wtorek, 13 listopada 2012

Filmowe zaduszki AD 2012 (cz.I)

Nadszedł listopad, zatem pora na kolejną serię moich 'zaduszkowych seansów', czyli filmów z tymi, którzy już odeszli... Tym razem nie tylko z osobami z Indii:)

 'Don Camillo' (1952- 65) - Fernandel i Gino Cervi 'lubią się i czubią'^^


W związku z tym, iż wróciłam do nauki włoskiego postanowiłam sobie przypomnieć parę znanych już wcześniej włoskich rzeczy, ale tym razem w oryginale (osłuchiwanie się z językiem ważna rzecz:D) Od czegóż mogłabym zacząć jak nie od ekranizacji jednej z moich ukochanych lektur ze szkolnych lat:) Osadzona w realiach powojennych Włoch opowieść o perypetiach starych przyjaciół, a teraz hmm....ideologicznych wrogów, czyli temperamentnego księdza i równie charakternego komunisty (jak to na Włochów przystało:D), to idealna rzecz na początek takich 'edukacyjnych' seansów, bo mało, że fabuła jest mi już mi znana, to ogólnie rzecz jest lekka i zabawna (a przy tym naprawdę niegłupia i bardzo, bardzo ciepła w klimacie), no i językowo nie bardzo 'zaporowa' dla początkujących (nawet udaje mi się jakieś słówka, czy całe kwestie zrozumieć^^) W każdym razie, po tylu latach, te opowieści 'z włoskiej doliny' nadal mnie bawią i wzruszają, a Fernandel i Gino Cervi zrośli mi się ze swymi postaciami tak, że kompletnie nie wyobrażam sobie, jak ktokolwiek inny mógłby zagrać Don Camilla i Pepponego (a zrobił to! Ze zgrozą doczytuję się teraz, iż nakręcono dalsze części już z innymi aktorami i nie wiem, czy odważę się na ich obejrzenie!)


'Achhut Kanya' (1936) - niespełniona miłość 'niedotykalnej' Deviki Rani i Ashoka Kumara 

Jeden z najsłynniejszych filmów legendarnej wytwórni Bombay Talkies to historia uczucia bez szans. Ona jest córką kolejowego dróżnika, dalitką, on synem bramińskiego sklepikarza. I, choć ich ojcowie się można chyba nawet rzec przyjaźnią, nie ma mowy o tym, by młodzi mogli się pobrać. Są w końcu pewne granice. Można przerwać ślubną procesję syna, by odwiedzić chorego dróżnika, nawet wziąć go na leczenie do własnego domu, ale nie uczynić częścią własnej rodziny. Zważywszy na tematykę obawiałam się nadmiaru sentymentalizmu, widowiskowego cierpienia w stylu znanym z wielu filmów bolly, ale nie.. to jeszcze nie były te czasy, pod tym względem jest zdecydowanie subtelniej (z piosenkami zresztą też), inna sprawa, iż niektórzy aktorzy (zwłaszcza drugoplanowi) prezentują nieco sztuczny, teatralny styl gry czy wypowiadania kwestii. Z pewnością warto jednak poznać ten kawał historii indyjskiego kina. Film dostępny jest w częściach na YT.

'Vivaha Bandham' (1964) - małżeńskie kłopoty Bhanumati i NTRa

I kolejna historia 'międzysferowego' uczucia (ona pochodzi z całkiem nieźle sytuowanej rodziny, a on jest ubogim nauczycielem), ale tym razem problem nie leży w niemożności bycia razem w sensie zawarcia związku małżeńskiego, tylko w tym co dalej... Bo przecież - choć w kinie indyjskim widać to jakoś dość rzadko (czego mi zresztą brakuje...) - ślub niekoniecznie kończy wszelkie problemy i rozpoczyna etap 'i żyli długo i szczęśliwie'. I sama miłość (czy ogólniej kierowanie się emocjami) nie zawsze wystarcza później w takim zwykłym, codziennym życiu. A z umiejętnością szczerej rozmowy, wypracowywania jakiegoś wspólnego podejścia czy kompromisu, wreszcie takiej niby zwykłej empatii bywa nieraz krucho.. I różne niby drobiazgi zaczynają 'zalegać' i 'odkładać się', aż w końcu 'czara się przeleje'... Ciekawa historia znaczy, choć mogę mieć i jakieś zastrzeżenia do sposobu grania czy pokazywania pewnych kwestii - i dlatego bardzo jestem ciekawa potencjalnych różnic z innymi wersjami językowymi (bo rzecz jest remakiem bengala, a później powstała też i wersja hindi - i myślę, że u nich mogło to zostać rozegrane subtelniej...)  Film dostępny na YT.

Jiban Mrityu (1967) - Uttam Kumar jako uwspółcześniony hrabia Monte Christo

Ashoka, bohatera filmu, poznajemy w więzieniu. Skazanego za kradzież sporej sumy pieniędzy z banku, w którym pracował. Gdy w końcu odzyska wolność okaże się, iż jego matka ze zgryzoty zmarła, a ukochana dziewczyna (która miała się nią opiekować) gdzieś zniknęła... Ashok dowie się też kto i dlaczego wrobił go w ową kradzież. A potem... cóż, przy pewnej pomocy,  zechce się oczywiście zemścić... Widać inspirację klasyczną powieścią Dumasa, prawda?:D Pokazujący złamanego człowieka początek bardzo mi się podobał. Collegowa retrospekcja (a zwłaszcza fragment z męsko-kobiecą debatą na temat małżeństw) też była całkiem fajna. Niestety faza 'zemsty' (z  a'la arabskim Uttamem w turbanie - vide jedna z fotek powyżej) nie wzbudziła już mojego zainteresowania, a bardziej znudzenie...Całość znaczy średnia (i dostępna w częściach na YT), ale chyba sprzedał się nieźle, skoro nakręcono jej remake hindi. Z Dharmendrą.

Kappallotiya Tamizhan (1961) - Sivaji Ganesan w roli słynnego Tamila 'od statków'

Tytułowy bohater, Chidambaram Pillai, to postać historyczna. Z wykształcenia prawnik, a z przekonań wielki patriota, znany jest przede wszystkim z  uruchomienia pierwszej indyjskiej floty handlowej (znaczy konkretnie kilku statków:D)- która z założenia miała próbować konkurować z brytyjskimi statkami. Była to część tzw. ruchu swadesi (samowystarczalności), którego celem była walka z Brytyjczykami na niwie ekonomicznej, czyli np bojkotowanie przywożonych przez nich towarów a wspieranie rodzimej produkcji. Działalność Pillaia skończyła się niestety aresztowaniem go i skazaniem przez brytyjski sąd na dożywotnie więzienie (za działania przeciwko 'Koronie' oczywiście). Temat solenny i przyznam, iż trochę bałam się 'historyczno-patriotyczno-patetycznej epistoły', ale nie było tak źle:) Znaczy owszem patriotycznie, ale nie bardzo patetycznie (przynajmniej jak na to, co zdarzało mi się już u Indusów widzieć:D), a miejscami nawet dość lekko - głównie za sprawą romantycznych 'przekomarzań' Geminiego (grającego zwolennika Pillaia) i Savitri (córki brytyjskiego oficera). No i Sivaji jest naprawdę przekonujący:) Szczególnie ujęła mnie sama końcówka, pokazująca bohatera, który odchodzi nie doczekawszy tego, o czym przez całe życie najbardziej marzył (i dla czego sporo przecież przeszedł), czyli niepodległych Indii, wywołuje ona bowiem kompletnie inne uczucia, niż częściej spotykane sceny pokazujące różnych rewolucjonistów, umierających młodo i  'z żarem w oczach'... Film można obejrzeć na YT

Parvarish (1958) - Raj Kapoor i Mehmood jako prawie bracia;)

 
Zasadniczo obejrzałam ten film z powodu tej piosenki - no nie mogłam się oprzeć^^ Fabularnie rzecz zaczyna się całkiem nieźle: otóż pewien thakur latami nie może doczekać się potomka. Gdy w końcu żona zachodzi w ciążę oboje nie posiadają się ze szczęścia. Na poród wybierają oczywiście najlepszy szpital w okolicy. No ale cóż.. jak pech to pech, w szpitalu wybucha pożar i w zamieszaniu dwójka tyle co urodzonych chłopców zostaje 'wymieszana', znaczy nikt już nie wie, który z nich jest synem thakura, a który lokalnej kurtyzany. I cóż teraz zrobić? Przyjaciel thakura podsuwa mu myśl, żeby na razie zabrać obu chłopców do domu (kurtyzana zmarła przy porodzie) i razem wychowywać, a z czasem ich 'prawdziwe' geny na pewno 'wyjdą na jaw'...Ale czy na pewno? A co w międzyczasie z 'reputacją' całej szacownej familii? Jeśli ktoś jednak spodziewałby się po tym filmie czegoś na miarę Aawary (znaczy interesującego 'traktatu' na temat czy ważniejsze są geny czy wychowanie) to niestety srogo się zawiedzie, to kompletnie nie ten kaliber, a im 'dalej w las' tym bardziej marnotrawiony jest początkowy potencjał, a rzecz zmierza w kierunku sentymentalnej sztampy... W pamięci po seansie zostaną mi więc przede wszystkim piosenki (prócz braterskiej choćby ta z pijackim Rajem^^).  Film dostępny jest na YT.

A część druga relacji z Zaduszek wkrótce:)

sobota, 10 listopada 2012

Indie poprzez... znaczki;)

Całkiem przypadkiem znalazłam ostatnio fantastyczną stronę.. ze znaczkami. I zaczęłam się zastanawiać, czemu nigdy nie kusiło mnie specjalnie ich zbieranie:D Bo to naprawdę potrafi wyglądać fantastycznie (i być jakże pouczające). Oto drobny wycinek owej kolekcji:

Ludzie filmu:

Inni znani ludzie:

 
O filmie o tym panu będzie w kolejnej notce:)



I takie różne tematyczne:


Te i dużo więcej znaczków można znaleźć tutaj:)


środa, 31 października 2012

Prema, valapu, ishq... czyli miłość po telugowemu: "Ishq'' (2012) i "Solo" (2011)

Nadal 'kuruję' się po WFF-owskim pakiecie 'poważnych, problemowych snuji' lekkimi rzeczami z Indii. Po keralskich komediach przyszła pora na świeże telugowe love stories.

Ishq (2012)

 Aktorskich ulubieńców mam zdecydowanie więcej niż 'anty-ulubieńców' - takich znaczy, co to zdecydowanie 'obchodzę z daleka' i nie mam specjalnie ochoty dawać im kolejnej szansy... Nitin (zwany też Wymoczkiem:P) zalicza się właśnie do tej drugiej grupy. Po obejrzeniu jego debiutu (bynajmniej nie dla niego:P) stwierdziłam, że 'nigdy więcej' i choć w międzyczasie grywał z różnymi naprawdę fajnymi aktorkami u boku (choćby Priyamani, Bhavaną czy Ramyą) nigdy nie dałam się skusić na jakiś jego kolejny film. Do czasu Ishq. I to już od pierwszych plakatów. Tak, to że partnerować mu miała Nitya było dodatkowym atutem, ale jak mówię, wcześniej nikt u boku Wymoczka nie był mnie w stanie skusić:P Ten film po prostu od początku zapowiadał się jakoś inaczej, tak lekko i świeżo? Może trochę na coś w klimatach Ala Modalaindi? I nawet Nitin jakoś inaczej wyglądał:D W każdym razie nie rozczarowałam się po seansie: to jest naprawdę urocza, sympatyczna komedia romantyczna. Lekka i zabawna. I za dużą część humoru odpowiada tu właśnie Nitinowy bohater (bo 'komików' prawie nie ma), który używa swych pięści tylko w paru momentach (w tym w zakończeniu, które zresztą z tegoż powodu niezbyt mi 'podeszło'), a przez większość czasu radzi sobie z różnymi wynikłymi przeszkodami czy problemami (jak wiadomo takie na drodze uczucia zwykle muszą być i to najczęściej ze strony rodziny) raczej urokiem i pomysłowością (a ma jej naprawdę sporo!). Było to dla mnie bardzo miłe zaskoczenie i mam nadzieję, że chłopak pójdzie dalej w tym kierunku, bo służy mu to znacznie lepiej niż te 'hiroły':P Dla Nityi była to natomiast poniekąd powtórka z typu postaci z Ala Modalaindi i, choć bardzo lubię te jej 'dziewczyny z ikrą', mam nadzieję, że Telugowie jej na amen w takich wcieleniach nie zaszufladkują.... I muszę jeszcze wspomnieć o Ajayu - naprawdę trudno mi zrozumieć, że wciąż głównie gra drugie plany, a różne takie gwiazdorskie pociotki ze zdecydowanie mniejszą ekranową charyzmą i intensywnością niż on 'robią karierę'. No ale to całe realia AP:/ W każdym razie polecam Ishq np. na jakiś długi jesienny czy zimowy wieczór:) 

 
Solo (2011)
 
Nara Rohit nie był za imponujący jako aktor w swym debiucie, 'zapunktował' natomiast u mnie samym wyborem swego pierwszego filmu - dość niebanalnym jak na osobę pochodzącą ze znanej (choć nie filmowo) rodziny, stąd też chciałam zobaczyć, co robi dalej, na jakie role się decyduje... Solo, po streszczeniach sadząc, zapowiadało się nie najgorzej - raczej nie na film kalibru Baanam, ale na w miarę sensowny dramato-romans familijny. I faktycznie okazał się czymś takim być, choć najpierw musiałam przejść przez inny 'dramat', czyli 'standardową' pierwszą część, w której poza popisami komików (to w większej części) i zwyczajowo rozwijającą się znajomością pary bohaterów (tego mniej) niewiele było konkretnej fabuły. Kiedy jednak prawie straciłam nadzieję (i ochotę na dalsze oglądanie) dotarliśmy do rodziny bohaterki, a tym samym właściwego tematu filmu, czyli pewnych konsekwencji owego bycia 'solo' (czyli samotnym). Gdy bowiem bohaterowi, sierocie, którego największym marzeniem było zawsze posiadanie dużej rodziny, wydaje się, iż w końcu uda się je spełnić (wżeniając się w takąż rodzinę), okaże się, iż stoją mu na przeszkodzie inne marzenia - ojca jego wybranki... i że w pewnym sensie rozumie się stanowisko obu stron. Obie z pewnością chcą też szczęścia bohaterki, tylko.. no właśnie:) Nara jest chyba trochę lepszy (swobodniejszy) niż w debiucie, choć droga przed nim jeszcze daleeka, ale znów ma świetnego aktorskiego partnera (choć Sayaji w roli ojca był zdecydowanie bardziej niebanalnym pomysłem obsadowym niż Prakash, który na takich rolach 'zjadł już zęby':P). Film jako całość średni i może w ogóle najlepiej oglądać tylko drugą (ciekawszą) część? Wiele z fabuły się nie straci, a zaoszczędzi nerwów w kwestii sensu pewnych 'obowiązkowych komercyjnych elementów':P  
 
A w listopadzie wkraczam w zwyczajowe już filmowe 'zaduszki', znaczy w planach sporo starszych tytułów:)

środa, 24 października 2012

Dileepa, I love you!;)

Chciałam zobaczyć keralskie Mayamohini przede wszystkim z jej powodu i słusznie, bo cała reszta jest raczej kiepska (i wcale nie chodzi tu nawet o poziom humoru itp, ale przede wszystkim o fakt, iż spora część filmu wcale komedią nie jest - z Dileepem w zwyczajowym wcieleniu hiroła...). Voila, oto więc Dileepa w całej okazałości:


 
 
Więcej takich różnych wcieleń w tym klipie:

Są też i śmielsze sceny^^
 
A to jej noc poślubna^^
 
 Baburaj straci dla niej głowę i... wąsy^^
 
I biją się i o Dileepę też^^
 
Jest i piosenka jakby żywcem wyjęta z karanowych filmów^^
 



A na koniec fragment bolesnego procesu 'przemiany':)
 
Bo Dileepa wymiata i tyle:)