niedziela, 28 sierpnia 2011

Ramajana według Bapu: Sampoorna Ramayanam (1971), Seeta Kalyanam (1976), Muthyala Muggu (1975)

Bapu to jeden z najznamienitszych reżyserów w historii kina telugu. Z wykształcenia prawnik, z zamiłowania artysta - bo poza reżyserią zajmował się także malowaniem i rysowaniem komiksów. I to ze sporym powodzeniem - stworzył ponoć nowy styl malowania, wprowadził nowy typ czcionki itp. Szczególnie chętnie rysował i malował postaci mitologiczne, a zwłaszcza te Ramajanowe (zresztą narysował cały epos w postaci komiksu). Trudno się więc dziwić, że i jako reżyser często ekranizował właśnie mniejsze czy większe fragmenty Ramajany. No więc postanowiłam zapoznać się bardziej z owym eposem właśnie przez jego filmy. Wybrałam trzy - jak się okazało pokazujące różne fragmenty Ramajany i to w różnych ujęciach.

Na sam początek poszła najbardziej klasyczna adaptacja. Sampoorna Ramayanam przedstawia bowiem prawie całą Ramajanę: od momentu narodzin Ramy i Sity aż do powrotu porwanej przez Ravanę Sity i zakończenia wygnania Ramy i objęcia przez niego tronu (czyli nie obejmuje tylko Uttara Kandy - ostatniej części eposu opowiadającej o późniejszych losach Rama, Sity i ich dzieci -  tę część przedstawiał np inny słynny telugowy  klasyk - Lavakusa i wygląda, że kręcone właśnie teraz przez Bapu z Balakrishnną i Nayan Sri Rama Rajyam będzie tyczyć także właśnie tej części Ramajany). I jest to typowy film mitologiczny, czego zresztą się trochę bałam (nadal jakoś mnie ten typ ichniejszych filmów trochę przeraża:P), ale okazało się niesłusznie, bo naprawdę bardzo dobrze mi się ten film oglądało. Owszem, było i trochę specyficznej dla tego typu kina maniery gry, ale nie odbierałam całości  jako jakoś bardzo  sztuczną i 'teatralną' (no chyba że się odzywał Lakshmana to już było trudno znieść:/) 
Rama z Lakshmaną
Shobhanowy Rama był klasycznie mało 'ludzki' (i przez to trochę nudny, choć też nie było tak źle jakby się można obawiać), Sita też niespecjalnie przykuwała uwagę, za to jakie fajne postaci na drugim planie! Zwłaszcza część z ojcem Ramy (granym przez Gummadiego) i jego żonami mi się podobała (może dlatego, że była chyba mniej ortodoksyjna - oczywiście wiem, że są różne wersje Ramajany i tak tradycyjnie to kojarzy mi się raczej inne tło wygnania Ramy...) 
Zaskoczyła mnie natomiast SVRowa interpretacja Ravany (ale i w kolejnym filmie było podobnie, więc może to ja sobie jakoś nie tak go dotąd wyobrażałam? Bo raczej nie tak dojrzałego i tak naprawdę wcale nie tak znów groźnego?) I urzekł mnie pokaz możliwości ogona Hanumana^^ (ogólnie większość efektów - poza  może lotem strzał - była naprawdę niezła, zwłaszcza lot Ravany z Sitą mi się podobał). Wszystko oprawione jest bardzo ładną, tradycyjna muzyką (klipów jest chyba sporo, ale nie miałam poczucia, że za dużo i żeby mi przeszkadzały w całości odbioru fabuły), ogólnie seans oceniam jako bardzo udany i chyba mogę spokojnie polecać jako Ramajanowe 'wprowadzenie' (hmm..może nie takie aż absolutne, bo jednak nie tak wszystko od podstaw aż tłumaczono...)
I tak optymistycznie nastrojona sięgnęłam zaraz następnego dnia po kolejny Bapowy film. Seeta Kalyanam opowiada już znacznie mniejszy wycinek Ramajany, bo tylko historię uczucia (hmm.. nie wiem czy tak to można określić:P) Ramy i Sity, znaczy pokazuje drogę do ich małżeństwa (i na nim się kończy). O ja biedna i nieświadoma! okazało się bowiem, że tym razem nie mam do czynienia z tradycyjną adaptacją, a bardziej z artystycznym eksperymentem Bapu. Czyli mniej rejestracji przebiegu wydarzeń, a więcej symboliki, artystycznych ujęć itp I więcej klasycznych zaśpiewów. Naprawdę było cięzko i czułam się trochę jak kiedyś na koncercie Stańki - znaczy jak bałwan:P Nie wiem, może to trzeba być nie tylko koneserem ale i Telugiem, żeby to docenić (bo opinie choćby na IMDB są entuzjastyczne), w każdym razie do mnie zdecydowanie to nie trafiło i polecać nie mogę:/ 
Zniechęciłam się na tyle, że wcale nie miałam ochoty oglądać jeszcze tego trzeciego wybranego filmu, na szczęście po kilku dniach uraz przeszedł mi na tyle, że postanowiłam jednak dokończyć zaplanowanego dzieła:) I jakże dobrze zrobiłam! Muthyala Muggu bowiem, który jest nazwijmy to współczesną inspiracją  Uttara Kandą, to film zachwycający! Skoro Uttar Kanda znaczy będziemy mieć opowieść o podkopanym zaufaniu do małżonki i jej oddaleniu.Współczesnym Ramą jest tu pochodzący z bogatej rodziny Sridhar, którego ojciec (na jego prośbę) finansuje edukację jego biedniejszego przyjaciela, a potem także zamążpójście jego siostry (czyli posag). Zbiegiem pewnych wypadków (przyszły pan młody okaże się oszustem) z dziewczyną żeni się sam Sridhar. I w zasadzie nie byłoby problemów (urok i cnoty Lakshmi podbijają całą rodzinę), ale na wydanie za Sridhara swej córki (czyli lepsze wżenienie się w tę bogatą rodzinę) liczył szwagier (czyli Sridharowy wuj). Niezadowolony z obrotu wydarzeń prosi o pomoc kogoś, kto obiecuje za pomocą pewnej intrygi poróżnić młodych małżonków.. 
Wspomniałam o inspiracji, bo z jednej strony analogie do wydarzeń i postaci z Ramajany są oczywiste, ale z drugiej zwłaszcza główne postaci zostały trochę inaczej pokazane i ich zachowanie wydaje się nie tak 'posągowe', ale bardziej po 'ludzku' zrozumiałe. Kierują się one różnymi emocjami (raz bardziej godnymi pochwały, innymi razem mniej...) i to właśnie wydaje mi się bardziej naturalne i takie 'ludzkie' niż bycie jakby 'ponad nie'. I ponoć był to jakiś przełom w kinie telugu w zakresie sposobu prowadzenia narracji, konstrukcji postaci bohaterów itp. Trudno mi stwierdzić, na czym dokładnie polegała ta różnica - za mało starszych telugów jeszcze widziałam - ale nawet teraz z tego filmu bije taka świeżość, zwyczajność i naturalność. Po prostu bardzo fajnie się to ogląda. Urzekły mnie relacje między młodymi małżonkami (w tym naprawdę zmysłowa scena intymna) czy urok i łobuzerstwo dzieci Lakshmi, wzruszyła postać ojca Sridhara, chęć zrobienia mu krzywdy budziła Rao Gopal Rajowa szuja (to też było pewnym przełomem: wcześniej w kinie telugu zło miało bardziej oczywiste dla wszystkich oblicze, tu ta postać ma pozornie dobrą opinię, a knuje bardzo podstępnie), rozbawiła  postać Hanumana (widziana tylko przez jedną z filmowych osób) czy 'małpie wcielenie' Allu Ramalingaiaha.
W ogóle bardzo podobał mi się klimat całej tej opowieści, która ani nie pędzi (czyli można się w niej spokojnie 'zanurzyć'), ale i się nie dłuży. Całość jest pięknie sfilmowana i oprawiona nastrojową, też taką bardziej tradycyjną muzyką. Oto próbka:


Muthyala Muggu zdobył dwa Nationale: za zdjęcia i dla najlepszego filmu telugu. Ciekawe rzeczy  o tym filmie można też poczytać tutaj. Ja zdecydowanie polecam:)
I całościowo moją przygodę z filmową Ramajaną uważam za udaną:) I naprawdę nabieram ochoty na zobaczenie Sri Rama Rajam (zwłaszcza jak byłaby okazja na dużym ekranie).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz