Są filmy, które nas zachwycają, ale nie mamy specjalnie do nich ochoty wracać, zwłaszcza w chwilach złego humoru, czy tzw. 'doła'...A i są i tzw 'antydepresanty' właśnie, takie, na samo wspomnienie których poprawia nam się humor. Do takich należy u mnie i Roseanna's Grave, który to ostatnio z wielką przyjemnością sobie odświeżyłam:)
Urokliwe, spokojne miasteczko we Włoszech. Marcello jest właścicielem knajpy, który jednakże zachowuje się dosyć dziwnie. Jak nie reguluje ruchem ulicznym, żeby nie doszło do wypadku, to wyrywa ludziom papierosy z ust, czy odmawia im kolejnych drinków, wiedząc o ich chorobach. Prozdrowotny szaleniec? Niezupełnie:) Marcello ma swój cel (a w zasadzie obietnicę do spełnienia). Jego ukochana żona Roseanna jest śmiertelnie chora i prawdopodobnie nie zostało jej już dużo życia. Przyjmuje ten wyrok dość spokojnie, ma jednak jedno marzenie: chce być pochowana na miejscowym cmentarzu (gdzie leży już jej córeczka). A zostało na nim już tylko kilka wolnych miejsc natomiast jego rozszerzenie jest niemożliwe, bo właściciel przylegającego do cmentarza gruntu odmawia jego sprzedaży. Marcello staje więc na głowie, by spełnić ostatnie życzenie żony i nie dopuścić, by zabrakło jej miejsca na pochówek na owym cmentarzu (rezerwacja/wcześniejszy wykup mogiły nie wchodzi w grę). Czy jednak uda mu się uchronić wszystkich wokół przed śmiercią, do czasu gdy nie odejdzie Roseanna?
Nie wiem na czym to polega, ale największymi pochwałami życia bywa właśnie wiele z filmów 'ze śmiercią w tle'. Roseanna's Grave to też film pogodny, pełen uroku i humoru i... pełen życia. Film, który momentami wzrusza, momentami bawi i który ogląda się z uśmiechem na twarzy i ciepełkiem koło serca. To chyba dość nietypowa rola jak na emploi Jeana Reno - przynajmniej mnie się kojarzy raczej z 'twardszymi' rolami, a tu to taki przeuroczy romantyczno-komediowy amant, facet, który kocha swą żonę nad życie i chciałby jej przychylić 'nieba do stóp' (nawet jeśli ma być nim ów grób. I nawet jeśli miałby przez to zwariować:P). Mercedes Ruehl kojarzę przede wszystkim z brawurowej (i Oscarowej) roli w The Fisher King. Jej Roseanna to kobieta 'z krwi i kości', baba z 'charakterkiem' - taka, którą można kochać na zabój, ale może i doprowadzić do furii...
Można nazwać ten film komedią romantyczną, ale ma i elementy komediodramatu, czy czarnej komedii... I ma piękną włoską muzykę w tle:) Ja mam do niego w sumie tylko jedno zastrzeżenie: dlaczegoż u diabła we włoskiej mieścinie wszyscy mówią po angielsku??
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz