bengalu i Karnataki, ale spokojnie ulubione indyjskie ogólnie), ale w końcu doszłam do wniosku, że muzyka Micky'ego J. Mayera z Chandamama kathalu mi się po seansie jednak też dosyć po głowie plątała ;) (w końcu Micky już w debiucie, czyli HD udowodnił, że potrafi pisać melodyjne przeboje).



U Tamili to był bezsprzecznie rok Santosha Narayana. Z kilku fajnych OSTów jego autorstwa moje serce zdobył najbardziej ten do Cuckoo, bo cudownie komponuje się z klimatem filmu (w zasadzie Jigarthandy jeszcze bardzo nie słuchałam, bo i nie widziałam filmu, a rzadko teraz słucham muzyki przedseansowo):



No i coś z Kerali. W sumie kino mallu nie słynie z obfitości piosenek w filmach (zresztą coraz bardziej sobie to cenię, bo wkurza mnie ich nadmierna rola promocyjna gdzie indziej, przez co często są 'wpychane na siłę'), ale Bangalore Days zdobył moje serce także muzycznie. Oto zatem bardzo energetyczny numer 'weselny':


I urzekająca liryczna piosenka, za którą chyba jestem w stanie wybaczyć Gopiemu Sundarowi paskudny plagiat Bryana Adamsa (który także można znaleźć w ścieżce tegoż filmu:P)
(klip jest bez klipu 'właściwego', żeby nie zaspoilerować czegoś tym, co nie widzieli jeszcze filmu - co zresztą polecam jak najszybciej nadrobić:P)

*Kina hindi nie pominęłam ze złośliwości, ale po prostu jeszcze prawie nic stamtąd z zeszłego roku nie oglądałam, a w związku z uwagą wyżej na temat tego, kiedy mi się ostatnio 'rzuca w uszy' muzyka z filmu oznacza to, że nie miało mnie jeszcze specjalnie kiedy cokolwiek muzycznie urzec *

czwartek, 1 stycznia 2015

Filmowy przegląd 2014 roku - kino malajalam

Tegoroczny przegląd na koniec roku rozpoczynam kinem mallu. Bo nazbierały się tego już straszne ilości:P Poza tym to się okazał (w znaczącej większości) świetny materiał do oglądania na święta - znaczy dużo fajnych feel good movies:) (dowodzących, że kino rozrywkowe nie musi być durne:P)


Ohm Shanthi Oshaana
"O czym marzy dziewczyna, gdy dorastać zaczyna.."- tymi słowami starej piosenki można by chyba dość trafnie podsumować ten film -  przy czym chodzi nie tylko o fabułę, ale i o ten klimat kina 'w starym stylu' (nie darmo spotkałam się z porównywaniem go z romantycznymi komediami Hrishikesha Mukherjee czy Basu Chatterjee - to podobnie prosta, a ciepła i urocza historia, na jaką trudno trafić w dzisiejszych indyjskich rom-comach).  Oto 16-letnia bohaterka (i narratorka filmu), pod wpływem rozmów z ciotką - przy degustacji domowego wina (:D) - dochodzi do wniosku, że lepiej znaleźć sobie przyszłego kandydata na męża samej, zanim aranżowaniem tego zajmą się  jej rodzice. Nie jest to łatwe, bo wszak trudno znaleźć odpowiednią (godną zauroczenia) osobę, a przekonać ją do siebie jeszcze trudniej, ale przecież nie warto tracić ducha, prawda?  Znaczy owszem: znany schemat, ale przedstawiony świeżo i uroczo, w czym duża zasługa zgrabnego scenariusza (debiutanta) i świetnie dobranej obsady: w końcu zostałam przekonana, że Nazriya słusznie uważana jest jedną z najbardziej obiecujących młodych aktorek południowych i zrozumiałam, że można się naprawdę zauroczyć - dotąd dość mi obojętnym - Nivinem Pauly<3 Całość jak znalazł na ponury zimowy wieczór.


1983
...czyli - całkiem nieplanowanie - festiwalu Nivina Pauly ciąg dalszy^^ Trochę mnie ten film zaskoczył, bo spodziewałam się czegoś w stylu Chennai 600028, czyli opowieści o krykietowej paczce przyjaciół, tymczasem to była tylko część  - i to mniej ważna - filmu, potem nastąpiła zaś tzw. dorosła  'proza życia' (z momentem, w którym poczułam, że nawet ja tu coś więcej o krykiecie wiem od pewnej Induski^^) i opowieść o wspieraniu dziecięcej pasji, a trochę i realizacji w ten sposób swoich dawnych marzeń (ale nie w wersji toksycznej - choć był moment, gdy to chciałam tatusiowi przyłożyć za zbytnią wywieraną presję:P - tylko raczej ciepło-motywującej). Podobała mi się ta zwyczajna, praktycznie myśląca (traktująca krykiet jako kosztowną, a mało przydatną w życiu fanaberię), ale jednak ostatecznie wspierająca rodzina (wystarczająco skrajni byli trenerzy:P) i ogólny nostalgiczno-pogodny klimat tej opowieści.



Bangalore days
W takich historiach specjalizuje się raczej bolly (od DCH po ZNMD). Nie kojarzę jednak, by w którejś z tych ich opowieści o trójce przyjaciół była to trójca płciowo 'mieszana' (znaczy jednym z tych kumpli była dziewczyna). A to - zwłaszcza dla osoby nieustająco postulującej o więcej istotnych postaci kobiecych w kinie - różnica niebagatelna. No i to trio jest ze sobą też spokrewnione.  A poza tym jest pełen wachlarz wrażeń: sporo humoru (Kalpana jako mamuśka Kuttana wymiata!), trochę wzruszeń i refleksji i dużo świeżości. Jako psychologa najpierw zaskoczył, a potem urzekł mnie też obraz kryzysu małżeńskiego rozwiązywanego dojrzale, ale w ogóle bez niby obowiązkowego w takich sytuacjach rozmawiania (znaczy ze sobą wzajemnie). I piękny portret 'mezaliansowego' związku, gdzie stroną, która miałaby więcej tu potencjalnie 'stracić' (poświęcić) jest wcale nie ta, która by się nam stereotypowo nią wydawała. Utwierdzam się też w przekonaniu, że mój ulubiony filmowy Fahaad to Fahaad-nerd z kołkiem w d... <3 (z całą sympatią dla głównej trójki sądzę, że on miał tu najciekawszą rolę i mam nadzieję, ze pozgarnia nagrody za najlepszą drugoplanówkę. Bo gdy ten irytujący sztywniak się po raz pierwszy w połowie filmu uśmiecha to jakby świat wokół  pojaśniał, no i scena z psem - cudeńko) A najcudowniejsze w Bangalore Days jest to, że po prawie 3-godzinnym seansie myśli się: 'to już, koniec? ja chcę jeszcze raz':)


How Old Are You
Dwa lata temu, po kilkunastoletniej przerwie, do grania w wielkim stylu powróciła Sridevi. W mijającym roku to samo zrobiła Manju Warrier, aktorka, której casus jest o tyle ciekawszy, że nie miała ona za sobą ponad dekady na szczycie jak Sridevi, ale zaledwie 3 lata grania przed ślubem (po którym porzuciła karierę).  Tak krótki czas starczył jej jednak, by zostać na lata w pamięci keralskich fanów, tak by jej powrót stał się od razu naprawdę wielkim wydarzeniem. How Old Are You, podobnie jak English Vinglish, opowiada o mało docenianej kobiecie po 30 (znaczy w terminologii indyjskiej 'ciotce':P), z tym że o ile Shashi nigdy chyba specjalnie nie miała wiele pewności  siebie czy wiary w swoje możliwości, o tyle tu Nirupama je po prostu straciła (albo przygasły? bo ów charakterek wciąż od czasu do czasu przebija) i dopiero splot pewnych wydarzeń -  z prezydentem w tle  - sprawi, iż uda się  te cechy w pełni przywrócić. Bo nigdy nie jest za późno by 'gonić marzenia' i niekoniecznie warto 'spuszczać głowę'. Ci, którym niezbyt podobało się zakończenie EV tu powinni zatem znaleźć bardziej ich satysfakcjonujący finał. Przy okazji brawa też dla Kunchacko Bobana za śmiałe odchodzenie od wizerunku 'idola nastolatek' i tylko Kaniki mam lekki niedosyt (mogłaby dostać cały podobny film).


Munnariyippu
Film, dzięki któremu Mammootty zgarnie pewnie większość nagród za najlepszą rolę męską 2014 roku. Dzięki któremu można sobie przypomnieć, jak świetnym on jest aktorem, gdy da mu się dobrą rolę. Film, który  - wbrew moim obawom - wcale nie jest taki ciężki i nieprzystępny (gatunkowo to bardziej kino suspensu, niż jakiś czysty dramat), ale po prostu nie podaje widzowi wszystkiego 'na tacy'.  I nie daje łatwych odpowiedzi (hmm... prawdę mówiąc w zasadzie prawie w ogóle ich nie daje^^ - stąd nawet część Keralczyków uznała jego zakończenie za do luftu:P), ale inspiruje do własnej próby ich poszukania. Film, który początkowo może kojarzyć się z Nirakkottu (bohater skazany za coś, czego - jak twierdzi - nie zrobił + dociekliwa dziennikarka), potem ciut z Kaiyoppu, żeby ostatecznie tym bardziej widza zaskoczyć;) Film precyzyjnie skonstruowany i zagrany. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że na kolejny film Venu nie trzeba będzie czekać znów  kilkanaście lat (taki Shaji Karun to przy nim strasznie płodny reżyser:P)

 Balyakalasakhi  
Znów Mamut, tym razem w adaptacji słynnej epickiej powieści Basheera (taka jakby lokalna wersja historii Lalji i Mandżu^^) Co najbardziej fascynuje w tej kostiumowej historii to - poza podwójną rolą Mammootty'ego jako ojca i syna - klimat epoki (czasy przed-niepodległościowe i w tle dużo ciekawych rzeczy obyczajowo-historycznych) oraz drugi plan (Seema Biswas!<3 I czy ona nie mówiła swoim głosem?) Rozczarowuje przede wszystkim pomysł na romantyczne sparowanie Mamuta z (kojarzącą mi się nieustająco z Katriną Kaif:P) Ishą Talwar. Serio, że ona ma być jego rówieśniczką? (a Meena matką?:O) Nawet jeśli sporo ich wspólnych dorosłych scen odbywało się na zasadzie wyobrażeniowej (on, przebywając w odległej Kalkucie, widzi ją taką, jaką zapamiętał przed wyjazdem) to i tak mnie to raziło. Ciekawa jestem starszej, kręconej z aktywnym udziałem autora, adaptacji tej powieści (z Premem Nazirem i Sheelą w rolach głównych).


Sapthamashree Thaskaraha
Bollywood miało w ubiegłym roku Happy New Year, molly ten heist movie (ktoś ma pomysł na dobre polskie tłumaczenie? bardziej w stylu przekrętu, niż po prostu 'złodziejskiego kina'?). Który zapewne nie posiada tylu wypasionych atrakcji, ale za to ma chyba zdecydowanie więcej sensu:P Urzekła mnie już sama 'konfesjonałowa' klamra narracyjna, bowiem bohaterów i przebieg wydarzeń poznajemy dzięki.. spowiadającemu się jednemu z tytułowych siedmiu złodziei (uwielbiam chrześcijańskie motywy w keralskich filmach. No i jeszcze - smaczek dla obeznanych - kto siedzi w konfesjonale:D) Cudny jest prolog i epilog:) Jeśli chodzi o resztę to niekoniecznie mi  wszystko z tej specyficznej stylistyki gatunkowej i humoru 'podpasowało', ale ogólnie bawiłam się nieźle (scena z siorbaniem w szerszym kontekście jest jeszcze zabawniejsza, no i jaki piękny twist - i cameo - na końcu!). Podobało mi się poza tym, że bardziej znane gwiazdy filmu (Asif Ali jako największy zakapior w więźniu!) nie zdominowały specjalnie tych nieznanych twarzy (powiedziałabym nawet, że ci drudzy miewali lepsze sceny i teksty). Molly film roku to nie jest (poprzedni film reżysera do takiego miana zdecydowanie mógł pretendować), ale całkiem sympatyczna rozrywka owszem:)



Obejrzane wcześniej:   Swapaanam
Czekam na dvd:   Perariyathavar, Njan Steve Lopez, Iyobinte Pustakam

Ps. Tak na koniec chciałam jeszcze na coś zwrócić uwagę: znakomitą większość tych filmów zrobili młodzi (stażem) reżyserzy: w 2 przypadkach (OSO i 1983) to debiuty, w trzech - drugie filmy (no chyba, że Anjali Menon liczyć też segment w Kerala Cafe to wtedy jej trzeci^^) i tylko Roshan Andrrews jest tu prawdziwym 'wygą'. To naprawdę dobrze wróży kinu mallu na najbliższe lata :)
 

piątek, 19 grudnia 2014

Twardzi trenerzy, deglamurowe dziewczyny i reszta wyczekiwanych :)

Piątek, więc pewnie powinnam raczej zajmować się bieżącymi premierami, ale chyba nawet nie chce mi się szczególnie komentować entuzjastycznych recenzji PK (i tak mnie ten film odstrasza, podobnie jak poprzedni owego aktorsko-reżyserskiego tandemu:P) ani przyzwoitych nowego filmu Mysskina (przy całej sympatii i wierze w reżysera i producenta kino 'paranormalne' to raczej nie 'moja bajka') i wolę zająć się obiecującymi zapowiedziami, których się ostatnio trochę nazbierało.


Tak, niejednokrotnie pisałam, że nie jestem wielką fanką filmów sportowych. Ale filmy o trenerach to trochę inna bajka, nie?^^ Przynajmniej jeśli tym trenerem jest Prosenjit, a film reżyseruje Parambrata;D Zatem, choć nie lubię futbolu, czekam na Lorai jako na film o charakternym trenerze po przejściach :)


Debiut tego reżysera też był na liście moich wyczekiwanych, niestety do dziś nie udało mi się zobaczyć Onamalu (zbyt przemknął i zniknął:() Mam nadzieję, że z Malli Malli Idi Raani Roju będzie inaczej. Bo biegający (tak, naprawdę dużo tego sportu w tym zestawie wyczekiwanych:D) Sharwanand i Nithya w czadorze bardzo mi się podobają :)


Najnowszy film Prabhu Solomona zapowiada się w pewnym sensie podobnie jak poprzednie: znów przepiękne tamilskie krajobrazy i sielskość, która okaże się zwodnicza. Mynaa była wielkim przełomem dla Amali Paul, w Kumki udanie (choć na razie sama ocenić tego nie mogę) zadebiutował Vikram Prabhu (wnuk Sivajiego), ciekawe czy Kayal też okaże się dla kogoś z młodych debiutantów równie ważnym filmem.


A skoro już jesteśmy przy Amali Paul.... Mili to jej pierwszy film po ślubie. Od czasu Myny czekałam, aż znów zobaczę tę piękną dziewczynę tak pobrzydzoną:D Bo pamiętam, jak po tamtym filmie nie mogłam uwierzyć, że ona mogła zaczynać jako modelka (dopiero kupa znalezionych inszych zdjęć mnie przekonała, że może jednak..;))


Były zwiastuny bengalskie, telugu, tamilskie i mallu, pora zatem na coś hindi (żeby nie było, że dyskryminuję najpopularniejszą indyjską kinematografię:P). Bejoy Nambiar zadebiutował interesującym Shaitanem, potem był słabszy David, a gdy zaczęły się pojawiać pogłoski o różnych remakach południowców, które miałby robić prawie już go spisałam na straty:P Wygląda, że niesłusznie, bo szachowy Big na wózku robi wrażenie:) Zatem czekam na Wazira.


Zaczęłam trenerem sportowym i takimż trenerem kończę:P Zmieniam jednak język i dyscyplinę:D  Do roli  w Irudhi Suttru Madhavan wyrobił sobie megamięśniory, na szczęście nie wygląda, żeby to było najważniejsze:) A twardy, wkurzony, zarośnięty Maddy to w pewnością coś, na co warto czekać:)

piątek, 12 grudnia 2014

Piraci i kołboje, czyli przygodowe klasyki tamilskie: 'Aayirathil Oruvan' (1965) & 'Jakkamma' (1972)

Mimo, że listopad się już skończył, filmowe zaduszki trwają u mnie w najlepsze (powiedziałabym, że dopiero się naprawdę 'rozkręcam'^^) Dziś więc o dwóch starszych przygodowych tamilach. Czyli bardzo rozrywkowo :)

Gdy początkiem mijającego roku odrestaurowana wersja Aayirathil Oruvan trafiła ponownie do tamilskich kin odniosła bezprecedensowy sukces utrzymując się na ćennajskich ekranach całe 175 dni (czyli prawie pół roku!) - wynik, o jakim  marzyłoby dziś pewnie wiele nowych superprodukcji. Po seansie wcale mnie to dziwi - sama bym chętnie poszła, gdybym miała możliwość. Bo to świetnie zrealizowane - może dlatego, że przez dobrego reżysera (notabene znanego mi już z bardziej poważnego repertuaru typu biografii 'Tamila od statków') kino rozrywkowe. Inspirowane klasycznymi amerykańskimi filmami 'o piratach':) Przy tym bardzo dobrze (nie nachalnie 'łopatologicznie') wpisujące się w 'mass-społecznikowskie' emploi MGRa (wykorzystane później z takim sukcesem w jego karierze politycznej).  Gra on tu bowiem lekarza z powołania, takiego, który to zawsze jest gotów spieszyć innym z pomocą (i przedkłada tę 'służbę' nad tytuły i zaszczyty). Właśnie ta cecha  wpędza bohatera w kłopoty: pomaga bowiem rebeliantom walczącym przeciwko władzy pewnego dyktatora i w związku z tym zostaje (ze swym wiernym, granym przez Nagesha, druhem) przez ludzi tegoż władcy aresztowany  i sprzedany w niewolę królowi sąsiedniej wyspy (a dokładnie Wysp Dziewiczych:D).  Nie traci jednak ducha, co więcej poprowadzi walkę niewolników o swe prawa.  W międzyczasie - a jakże - zdobywając serce pięknej księżniczki (w tej roli obecna pani premier TN, Jayalalita). Dalej oczywiście też sporo się dzieje (i tak, pojawiają się też wspominani przez mnie piraci:D), a wszystko okraszone jest świetną muzyką (kiedyś to potrafiono pisać chwytliwe piosenki!) i całkiem przyswajalnym humorem  (ośmielę się nawet stwierdzić, iż wolę duet MGRa z Nageshem niż z Jayalalitą - choć chorobowe symulacje dokonywane przez owąż pannę, by ściągnąć do pałacu niewolnika-lekarza, który ewidentnie wpadł jej w oko, były naprawdę zabawne:D) Sukces filmu wyciągnął reżysera z długów (po owych poważniejszych historycznych superprodukcjach) i wykreował MGRa i młodziutką wówczas Jayalalitę na jedną z najbardziej ikonicznych par kina tamilskiego (zagrali później wspólnie w prawie 30 filmach).
Jako próbkę muzyczną pozwolę sobie natomiast zamieścić kultową piosenkę 'o wolności', która poznałam dzięki jej niedawnemu - bardzo udanemu (to mój sztandarowy przykład na to, że można zrobić świetny remiks starego utworu - po prostu trzeba to zrobić z troską o oryginał, niestety współcześni 'poprawiacze' zwykle to 'olewają':/.) remiksowi. Gdyby powstała indyjska wersja Gremlinów to w scenie w kinie 'potworki' powinny się gibać właśnie do tego:D

Drugi film jest ciut poważniejszy (nie znaczy to jednak, że pozbawiony i lekkości). Tytułową bohaterką Jakkammy jest kobieta (w tej roli Savitri), która na grobie męża - zamordowanego podczas próby obrony wsi przed najazdem okolicznego bandyty - poprzysięga nie spocząć, póki nie dokona zemsty. W duchu waleczności i pamięci o dzielnym ojcu wychowuje też dwójkę dzieci.
Nastawiałam się więc na dużą dawkę women power (powiedzmy mix Mother India  z Pratigathaną?^^), niestety owej bohaterki w praktyce nie ma na ekranie tak wiele (dość szybko zostaje pojmana przez bandziorów, okaleczona i uwięziona w lochu) i w zasadzie chyba w jej oczach bardziej widać jednak cierpienie niż błysk zemsty.  Z kobiecego kina rewanżowego więc ostatecznie wychodzi niewiele, za to wkraczamy w klimaty kina westernowego. W okolicy pojawia się bowiem 'przybysz znikąd' (w tej roli pierwszy kołboj TN, czyli Jaishankar) i dwójka rezolutnych synów Jakkammy postanawia go wynająć do rozprawy z bandą zuych i uwolnienia matki (zresztą te 'negocjacje warunków pomocy' to cudowna scena:D) Nie jest zapewne wielką zagadką, jak to się wszystko skończy - nie w tym bowiem rzecz w tej stylistyce;) (choć jeśli ktoś liczy na związek wdowy i kołboja to się zawiedzie:P) Bawiłam się naprawdę całkiem nieźle (choć mniej niż na AO, bo tu jednak pewne fragmenty mi się trochę dłużyły), a najbardziej urzekły mnie chłopaki, nonszalancja Jaishankarowego bohatera (muszę znaleźć jeszcze coś jego kołbojskiego) i większość piosenek. Warto  w tym momencie bowiem wspomnieć, że w filmie nie ma żadnych romantycznych duetów - w pierwszej części dominują śpiewane przez bohaterkę czy mieszkańców wsi poważniejsze pieśni 'zaangażowane', w drugiej mamy raczej lżejsze, skoczne i 'prozachodnie' w klimacie numery 'knajpiano-obozowe'. Przy jednym kawałku zresztą mi prawie oczy z wrażenia nie wyskoczyły, ale ponieważ to w zasadzie nie była piosenka tylko mix, więc osobno na tubce jej nie ma. Zatem poprzestanę na pieśni ku czci Jakkammy (bo lubię takie numery)

Lubię cały czas odkrywać nowe przykłady na poparcie mojej nieustającej tezy, że w kinie indyjskim można znaleźć naprawdę  wszystko ;)

sobota, 6 grudnia 2014

Okołopremierowo: remake, który nie jest remakiem i po co pisać listy do Modiego

Wracam do nie pozbawionego złośliwości przeglądu bieżących indyjskich premier :P

W tym tygodniu najwięcej radochy dostarczyły recenzje nowego dzieua Prabhu Devy Action Jackson. Raja Sen w Rediffie wspiął się na szczyt ironii dając filmowi aż 3 gwiazdki  (co okazało się paradoksalnie rekordem w ogóle - zasadniczo oceny dla filmu oscylowały w granicach 0.5-2:P) z uzasadnieniem, że jest tak durny, że aż fascynujący (i nadaje się do drinking game) oraz nadając opinii tytuł Action Jackson is a milestone in feminist cinema^^ Bo inni pisali prosto z mostu, że film będzie mocnym konkurentem Humsakalas w wyścigu po 'bananowce':P  Nie zgadzam się tylko z tezą, że Prabhu Deva powinien se wrócić na południe trzaskać takie gupie filmy, bo primo ma na koncie chyba więcej sensownych filmów na południu (NN, Pournami) niż na północy, a secundo - skoro już robi coraz większe gnioty to niech się w bolly wyżywa - dlaczego to niby południu się ma należeć wszelka gupota :P 
A skoro już jesteśmy przy południu to fani tamtejszych hirołow znajdą w AJ - znaczy jak się odważą to 'cudo' obejrzeć:P - niespodziewane smakowite cameo (nie będę podła i nie zdradzę czyje:D)
Utwierdziłam się też w potrailerowym przekonaniu, że film na pewno absolutnie nie przypomina Dookudu  i tym bardziej nie ogarniam, skąd te wieści, że to jego remake (i czemu miało to służyć?). Bo sori, jakkolwiek nieciekawe było Dookudu to na pewno nie o tym, że (za Hungamą):
Vishy is at the target point of many goons who follow him left, right and centre to bump him off. As if this wasn't enough, there comes Khushi who 'experiences good luck' in succession after seeing Vishy 'family jewels' [!!już widzę Mahesha pokazującego coś takiego *rotfl*]. With this, Vishy adds one more 'stalker' to his list! It's only towards the interval that the audiences get to know that Vishy has a doppelganger by the name of 'AJ', who by profession is a killer. And then it becomes clear that the goons actually mistook Vishy to be AJ and hence followed him everywhere. And when AJ and Vishy meet, the former explains the reason to the latter and his friend  that since he refused to marry the dreaded goon and mafia kingpin Xavier's highly obsessed sister Marina, the goons are out to kill him and the love of his life Anusha. Tracking down AJ in India, Xavier sends his henchmen to India to kill AJ, which is when AJ devises a plot with the help of Vishy to destroy Xavier and his crazy sister Marina and protect his wife and new born baby.   (tak, wiem, to faktycznie wygląda jak wymyślone przez kogoś na halucynogenach:P)
Na szczęście do kin trafiło też coś bardziej sensownego, mianowicie Sulemani Keeda, czyli komedia 'próżniacza' o dwóch aspirujących scenarzystach, która to wygląda na fajnie zakręconą ('kupiło' mnie porównanie przez jednego z recenzentów jej klimatu do Chasme Buddor - mam na myśli oczywiście niezapomniany oryginał z lat 80, a nie zeszłoroczną kiepską przeróbkę) oraz -  wreszcie, bo po 4 latach 'półkowania' - Bhopal. A Prayer For Rain.  Notabene, interesującym zbiegiem okoliczności Amnesty International w ramach tegorocznego maratonu pisania listów proponuje m.in wysłanie listu do Modiego  właśnie w tej sprawie, znaczy oczyszczenia terenu dawnej fabryki i pociągnięcia wreszcie winnych tej tragedii sprzed 30 lat do odpowiedzialności.  Jedyna bardzo pozytywna rzecz w tej sprawie, że to dwie kobiety (ach, ta siła kobiet!) - które same, jak i ich rodziny, ucierpiały w wyniku owego fatalnego wycieku - są głównymi lokalnymi 'bojowniczkami o sprawę':


To na północy. U Telugów do kin weszły dwie 'młodzieńcze love stories', które recenzje mają nie za ciekawe (sztampa znaczy się szykuje), ale stanowią dobitną ilustrację tego, jak do tamtejszego kina wchodzi kolejne, pewnie totalnie nie znane polskim - zatrzymanym na etapie Mahesha czy Prabhasa -  fanom, pokolenie aktorów (w sensie nie klanowych 'następców':P) A to zawsze ciekawa sprawa, że 'wchodzi młodość', bo w końcu pantha rhei, zresztą o ile Sumanth Ashwin ani mnie grzeje, to Naga Shouryę uważam za obiecującego młodziana (vide moja ostatnia notka o telugowych nowościach)
W Kerali z kolei mamy trzy małe premiery -  recenzji których jeszcze żadnych nie widać.

środa, 26 listopada 2014

Tata Manavadu (1972) - rodzicielska miłość i synowska nauczka

Jednym z podstawowych etosów w kinie indyjskim - zwłaszcza dawniejszym, ale nie tylko - jest kult rodziny. Że szacunek należy się starszym niezależnie od tego, jacy są i co robią. Oglądając często podobne przypadki 'cierpiętnictwa' za sprawą rodziny nieraz marzyłam, że w końcu co poniektórzy dostaną jednak stosowną nauczkę. Owszem, kojarzę przypadek 'tresury' rodziny z Ramudu Bheemudu (zremakowym w bolly jako Ram Aur Shyam), ale tam dokonywała tego osoba obca, po prostu podobna i 'zamieniona miejscem' z krewnym, a to jednak nie całkiem takie 'złamanie kultu' rodzinnej starszyzny, o jakie mi chodziło. W końcu jednak się doczekałam. I dla tego fragmentu Tata Manavadu warto przejść 'cierpiętniczą' większość filmu^^ Ale może od początku:)
Anand z rodziną
Rangaiah jest ubogim robotnikiem. Ciężko pracuje, by zapewnić swemu synowi lepszą przyszłość, którą ma dać Anandowi ukończenie studiów medycznych.  Ale Anand nie docenia starań ojca. Mało że trwoni przesyłane przez niego pieniądze (nieraz pochodzące z zastawiania czego się jeszcze da), ale jeszcze udaje przed kolegami, iż jego ojcem jest bogaty właściciel ziemski. Nie zamierza też po studiach ani wracać do domu, ani żenić się z czekającą na niego kuzynką Geetą.  W końcu udało mu się poznać dziewczynę z bogatej rodziny  i zrobi wszystko, by się w ową familię wżenić. Łącznie z publicznym wyrzeczeniem się ojca. Tymczasem Geeta spodziewa się dziecka Ananda. Ciekawe jest zresztą pokazanie, jak rodzice chłopaka reagują na tę wieść. Owszem, w pierwszej chwili Rangaiah (któremu wieść przekazuje żona Seeta - oczywiście to jej dziewczyna zwierzyła się pierwsza) wygłasza jakże typowe  'ale jak ona mogła do tego dopuścić? Przecież chłopak to tylko chłopak, to dziewczyna powinna znać granice i ich pilnować. Jak my teraz będziemy wyglądać przed ludźmi?'.
Seeta z Girim
Ale to tylko słowa, czyny - które są wszak ważniejsze - są inne.  Nadal opiekują się ciężarną Geetą jak własną córką, nie padają żadne więcej wyrzuty pod jej adresem, a gdy dziewczyna umiera podczas porodu, wychowują wnuczkę (i jakoś nie ma też nic o owym wyśmiewaniu się ludzi z 'bękarta'). Nie jest im lekko, żal do syna nadal w nich tkwi (choć z drugiej strony nie są przecież w stanie - mimo wszystko - wyrzucić własnego dziecka z serca), a gdy Rangaiah w wyniku wypadku traci wzrok, robi się też bardzo krucho z pieniędzmi. Ale otacza ich miłość - coś, czego brakuje narodzonemu prawie równocześnie z legalnego związku  synowi Ananda - Giriemu.  Gdy, zmuszona biedą rodziny, Seeta decyduje się podjąć pracę służącej w domu syna (nie od początku będąc świadoma, że to jego dom zresztą), mały, spragniony uczuć chłopiec szybko obdarzy ją szczególną sympatią. Nie wiedząc, że to jego babcia (oczywiście ciężko przestraszony sytuacją Anand wymaga na matce obietnicę, że nie zdradzi kim jest ani się też sam do niej publicznie nie przyznaje). Za to drugą, bogatą babcię mały nazywa 'pieszczotliwie' demonem^^ 
Giri z 'nauczką'
Upokorzenia dla Rangaiaha i Seety zdają się nie kończyć i - przy całej sympatii dla nich (bo to strasznie ciepła, kochająca para) trudno mi było na to patrzeć bez narastającej irytacji (bo maczetą się chciało:P), w końcu nadchodzi jednak upragniony moment 'nauczki'. Którą to daje rodzicom dorastający już Giri^^ Z pomocą zaprzyjaźnionego prawnika (mój ulubieniec Gummadi<3) i jego córki. To zdecydowanie moja ulubiona część filmu (nawet jeśli w tym szaleństwie bywa trochę za głośno) I nawet zbyt 'ugładzony' finał mi tej radochy nie zepsuł:) Nie liczyłam w familijnym w końcu filmie z tamtych lat na nic innego zresztą - i tak było dostatecznie niebanalnie.  Bo to nie jest wybitne kino (choć przez Telugów bardzo lubiane i często wspominane - w dużej mierze przez obsadę i piosenki, o czym za chwilę;)), ale może i tym bardziej cieszy, że w taką, typową wówczas formułę, udało się wrzucić ciut może mniej 'konserwatywne' przesłanie. Nie tylko chwalące cierpliwe znoszenie podłego nieraz traktowania przez bliskich, ale i pokazujące, że tu też są pewne granice i że na prawdziwy szacunek trzeba sobie jednak zasłużyć.
Co zaś do tej obsady... Najważniejszą osobą, o jakiej się pisze w kontekście tego filmu  jest oczywiście SVR w roli Rangaiaha. Legendarny aktor charakterystyczny (ktoś taki jak dziś Prakash?), znany przede wszystkim z ról mitologicznych (jak NTR był niezrównanym odtwórcą ról Ramy, tak SVR - Rawany),  tym zatem ciekawiej było zobaczyć go w raz że we współczesnej (role mitologiczne są specyficzne, także aktorsko), a dwa tak pozytywnej i ciepłej kreacji. Zresztą na tle większości obsady (choćby Anjali Devi w roli jego żony, że o Kaikali Satyanarayanie wcielającego się w syna - wyglądającego zresztą raczej jak równolatek 'tatusia':P - nie wspomnę) sprawiał tu wrażenie jednego z najbardziej naturalnie grających. Dorosłego Giriego zagrał popularny telugowy aktor komediowy (tu w swej pierwszej głównej roli) - Raja Babu. Partneruje mu w niewielkiej, ale jakże 'z pazurem' roli Vijaya Nirmala - aktorka i reżyserka (w tym drugim wcieleniu wpisana do księgi rekordów Guinnessa jako kobieta-reżyser z największą ilością filmów na koncie), a prywatnie obecnie druga żona Krishny, czyli macocha Mahesha^^ Sam film był zaś reżyserskim debiutem uznanego telugowego reżysera Dasariego i olbrzymim hitem kasowym oraz laureatem Nandi dla najlepszego filmu 1972 roku.
Furorę zrobiła też zdaje się muzyka z filmu. Zwłaszcza przejmująca pieśń towarzysząca pewnemu nader smutnemu wydarzeniu (stąd wolałabym jej jednak nie linkować). Mogę za to wrzucić numer, który mnie rozbawił i zadziwił. Otóż co się wystawia w trakcie szkolnego (collegowego) przedstawienia? Jakieś mitologiczne kawałki z Mahabharaty czy Ramajany? Inne klasyki? A skąd:)  Skoczny numer rozważający sensowność planowania rodziny (z którego można się też nauczyć dni tygodnia w telugu - tak bowiem nazywają się pląsające po scenie dzieci, będące symbolem właśnie braku owego planowania:D)


Na początek ze starym kinem telugu (i w ogóle ze starszym kinem) się ten film raczej  nie bardzo  nadaje (irytacja na pewne zabiegi - choćby rozbrajającą symbolikę 'kipiącego mleka' itp -  może sprawić, że na nim się przygoda z tym kinem skończy:P), ale dla tych, którzy się takich filmów już nie boją może być to poniekąd  i pouczająca wyprawa w przeszłość. Dla mnie była:)

piątek, 21 listopada 2014

Okołopremierowo: Happy ending nie dla każdego, czyli o imagowych pułapkach i starzeniu się

Niniejszym inauguruję nowy cykl na blogu. Pomyślałam bowiem, że skoro i tak mam co tydzień sporo zabawy z czytaniem opinii o nowo wchodzących do indyjskich kin filmach i nieraz aż kusi, żeby się szerzej tą 'rozrywką' podzielić, to przecież mogę to zrobić tu^^ (zamiast okazjonalnych cytatów na fb)

Dziś sporo radości dostarcza mi czytanie recenzji Happy Ending. Może powinno być mi smutno, bo to film dwójki Telugów, których za poprzednie filmy bardzo lubię. Ale w sumie ze zwiastunów HE wiało zdecydowanie większą sztampą, zatem owe opinie mnie bardzo nie zaskakują. Ot, kolejna próba podróbki hollywoodzkiego wzorca rom comu.
Najbardziej chwalone jest cameo Govindy i to też fajna sprawa (lubię udane 'powroty' dawnych aktorów skazanych trochę na 'niebyt' - i traktowanych nieraz przez obecnych, mało świadomych widzów dość lekceważąco - którzy wracając gdzieś tam na drugim planie potrafią udowodnić, że potrafią 'zabrać' film głównym gwiazdom:P) Niemniej - jak celnie punktuje recenzja z Rediffa - jest tu jeszcze coś więcej:
the mother of all ironies is Govinda’s delishly grandiose and bashful middle-aged star actor, who notes that his nubile leading lady is too old for him, parodying not only himself but 43-year-old Saif too, whose love interests in the film are two 20-something actresses while his actual contemporary, Preity Zinta (who is closer to his age) plays an ex-flame with a husband and three kids.
 No właśnie: czy trzeba już mieć niewiele do stracenia, żeby podejść z takim dystansem i poczuciem humoru do owego mitu 'wiecznie młodego hiroła', któremu - niezależnie od jego rosnącego wieku - wciąż partnerują dwudziestokilkuletnie dziewczyny? (u nas dochodzi jeszcze aspekt dyżurnego obśmiewania się za coś takiego z Rajniego, podczas gdy fanuje się nie tak wiele młodszym Khanom, czy innym, zbliżającym się do 50. aktorom z bolly czołówki, którzy też wciąż mają partnerki przed 30 i to jakoś niby ma być coś innego:P)
Przy okazji przypomniał mi się też niedawny casus remaku Shaukeeen, gdzie też najbardziej chwalone było cameo Akshaya w roli - uwaga - zapijaczonego gwiazdora kina komercyjnego marzącego o otrzymaniu Nationala:D.  Czekam na więcej takich ról gwiazd z ironicznym dystansem do siebie i swego imagu (i nie,  nerwowego Szarukowego mrugania okiem w tę kategorię bym nie zaliczyła - on wciąż chce być podziwiany:P)

Pokrótce jeszcze o pozostałych premierach: w TN mamy 'psi' film Sibiraja (młody rozbawił mnie wywiadem, w którym stwierdził, że - w przeciwieństwie do niego - pies miał swoją przyczepę na planie;D) oraz Vanman z Vijayem Sethupathim (którego uwielbiam, ale film chyba nie najlepszy) 

U Telugów do kin wchodzi Rowdy Fellow, czyli Nara Rohit w wersji - jak wskazuje i sam tytuł - mass, kolejne nieoglądalne dziwactwo RGV ('Highlights: The duration is 90 minutes.  Drawbacks: Those very 90 minutes!') oraz niszowe (i Nationalowe) Naa Bangaru Talli - które jest kolejnym dowodem, że nie jedno Mardaani nagle zajęło się problemem handlu żywym towarem. Ale filmu nie wyprodukował YRF i nie ma w nim gwiazd z nazwiskiem (choć fanom kina molly Siddique - etatowy tamtejszy zuy,  tu - uwaga! - w roli kochającego ojca - nie powinien być chyba nieznany), zatem mało kto o nim pewnie usłyszy. Tak jak wcześniej  o Lakshmi Kukunoora. I nadal będzie można opowiadać hocki klocki, jak to Mardaani to tematycznie coś całkiem nowego w kinie indyjskim.