sobota, 30 listopada 2013

Na to warto czekać:)

Pomiędzy 'wypominkami', a podsumowaniem świeżych tegorocznych premier pora na kolejny zestaw filmów, które jeszcze nie trafiły do kin, a wstępnie wyglądają mi naprawdę ciekawie:) I tym razem zacznę bardzo od północy (choć nie od kina hindi:P)


Pomysł na ten film mnie po prostu urzekł. Znaczy jasne, że to nie nowina, że nieraz grający w bardzo znanych filmach aktorzy dziecięcy zamiast zrobić potem fenomenalną karierę jakoś 'giną w czeluściach dziejów' (zresztą kilkoro takich przypomina i to promo), niemniej nie wiedziałam, iż taka była też historia słynnego Apu (tego z Pather panchali of course). A klimat zwiastuna Apur Panchali jest cudowny po prostu. Za taką poezję kocham kino bengalskie:)


Mimo całej mojej sympatii dla Prosenjita (i uznania wobec jego filmowych wyborów) na wieść o tej nowej wersji historii słynnego poety i mistyka Anthony'ego Firingee, nie byłam specjalnie przekonana,czy chcę to obejrzeć. Wielka sympatia do Uttama Kumara nie pomogła mi zbytnio w cieszeniu się starą, klasyczną wersją (nie 'łapię' takiego kina i tyle:P) Ale promo Jaatiswar zmieniło moje zdanie:)  Bardzo podoba mi się pomysł na połączenie owej dziewiętnastowiecznej historii z wątkiem współczesnym (nawet jeśli niezupełnie na razie rozumiem jaki konkretnie mają one mieć ze sobą związek - współczesny  bohater uważa się za wcielenie Firingee?) i wygląda to naprawdę obiecująco (a nie mistyczno-nudnie:P)


W przypadku Hanuman.com trailer raczej ciut ostudził moje wcześniejsze wyczekiwanie na film (ach, ten plakat z Prosenjitem w czymś w rodzaju kominiarki:D). Chyba trochę inaczej sobie wyobrażałam fabułę.. Niemniej poczekam nadal na efekt końcowy (zwłaszcza, że Prosenjit w roli wiejskiego nauczyciela przeuroczy jest::))


Wygląda, że Nagesh Kukunoor  'powraca do korzeni', czyli autorskiego (i z zacięciem społecznym) kina bez gwiazd. Chyba dlatego czekam na Lakshmi bardziej niż na jego poprzednie filmy.

 

Najprostsze wyjaśnienie, czemu zainteresowało mnie telugowe Minugurulu brzmi: bo mam słabość do kina z niepełnosprawnymi bohaterami, a już zwłaszcza gdy są nimi dzieci. 


Kolejny przykład zaufania do twórców: JK Enum Nanbanin Vaazhkai to nowy film bardzo lubianego przeze mnie Cherana, a jeszcze z taką fajną obsadą jak Sharwanand i Nithya (których filmowym wyborom też raczej wierzę) - wszystko to sprawia, że od dawna czekam na efekt końcowy:)


Bo po Pizzy chciałabym zobaczyć więcej Vijaya Sethupathy'ego  (który trochę mi Sasiegokumara przypomina:D), a - po niezłym trailerze sądząc - Pannaiyaarum Padminiyum wydaje się dobrą po temu okazją:) I Jayaprakasha też chętnie zobaczę:)
 

Zajawka Salima jest króciutka, ale intrygująca (no i ta muzyka!). Vijaya Anthony'ego jeszcze nie znam (znaczy jako aktora, bo w końcu wcześniej też się udzielał przy filmach, tyle że muzycznie - to on skomponował np to słynne kuthu Naaka Mukka) - wygląda, że trzeba będzie to nadrobić:D


I kolejne proste wyjaśnienie: czekam na Swapaanam, bo to film Shajiego Karuna i liczę na podobne artystyczne wrażenia, co przy Vanaprastham. A, i na wielką rolę Jayarama.

Zasadniczym powodem, dla którego czekam na ten film jest ów starszy, siwy i brzuchaty pan:P Bo w Gamer Nedumudi Venu będzie grał rolę negatywną (i wygląda naprawdę ciekawą)

poniedziałek, 25 listopada 2013

Filmowe zaduszki AD 2013

Pozostałe tegoroczne 'zaduszkowe' seanse pozwolę sobie potraktować skrótowo:)

Jaal (1952) - niejednoznaczny Dev Anand u Guru Dutta

Dorwałam w końcu 'białokrukowy' wczesny film Guru. Guru jako li reżysera, bo w roli głównej występuje tu - w ramach 'przyjacielskiej umowy' - Dev Anand. A poza tym,  jak widać i po okładce, jedna z moich ulubienic, czyli Geeta Bali. Samego filmu byłam tym bardziej ciekawa, że niedawno, w ramach poznawania (albo raczej nadrabiania) włoskiej neorealistycznej klasyki, obejrzałam (i jak najbardziej doceniłam) Riso Amaro. Który to film ponoć zainspirował Guru do nakręcenia tego, dość nietypowego jak na jego twórczość, filmu. Szybko przestałam jednak szukać bezpośredniego przeniesienia fabuły, bowiem nie w tym - i dobrze! - tu rzecz, a w oddaniu pewnej estetyki czy klimatu. Takie inspiracje to ja lubię i do pewnego momentu bardzo mi się podobało. Żeby tylko nie to zakończenie.. (wyglądające jakby  do powiedzmy 'typowego' filmu Kashyapa dokleić nagle końcówkę w Karanowym stylu:P) Zgrzyt niestety spory. Drażniący mnie bardziej niż (spore) pocięcie filmu w jedynym dostępnym wydaniu dvd.


Moondru Deivangal (1971) - 'złodziej w dom, Bóg w dom';)

Tak, dokładnie tak mogłoby brzmieć motto tego uroczego filmu.  Trzech przestępców (w sumie nie wiem nawet dokładnie, co zmalowali:D) - Sivaji Ganesan, Nagesh i Muthuraman - ucieka z więzienia i jako pierwszy 'przystanek' obierają sobie dom pewnego sklepikarza. Początkowo mieli w planie tylko ekmm... 'pożyczenie' sobie od niego pieniędzy i paru innych rzeczy na dalszą ucieczkę, ale sytuacja rozwinęła się tak, że... zostali znacznie dłużej;) Taki przykład na to, że wiara w drugiego człowieka (jego dobre intencje) popłaca. I wywołuje też dobro. Może i trochę naiwne, ale ja tam lubię wierzyć w ludzi, a ten film jest bardzo sympatycznie zrobiony (nawet dydaktyczna końcówka) -  znaczy może to i nic wielkiego, ale bawiłam się na seansie naprawdę dobrze:) Film (z napisami) jest dostępny na YT. 

Nayattu (1980) - Jayan i Prem Nazir w keralskiej wersji Zanjeera 

Nie sądziłam, że niedługo po tym, jak tyle krwi napsuły mi wieści o kręceniu 'popłuczyn' po jednym z najlepszych, najbardziej kultowych Bigowych filmów, zdecyduję się obejrzeć inny remake tegoż. Skusił mnie przede wszystkim wspólny występ Jayana i Prema Nazira, dwóch wielkich keralskich gwiazd, perspektywa zrozumienia fabuły bez napisów (o podpisane rzeczy obu tych panów nader ciężko:(), ale i nadzieja, że nie będzie to li taki stajlowy popis jak 'wiadomo-co':P. No i słusznie, bo ów remake jest dość wierny (choć Jayanowi jako aktorowi daleeeko jednak do Biga, za to bardzo miło zaskoczył mnie Prem w po-Pranowej roli), no i ma ten urok kina z lat 70. I nawet jeśli było parę zmian, które zaskoczyły mnie na niekorzyść (zwłaszcza w zakresie piosenek, ale i jednak 'spłaszczenie' roli kobiecej - notabene nie poznałam w filmie Zariny Wahab:O), to całość i tak zostawia zdecydowanie lepsze wrażenie niż same proma tego 'czegoś', co niedawno zrobiło słuszną spektakularną klapę:P Film na YT.

Nirdoshi (1967) - NTR za NTRa

Zaczęło się całkiem ciekawie: dwóch NTRów (czyli wiadomy motyw identycznie wyglądających osób - tu: braci - którzy w pewnym momencie zapewne 'zamienią się miejscami'), w tym jeden bogaty, zblazowany - znaczy przywykły do korzystania z życia - i pozbawiony skrupułów. No i niestety to tego musieli mi raz dwa uśmiercić, a kazać temu drugiemu wejść w jego rolę. No i zrobiło się mniej ciekawie:P Może poza momentami, gdy to pokazywano problemy brata w kwestii relacji wobec osób 'bliskich' (czy raczej dobrze znanych, bo bliskich w sensie emocjonalnym to tamten w zasadzie nie miał:P) temu drugiemu (typu, ktoś dzwoni i na coś tam się powołuje, a ten nie ma pojęcia, kto to i co chodzi) - w filmach 'podmiany ról' ten, jakże ludzki, aspekt bywa często dość pomijany (jakby osoba przejmując cudzą tożsamość przejmowała  równocześnie wiedzę tamtej osoby, przynajmniej w sporej części). Niestety więcej było nudnych rzeczy w sentymentalnych klimatach. Podpisany film można obejrzeć na YT.

Ginger i Fred (1986) - Gulietty i Marcella spotkanie po latach

Kiedyś byli bardzo popularną parą taneczną. Ich specjalnością było właśnie naśladowanie Ginger Rogers i Freda Astaire'a. Potem ich drogi się rozeszły... Po latach ktoś wpadł na pomysł reaktywacji duetu na potrzeby telewizyjnego show. Co z tego wyniknie? Wielu z nas - raczej tych, którzy mają więcej niż 'naście' lat - zna to poniekąd z autopsji. Smak sentymentalnego spotkania po latach, czy wręcz próby jakiegoś 'wskrzeszenia' tego, co już wszak 'minęło i nie wróci'. Bo przecież panta rhei, czyli wszystko płynie. I my się zmieniliśmy i świat wokół nas. Smutne? Hmm... chyba niekoniecznie. Raczej prowokujące do pewnej refleksji, zadumy. To robi też ten film. W którym zresztą - co ciekawe - Fellini 'sparował' po raz pierwszy dwójkę swoich ulubionych aktorów.

Niewinni czarodzieje (1960) - Łomnickiego i Stypułkowskiej  'gry pozorów'

'Wypominki' stały się też dla mnie okazją do nadrobienia choć trochę klasyki filmu polskiego. Wybrałam ten film, bo - po z kolei wspominkach na jubileuszowych lokalnych spotkaniach teatralnych, gdzie to jeden z pomysłodawców opowiadał m.in. jak to, prowadząc pospektaklowe spotkanie z Łomnickim (teraz takich już nie ma:(), zwrócił się do niego: 'Mistrzu' , na co usłyszał: 'jaki tam ja mistrz, zwykły majster jestem' - nabrałam ochoty na zobaczenie czegoś z tym 'majstrem':D (którego niestety nigdy nie miałam okazji zobaczyć na żywo...) A przy okazji powrotu do tych pięknych czasów, gdy w polskim kinie pełno było 'tuzów' (obsada to jedna rzecz - a ileż 'gościnnych smaczków' można tam wypatrzeć! - ale warto wspomnieć, że ten film Wajdy napisali Skolimowski i Andrzejewski, a muzykę stworzył kolejny pewnie 'majster', czyli Komeda). Nie wiem, czy urzekła mnie sama historia (teatralna wręcz, oparta na tworzących swoistą grę pozorów dialogach, historia spotkania dwójki 'życiowych aktorów'), ale ten klimat to jest coś!

Manthan (1976) - Indie 'mlekiem płynące'?

Myśmy też mieli kiedyś takie kino. Promujące 'słuszne, ludowe' idee:D (tu mleczarstwo). Ale chyba nie robili tych filmów aż tak dobrzy reżyserzy jak Shyam Benegal. To dzięki niemu myślę bowiem Manthan nie jest dziś stricte jakimś 'propagandowym' reliktem, ale filmem, który nadal się świetnie ogląda - nie razi nadmierne moralizatorstwo, a całość nie ma jednak wydźwięku hurraoptymistycznego, ale taki... niby z pewną nadzieją, ale jednak słodko-gorzki, życiowy? I  do tego mimochodem zaczyna się wręcz nucić jakże chwytliwą piosenkę o dojeniu krów^^ (co zresztą osobiście z dzieciństwa jak najbardziej pamiętam - choć nie ja doiłam:D. Tak samo jak wystawione przy drodze przed prawie każdym domem bańki ze świeżym mlekiem zabieranym do wiejskiego punktu skupu). Tak, takiej 'propagandy' to ja więcej poproszę!  I takich twórców przed i za kamerą:) Film na YT.

piątek, 8 listopada 2013

Filmowe zaduszki AD 2013: 'Ko Ante Koti' & 'Memories in March' - pamięci Srihariego i Rituparno Ghosha

Jak to już stało się moją doroczną tradycją, w listopadzie po raz kolejny przystąpiłam do filmowych 'wypominek', czyli ekranowych spotkań z tymi, którzy już odeszli. Co roku wybór robi się coraz trudniejszy (poznaję coraz więcej dawnych gwiazd, no i wciąż kolejne odchodzą...), postanowiłam jednak zacząć od dwóch osób, których śmierć w minionym roku szczególnie mnie dotknęła, bo zmarły nagle i zdecydowanie przedwcześnie (obydwie w wieku 49 lat). Jeden to bardzo ceniony reżyser kina bengalskiego, drugi - aktor kina telugu.


Mam dziwne poczucie, że w pewnym sensie nagłej śmierci Srihariego zawdzięczać możemy wydanie w końcu Ko Ante Koti na dvd (jakoś tak podejrzanie się to zbiegło:P). Cóż... przynajmniej choć cokolwiek dobrego w związku z tą stratą. Zawsze kojarzyłam Srihariego jako niezwykle ciepłego człowieka - pomimo tego, że często grywał czarne charaktery (zresztą jakich ról on nie grywał?). Tak jest i w KAK, gdzie jego postać nie tylko stara się sprowadzić tyle co wypuszczonego z więzienia głównego bohatera znów na złą drogę (zaangażować go do pewnego napadu), ale i nie ma żadnych skrupułów, by nie sprzedać własnej siostry (znaczy, nie licząc się zupełnie z jej zdaniem, wydać za 'odpowiedni' posag) I jest w tej roli naprawdę świetny.  Trochę tylko dziwnie się człowiek czuje, gdy - słysząc hasło 'wstydzę się takiego brata' - sobie przypomni, że pierwszą rolą, w jakiej oglądał kiedyś Srihariego był 'najlepszy-brat-na-świecie' z Nuvvostanante Nenoddantana^^ No ale na tym właśnie polega prawdziwe aktorstwo. Jeśli chodzi zaś o grającego główną rolę Sharwananda to może i nigdy nie zostanie gwiazdą jak Mahesh, Prabhas, Pawan itp ale wybiera zdecydowanie ciekawsze role od nich:P (w tym przypadku bardzo antybohatera). Jeśli chodzi o samą fabułę filmu, gdy po seansie przeczytałam, że twórcy dosyć się wzorowali na francuskim klasyku Rififi, postanowiłam go obejrzeć - i z przyjemnością stwierdzam, iż jest to zdecydowanie raczej ładna inspiracja niż po prostu 'kopiuj-wklej'. Owszem, tu też chodzi o 'wielki skok', ale poza tym jest to inaczej jednak obudowane: narracja prowadzona jest nie całkiem lineralnie, jest zdecydowanie mniej 'elegancko' a bardziej 'mięsiście, brudno' (w stylistyce, strojach postaci, ich otoczeniu itp), no i  rozbudowano wątek romansowy bohatera. Tym ostatnim początkowo zachwycona nie byłam - wietrząc, że 'doklejone' to trochę na siłę, 'komercyjnie' (jak choćby w Prasthanam), ale jednak nie:) No i ta heroina (grana przez Priyę Anand) zdecydowanie nie przypominała takiej 'tylko do tańców', miała oj, charakterek, a i profesję ciekawą (byłą aktorką objazdowej trupy teatralnej - dzięki czemu można i zobaczyć jak wyglądały takie tradycyjne, 'edukacyjno-społeczne' spektakle w AP). Nie wiem, czy na pewno z perspektywy końcowego zwrotu całość się broni logicznie (nie czuję się na siłach tego sobie układać, bo zawsze byłam cienka w takich rzeczach:P), ale mnie się takie rozwiązanie bardzo podobało. I film zdecydowanie polecam. A w klimat niech wprowadzi mój ulubiony, tytułowy song:

***************
 
Drugi film to zupełnie inne, zdecydowanie bardziej kameralne klimaty. Takie, z jakimi kojarzy się kino Rituparno Ghosha, choć tu reżyser pojawia się z drugiej strony kamery. Memories in March to opowieść o stracie, procesie żałoby i poznawaniu prawdy (która - jak mówi Pismo św - wyzwala:)) W pewnym sensie sam temat matki, która po niespodziewanej śmierci dorosłego już syna próbuje sobie  z tym poradzić, a równocześnie okazuje się, iż tak naprawdę nie za wiele o jego życiu dotąd wiedziała, nie za dobrze go znała, skojarzył mi się z oglądanym jakiś czas temu Haazar Chaurasi Ki Maa. Oba te filmy, poza tym motywem łączą też świetne aktorki w naprawdę godnych uwagi, ciekawych rolach (choć w przypadku Jayi to chyba była ważniejsza dla niej rola niż tu dla Deepti, która mam wrażenie utrzymuje jednak bardziej stały poziom, nie grając specjalnie 'szablonowych mamusiek' np). Dzieli natomiast klimat, który w HCKM jest zdecydowanie bardziej gorzki: mniej w tym ciepła i optymizmu, jak - mimo wszystko - tutaj. Czy dlatego, że bohaterka Marcowych wspomnień ostatecznie może bardziej liczyć na wsparcie i zrozumienie innych? Wspólne przeżywanie tego doświadczenia straty? Jakże to ważne, by mieć z kim się tym podzielić. Z kimś, kto cierpi podobnie jak my i dlatego nas rozumie (choć nie zawsze od razu widzimy i jesteśmy gotowi przyjąć tę 'wspólnotę'). Nie zdziwiło mnie specjalnie, że Rituparno gra geja:) Zapewne było mu łatwiej zagrać taką postać, a w końcu jest (był) i ikoną tegoż ruchu w Bengalu (i jedynym znanym mi indyjskim VIPem ze świata filmu, który otwarcie przyznawał się do swej odmiennej orientacji. Wiele gwiazd bolly wyrażało wprawdzie ostatnio swoje poparcie dla praw homoseksualnych, ale jakoś nikt z nich nie ujawnił, że sam jest taką osobą:P A jakoś nie bardzo wierzę, żeby żadnego geja wśród indyjskich gwiazd nie było - przeczyłoby to prostym zasadom prawdopodobieństwa i statystyki:P)  Jeśli chodzi o jego aktorstwo to ciut mnie drażniła jego 'maniera' (przynajmniej na początku), niemniej ogólnie to przejmujący i ważny film. Zdecydowanie wart zobaczenia.
 

wtorek, 5 listopada 2013

Kino telugu, a kino hindi - współpracowe ciekawostki;)

Nabyłam sobie jakiś czas temu taką książkę:
Nie jest zbyt obszerna i nie dowie się z niej za wiele o historii samego kina jako formy sztuki, czyli np o najsłynniejszych filmach czy jak rozwijały się trendy czy nurty filmowe (jest to bardziej ujęcie kina jako gałęzi przemysłu, czyli opis, jak powstawały pierwsze studia filmowe i jak funkcjonuje ta branża teraz, jaka jest np. sytuacja techników, rola związków zawodowych  czy polityka władz stanowych wobec przemysłu filmowego itp), jej sporą zaletą (przynajmniej dla mnie - osoby lubiącej uporządkowane zestawienia) są natomiast końcowe tabelki. Postanowiłam się więc nimi podzielić:) Myślę, że nie muszę ich dodatkowo opisywać (może tylko dodam, że - mimo faktu, że sporo się z  nich i dowiedziałam - mogłabym i parę rzeczy jeszcze tam uzupełnić: zwłaszcza w zakresie południowych aktorów w filmach hindi^^)

 
 


 
 

poniedziałek, 21 października 2013

Bo warto szperać na YT: 'Land Gold Women', 'Pairon Talle', 'Bubble gum', 'Listen.. Amaya', 'Gangoobai'

Żyjemy w świecie, w którym filmy coraz częściej traktowane są jako kolejny produkt - niekoniecznie musi być on dobry, ważne by był odpowiednio zareklamowany / wypromowany, było wokół niego głośno. W ten sposób 'ucieka' nam nieraz wiele małych filmów. Takich bez gwiazd i budżetu na promocję równego prawie budżetowi samego filmu. O których nie pisze się miesiącami na każdym portalu, w związku z tym nie zawsze wiemy, że taki tytuł w ogóle powstał. A nieraz naprawdę szkoda, bo mogą być ciekawsze od tych wypaśnych superprodukcji. Dziś o kilku takich 'wygrzebanych' (głównie po prostu na YT, który staje się coraz bardziej powszechnym kanałem szerszej dystrybucji takowego kina) filmach. Zacznę od 'cięższego kalibru', ale potem będą też 'lżejsze' tytuły - takie na rozjaśnienie ponurego jesiennego wieczoru np:)

Land Gold Women (2011)
Jeśli na hasło 'honorowe zabójstwa' kojarzą wam się zacofane indyjskie prowincje dobrze sięgnąć po ten film. Ta historia ma miejsce w Wielkiej Brytanii, w wyedukowanej rodzinie emigrantów, co więcej pada w niej teza, iż tak naprawdę ów problem 'honoru rodziny' nie jest ograniczony do pewnej kultury/wyznania, ale pojawiał się mniej czy bardziej historycznie w różnych częściach świata, wśród wyznawców różnych religii. Tytułowa 'ziemia', złoto, kobiety' to trzy rzeczy, dla 'obrony' których tradycyjni mężczyźni z różnych kultur/części świata gotowi byli zabić. Kobieta rzeczą? Ano właśnie. Przecież historycznie tak było i u nas. Wracając jednak do samego filmu: choć od początku wiemy, co się stanie (a w zasadzie stało, bo film opiera się na snutych w trakcie przesłuchań sądowych retrospekcjach), nie zmniejsza to impetu oddziaływania. Tym bardziej chyba zachodzi się w głowę jak w takiej 'porządnej' rodzinie mogło dojść do czegoś takiego. A gdy w końcu zobaczymy w jaki sposób, zimny dreszcz przechodzi przez plecy. 'Bo czasem to najbliżsi sprawiają najwięcej bólu'. Nie tylko 'bezpośredniej' ofierze. I to przeraża chyba najbardziej. Film na YT.

Pairon Talle (2010)
Bohater filmu to urodzony służący. Pilnuje dóbr swego 'pana' nie zastanawiając się, czy to ma sens, czy warto służyć takiemu panu itp. Nie myśli, nie analizuje, po prostu robi, co mu zlecono. Bo tak ma być i już. To sprawia, że na początku nie chce się nawet mu specjalnie współczuć. Bardziej jego żonie, która niby też znosi swój los jakby musiał taki być, ale przynajmniej marzy o jego zmianie. Ale jej mąż niespecjalnie rozumie jej perswazje i aluzje... Przyjdzie jednak dzień, gdy oboje zostaną 'sprowokowani' do bardziej zdecydowanego zachowania. I podejmą dramatyczne decyzje, które zmienią dużo, by nie rzec wszystko. Długo nie mogłam się 'wczuć' w klimat tego filmu, nużył mnie nawet, w końcu jednak 'zaskoczyło'. Przejęłam się tą jakby antyczną (a inspirowaną zdaje się Mahabharatą) tragedią.  A obejrzeć ją można tu.

Bubble Gum (2011)
Sadząc tylko po tym plakacie pewnie bym się nie zdecydowała na obejrzenie tego filmu. Dawno wyrosłam z 'nastolatkowych' historii:P. Na szczęście przeczytałam też kawałek opisu na YT, a on podkreślał bardziej wątek relacji braterskich pomiędzy owym czternastolatkiem, a jego starszym, głuchoniemym bratem. A na to już zdecydowanie można mnie 'złapać'^^ I zresztą po seansie ten wątek uważam za najciekawszy w filmie. Bardzo symptomatyczne są tu dla mnie dwie sceny 'dworcowe' - najpierw powitania, a na końcu pożegnania uczącego się z dala od domu niepełnosprawnego brata. To jak zachowuje się ów młodszy brat w obu tych scenach idealnie odzwierciedla to, co się w międzyczasie między nimi zmieniło, a co było bardzo prawdziwe: im bardziej najpierw irytujące, tym bardziej potem ujmujące. Ciekawie pokazane zostały też postaci rodziców - troskliwych, ale zostawiających sporo wolności, a nie próbujących 'wymuszać' na siłę (co jak wiadomo zwykle przynosi tylko odwrotny efekt). Wątek pierwszej miłości (i rywala) natomiast 'przeszedł mi całkiem bokiem':D Ten ciepły, sympatyczny, a i niedługi film można obejrzeć oczywiście na YT.


Listen.. Amaya (2012)
Odkąd obejrzałam Chashme Buddoor (klasyczną wersję oczywiście, nie ten remakopodobny produkt) uwielbiam duet Deepti Naval i Farooqa Shaikha. To przede wszystkim dla nich sięgnęłam po ten film i to oni mnie w nim najbardziej urzekli. Po latach ich duet nic nie stracił, nadal emanują ciepłem i klasą, no może teraz jeszcze większą dojrzałością (a ja uwielbiam dojrzałe love stories). Kibicowałam im od początku i jak starałam się zrozumieć i tytułową młodą bohaterkę (córkę owdowiałej Deepti, która nie potrafi zaakceptować innego - poza ojcem - mężczyzny w życiu swej matki), tak nie bardzo mi to wychodziło... Irytowała mnie jej niedojrzałość i egoizm połączony z brakiem empatii (genialnie wytknięte jej zresztą przez jej absztyfikanta). Niespodziewanym dodatkowym 'smaczkiem' stała się dla mnie natomiast gościnna rólka Amali Akkineni (po raz kolejny, po Life is beautiful, w bardzo fajnej, ciepłej roli) Mimo tego, że film nie kończy się 'tradycyjnym' (słodkim:P) happy endem pozostawia z uśmiechem na ustach i ciepłem w sercu. A to bardzo wiele.


Gangoobai  (2013)
Prawdziwa perełka w tym zestawie. Film, który mnie urzekł swym ciepłem i prostotą. Sądząc z opisów spodziewałam się, że większość filmu będzie nam pokazywała proces odkładania przez tytułową ubogą wdowę niemałych wszak pieniędzy na dawno przez nią wymarzone, bogate sari (tak jak w Adaminte Makan Abu obserwowaliśmy starania bohaterów uzbierania pieniędzy na upragniony hadź). Ku memu radosnemu zaskoczeniu owo kilkuletnie (zapewne owszem ciężkie) 'odkładanie grosza do grosza' zostało podsumowane w niecałą minutę, a gros fabuły stanowił już sam proces zakupu (albo raczej zdobywania) owego sari w ekskluzywnym salonie projektanta w Mumbaju. A w zasadzie to, co dzieje się przy okazji, a co stanowi piękny dowód na to, że dobro, które dajemy innym w końcu do nas wraca:)  I żeby - niezależnie od potencjalnych przeciwności - zachować pogodę ducha i się nie poddawać. Bardzo bliska mi filozofia, a przy tym przekazana bez nadmiernej naiwności i hurraoptymizmu (jak ja trzymałam kciuki, żeby np. Gangoobai nie udało się cudownie zmienić choćby pewnej nadętej paniusi - bo to by była właśnie przesada). Po prostu piękny film z pięknym przesłaniem. Do którego chce się wracać - i gdy nam dobrze i gdy źle. A można to zrobić tutaj.


niedziela, 6 października 2013

Prosenjit u Rituparno Ghosha: 'Shob Charitro Kalponik' (2009) & 'Khela' (2008)

W latach 60-tych wielki, ceniony nie tylko w Indiach, bengalski reżyser podjął dość zaskakującą współpracę z wielkim bengalskim gwiazdorem. Z tego spotkania dwóch światów (nazwijmy to: artystycznego i komercyjnego) powstał wielki film, prawdziwy klasyk (mój ulubiony w znanym mi dotąd dorobku zarówno S. Raya jak i Uttama Kumara). Czterdzieści lat później inny ceniony reżyser (uważany zresztą za odnowiciela wspaniałych tradycji kina bengalskiego) podjął szerszą współpracę z bardzo popularnym gwiazdorem tego kina.  I z gwiazdy narodził się Aktor:) To bowiem Rituparnowe Choker Bali uważane jest za symboliczny przełom w karierze Prosenjita i to za rolę w jego Dosar aktor otrzymał specjalnego Nationala. Dziś o dwóch innych wspólnych projektach obu panów (uznałam że to będzie ciekawy pomysł i na poświętowanie urodzin Prosenjita i upamiętnienie niedawno zmarłego Ritu). Ciekawą cechą je łączącą jest fakt, iż w obu Prosenjit gra artystę:) W obu 'zadebiutowały' też aktorki znane zasadniczo z innych kinematografii.  

Shob Charitro Kalponik to, jakże charakterystyczna dla Ritu, historia opowiedziana z kobiecego punktu widzenia. Radhika (w tej roli, po raz pierwszy w rodzimej kinematografii, Bipasha Basu) jest żoną cenionego poety. Małżeństwo nie układa się jednak najlepiej (Radhika nie jest aniołem poświęcenia jak Gurowa Gulabo i irytuje ją, że to na jej głowie jest cała 'codzienność') Niespodziewana śmierć Indraneela (a raczej prośba wydawcy o uporządkowanie jego pozostawionej twórczości) - w dniu, w którym postanowiła go opuścić - stanie się dla kobiety okazją do analizy ich wspólnego życia i.. spojrzenia na męża na nowo. Przez pryzmat jego  poezji. Nie ukrywam, że ciekawiło mnie jak znana głównie z 'wyglądania' bollywoodzka  'ikona seksu' poradzi sobie w kameralnym kinie autorskim.  Niewątpliwie wygląda pięknie w tych tradycyjnych czy prostych stylizacjach, natomiast wydaje mi się, że nie do końca poradziła sobie z (trudną, fakt) rolą (choć lepiej niż w bollywoodzkich próbach 'przełamania' wizerunku) - nie w każdym momencie jej wierzyłam.  Prosenjitowy Indraneel jako żyjący w trochę swoim świecie artysta wzbudził za to we mnie całą gamę uczuć: od sympatii (i poczucia: 'co ta baba od niego chce':P), po zwyczajną irytację ('no tak, to już wiem o co jej chodzi':P) Nie jest to raczej najłatwiejsze kino: kameralne,  niespieszne, oniryczne... warto jednak się w ten balansujący pomiędzy rzeczywistością a poetycką fantazją świat zanurzyć:).

W o rok wcześniejszej Kheli też mamy kryzys małżeński, jednak kobieta jest tu na drugim planie. Gdy Sheela (Manisha Koraila po raz pierwszy w kinie bengalskim) postanawia opuścić męża, by w spokoju przemyśleć sobie ich związek, Raja, ambitny reżyser filmowy, zdaje się być tym niezbyt przejęty. Bardziej absorbują go bowiem poszukiwania idealnego chłopca do głównej roli w jego nowym filmie. Gdy w końcu przypadkiem takiego znajduje, okazuje się, że jego rodzice niespecjalnie chcą się zgodzić na udział chłopca w filmie (dwa wyjazdowe miesiące bez szkoły i możliwości opieki ze strony rodziców itp). Rezolutny chłopak, któremu z podobnych powodów pomysł jak najbardziej się podoba,  podsuwa reżyserowi inne wyjście: upozorowanie porwania:P Decydując się skorzystać z tego pomysłu Raja nie wie do końca, na co się porywa - i chodzi tu nie tylko o potencjalne konsekwencje karne.  Obok Titli to jeden z 'najlżejszych' filmów Rituparno jakie widziałam - przy innych raczej trudno się specjalnie uśmiechać, tu trudno się w pewnych momentach od tego powstrzymać:) Przede wszystkim za sprawą tego uroczego chłopca 'z charakterkiem', który jednocześnie da Raji nieźle 'popalić', ale i wiele w jego życie wniesie.. Jak to dzieci znaczy:) Dzięki temu też, choć dla Prosenjtowego bohatera także najważniejszą zdaje się być jego twórczość (zresztą czy nie z wieloma artystami tak bywa?), jest jednak inną, cieplejszą postacią niż bohater SCK. I choć Manishy było niewiele stwierdzam, że za nią tęskniłam. 
 
Nie widziałam jeszcze wszystkich wspólnych filmów Prosenjita i Rituparno, ale już mi szkoda, że nie będzie kolejnych:( Bo to taka ładna współpraca była...

sobota, 28 września 2013

''Bommalata: Bellyful of Dreams" (2004)

Dzięki nowo powstałemu serwisowi z filmami telugu online: releaseday.com udało mi się obejrzeć w końcu (i to nawet z napisami!) film, na który od dawna miałam ochotę, a który ciężko było dotąd zdobyć w jakiejkolwiek postaci:) O Bommalacie dowiedziałam się  przy okazji  Anaganaga O Dheerudu, czyli kolejnego filmu młodego reżysera, któremu to nakręcony kilka lat wcześniej debiut przyniósł Nationala dla najlepszego obrazu telugu.  A producentem Bommalaty, jak się okazało, był Rana (i szybko słusznie uznałam, że lepiej by było, żeby poprzestał na tej działalności, a nie pchał się do aktorstwa:P) Jeśli ktoś, obejrzawszy AOD, uznał, że nie ma co sięgać po inne filmy Prakasha Kovelamudiego, to jest w błędzie, bowiem Bommalata to dużo ciekawsza rzecz. Jest to kino dziecięce (znaczy z dziecięcym bohaterem), ale nieszczególnie w 'disnejowskim typie' jak AOD, raczej realistyczne (jak powiedzmy I am Kalam), choć z pewną niebanalną domieszką bajkowości. Niebanalną, bo 'zwyczajne' fabularne fragmenty - opowiadające o bardzo prozaicznym marzeniu pewnego 'chłopca ulicy', który po prostu chce móc pójść do szkoły i się uczyć -  przeplatane są od czasu do czasu 'teatrem lalek' (bommalata to właśnie specyficzna lalkarska forma teatralna z AP), które to w specyficzny sposób komentują realne wydarzenia - przenosząc je na trochę inny, właśnie jakby bardziej narracyjnie bajkowy poziom (i choćby umożliwiając wprowadzenie narratora-komentatora).  Mnie się to połączenie bardzo spodobało, uważam je bowiem za ciekawie pomyślany zabieg (i wcale nie 'nie wiadomo skąd' wzięty, zważywszy, iż chłopiec jest synem lalkarza), nadający całości specjalnego wyrazu i smaczku, a nie służący li infantylizacji (choć zakończenie nie musiało aż tak wyglądać:P) Niemniej na pierwszy, wprowadzający w fabułę fragment z lalkami mimowolnie przypomniałam sobie marackie Khel Mandala  i z lekka się wzdrygnęłam na to skojarzenie.. na szczęście to jest ogólnie lepszy film po prostu. Z pomysłem i fajną realizacją. I tu muszę wspomnieć o nieoczekiwanych, a bardzo dla mnie miłych cameach. Nie spodziewałam się w ogóle znanych twarzy, więc gdy w ciągu 3 minut zobaczyłam na ekranie Tanikellę Bharaniego i Allariego Naresha to nie wytrzymałam i zajrzałam jednak na Wiki sprawdzić, kogo jeszcze mogę się spodziewać. I na Shryię byłam już przygotowana:D Ale na jeszcze jedną osobę (i to jaką gwiazdę!) to wciąż nie. Urzekły mnie już obecne prawie od początku filmu nawiązania do niej, ale sądziłam, że na takiej fanowskiej formie 'obecności' się skończy. Gdy zatem pod koniec, dzięki a jakże lalkom, owa gwiazda pojawiła się w formie kukiełki zwyczajnie nie wytrzymałam i urządziłam regularny kwik i pisk, godny nawiedzonej fanki!:P
Ale naprawdę warto zobaczyć ów film nie tylko dla tych 'speciali', ale choćby dla poruszającego, nagrodzonego Nationalem za najlepszą rolę dziecięcą, dwunastoletniego wówczas Saia Kumara (nie mylić z dorosłym, telugowym Saiem Kumarem, ani z takimże keralskim;)), którego szczerość sprawia, iż cały czas trzyma się kciuki za realizację tego jego 'zwykłego' marzenia. Dla obrazu smutnej rzeczywistości, w której można wykorzystywać dzieci, nawet pozornie walcząc o ich prawa, ale jednak wciąż jest jakaś nadzieja:) I na koniec jeszcze trailer filmu: