Właśnie mija 31 rocznica śmierci największego, uwielbianego do dziś gwiazdora kina bengalskiego.W ciągu ponad trzech dekad swej kariery Uttam Kumar zagrał w ponad 200 filmach. Poza tym także produkował, reżyserował, komponował i śpiewał. Najbardziej popularny był jego wizerunek amanta, ale - wybierając filmy do tego miniprzeglądu dość metodycznie - starałam się uwzględnić maksymalnie szeroki wachlarz jego ekranowych wcieleń. Chyba mi się udało:) Kolejność filmów chronologiczna (bo i tak je oglądałam:)).
Marutirtha Hinglaj (1959)
Adaptacja słynnej powieści pod tym samym tytułem to opowieść o pielgrzymce grupy ludzi do Hinglaj, świętego miejsca znajdującego się na terenie dzisiejszego Pakistanu. Akcja toczy się w latach 40, gdy to taka pielgrzymka odbywała się pieszo, przez pustynię i była prawdziwym wyzwaniem. Wśród wędrujących są Thirumal i Kunti - para kochanków, których uczucie jest zakazane. I happy endu tego związku nie będzie...Całość jest dość ciężka i film jako taki bardzo mnie nie urzekł, ale Uttam - który przez większość filmu jest w mojej ulubionej (co stwierdziłam już po Saptapati) wersji 'wymiętej' i z szaleństwem w oku - podobał mi się bardzo. Muzyczne 'wstawki' to przede wszystkim zaś pieśni o charakterze modlitewnym:
Jhinder Bondi (1961)
Bengalska wersja Więźnia Zendy, czyli widowisko kostiumowe, w którym Uttam gra podwójną rolę porwanego przyszłego władcy i wynajętego do jego udawania sobowtóra. Oczywiście jest intryga, przepych zamkowych komnat, szpady, ale i niespodziewane uczucie...Znów, może nie całkiem moje gatunkowe klimaty (choć oglądało się dość przyjemnie), ale wcielenia Uttama (w sumie 3) przeciekawe, szkoda, że wersja z wąsikiem w stylu Erolla Flyna, do której zapałałam największą sympatią należała do tego, który zaraz potem zaczął udawać drugiego, bezwąsego (więc i wąsik zniknął:(). Na pociechę dostałam 'wymiętą' wersję uwięzioną:P
A prócz Uttama jeszcze świetny zły Soumitra Chatterjee i coraz bardziej fascynująca mnie Arundhati Devi (ech, ten czar i klasa ongisiejszych aktorek) w roli przyszłej królowej.
Jatugriha (1964)
Kameralna psychodrama, o parze, którą wszyscy wokół uważają za idealne małżeństwo, ale oni - choć pobrali się z miłości i nie ma mowy o jakiś wielkich konfliktach, awanturach czy zdradzie - żyją coraz bardziej obok siebie zamiast ze sobą i w końcu decydują się rozstać... Zwyczajny film o zwyczajnym życiu. Bez zbędnych ozdobników i bez łatwych rozwiązań, bo nic tu nie jest proste, a jednocześnie wszystko takie realistyczne i życiowe... Z prawdziwymi emocjami, frustracjami i obawami świetnie oddanymi przez Uttama (na koniec i w rogowych okularach, ach!) i Arundhati, na których spoczywał tu w sumie cały ciężar filmu. Bardzo mi się podobało:)
Antony Firinge (1967)
Tytułowy bohater to postać prawdziwa. Syn Portugalczyka i Induski, który - zamiast oprzeć się bardziej na europejskim (znaczy wyższym:P) pochodzeniu ojca - zafascynował się lokalną bengalską kulturą i stał się słynnym poetą i pieśniarzem. A poza tym zakochał się w dziewczynie z przeszłością, wdowie i kurtyzanie i nie było to także łatwe (dobrze społecznie widziane) uczucie. Zatem film biograficzny. I rzekłabym dość bengalski w klimacie (spokojnie można by go wziąć np. za adaptację kolejnej powieści Chattopadhyay'ego - znaczy tego od Devdasa). Skusiłam się na niego przede wszystkim ze względu na Nationalową rolę Uttama i prawdę mówiąc przez większość filmu właśnie jemu przyglądałam. Głównie dlatego, że - choć widziałam już przecież różne jego filmowe wcielenia - wydał mi się kompletnie do siebie niepodobny:P (znaczy to było takie: "czy to na pewno on?^^). Całość jednak dość męcząca i specjalnie nie polecam - na pewno nie bez stosownego nastawienia:) I jak na dotychczas oglądane bengalskie rzeczy to sporo w tym filmie muzyki - w sumie trudno się dziwić skoro bohaterami są poeta (śpiewający swe utwory) i kurtyzana, znaczy to część ich pracy. I próbka muzyczna:
Nabarag (1971)
W przeglądzie nie mogło zabraknąć filmu z duetem Uttama i Suchitry Sen (byli wszak słynną 'złotą parą' kina bengalskiego). Nabarag to historia małżeństwa prostej wiejskiej dziewczyny (która musiała się przenieść do Kalkuty po podziale Indii) z dobrze sytuowanym biznesmenem. Reena nie może się odnaleźć w tym nowym dla niej świecie, w roli 'pokazowej żony' u boku męża, który kieruje się obcymi dla niej twardymi 'biznesowymi' zasadami. A co gorsze, ich syn pod wpływem ojca wyrasta już na małego kapitalistę i snoba.. Po raz kolejny stwierdzam z zachwytem, że Suchitra to prawdziwa diwa ekranu. I po raz pierwszy chyba miałam ochotę przyłożyć po głowie Uttamowi, znaczy granemu przez niego bohaterowi:P (choć w garniturach wyglądał świetnie). Całość niezła, choć bez zachwytów.
Reasumując: Uttam interesującym aktorem jest (był), a stare kino bengalskie ma swój klimat, więc chętnie je jeszcze kiedyś pozgłębiam (nie tylko to Uttamowe:) choć mam poczucie, że jego filmografię na razie wciąż tylko 'liznęłam'...)- materiału na YT jest naprawdę sporo:)
I chcę taką kartkę ze znaczkiem,o!
Tak sobie ostatnio przeglądam filmową ofertę indyjskich dystrybutorów na YT i przyznam, iż robi się ona coraz ciekawsza, zwłaszcza ta Rajshriowa. Może nie zawsze są to jakieś bardzo znane tytuły, ale tym ciekawiej:) Do Roudra Chhaya zachęciło mnie - poza obecnością Uttama Kumara w obsadzie znaczy, ale w kwestii wyboru z jego filmów - streszczenie sugerujące, iż film mówi o kwestii wpływu natury i wychowania na charakter człowieka. Pomyślałam sobie: "bengalska riposta na Rajową Aawarę"? A jak zaczęłam googlować to doczytałam jeszcze, że to ponoć pierwsza negatywna rola Uttama - co oczywiście zachęciło mnie jeszcze bardziej:D Ale po seansie nie mogę się specjalnie zgodzić ani z jednym ani z drugim stwierdzeniem:) Bo ten film jest dla mnie bardziej o pewnej nieuchronności przeznaczenia, o tym, że można się starać w pewnym momencie coś zmienić, zacząć inaczej, od nowa, ale w końcu wyjdzie i tak to, co nam pisane (i co może być jakąś tam konsekwencją tego, co robiliśmy wcześniej). Że nie ma raczej szansy na takie ponowne 'carte blanche'. I można się tylko zastanawiać, jak inaczej mogłyby pewne rzeczy wyglądać, gdyby kiedyś inne rzeczy potoczyły się inaczej.. Pewnie trochę motam, ale to i skomplikowane do wyjaśnienia:D
Uttam też moim zdaniem nie gra roli negatywnej, tylko antybohatera (ech, żesz oni tam jakoś w ogóle nie potrafią tego rozgraniczać:P) - człowieka, którego poznajemy jako twardego, bezwzględnego szefa bandy, a który potem na naszych oczach odkrywa jakby inne swe oblicze.. I do którego zaczyna się odczuwać coraz więcej sympatii, a trochę i współczucia, bo widzimy i jak się teraz stara, ale i jak pewne ongisiejsze 'niedobory' wciąż nad nim 'wiszą'...Znaczy owszem, nie biały, krystaliczny, ale i nie czarny charakter, tylko szary, taki najciekawszy:)
Bardzo fajny jest też klimat tego filmu, jest taki kameralny, a jednak gdzieś tam czai się napięcie, powiedziałabym (dokonując oczywiście pewnego uproszczenia:)) że to taki 'zachodni' w klimacie film. I cieszę się, że jest jeszcze czarno-biały, notabene myślę, że ma to swoje znaczenie zważywszy, że tytuł filmu to 'światłość (blask) i cień'.
Piosenki są, ale nie zaburzają narracji filmu, ani nie 'odstają' od niego, znaczy dla mnie były bardzo naturalną jego częścią (i nawet z nimi film nie trwa pełnych 2 h:)).
Od dawna już twierdzę, że w kinie indyjskim można znaleźć wszystko:) Jakżeby mogło więc w nim zabraknąć filmów bondowskich:D Oto przykłady z różnych kinematografii południowych:
Dr. RajKumar w Goadalli CID 999 (1968, kino kannada)
Za Wiki:Rajkumar was the first actor in Indian cinema to enact a role which resembled James Bond; his first such movie was Jedara Bale. Later he acted in other Bond movies such as Operation Jackpotnalli CID 999, Goadalli CID 999, and Operation Diamond Rocket.
JaiShankar jako CID Shankar (1970, kino tamilskie):
Za Wiki: He stormed the celluloid citadel with action thrillers like CID Shankar (that gave him a James Bond image)
Superstar Krishna jako James Bond 777 (1971, kino telugu):
I Prem Nazir, jako Cid Nazir (1971, kino malajalam):
Kanada. Podczas odczytywania testamentu swej matki, dorosłe już bliźnięta Simon i Jeanne ze zdziwieniem dowiadują się, że mają brata oraz że ich ojciec - o którego śmierci byli przekonani - wciąż żyje. Ostatnią prośbą zmarłej Nawal jest, by rodzeństwo odnalazło ich obydwu i przekazało im zapieczętowane listy. Podjęte poszukiwania doprowadzą jednak rodzeństwo także do odkrycia prawdy o własnej matce, o której przeszłości jak się okazuje nie mieli pojęcia... A była to bolesna historia, tak jak bolesne są losy tytułowego pogorzeliska, czyli ogarniętego krwawą wojną Libanu, skąd jak się okazuje pochodziła Nawal.
Odkryta prawda będzie też trudna i szokująca dla dzieci Nawal i trudno nawet powiedzieć, by wyzwalała i oczyszczała...Bo wydaje się tego chyba zdecydowanie za dużo jak na odporność czy wytrzymałość człowieka. I trudno chyba pozostać obojętnym na ten ładunek krzywd, cierpienia i bólu. Pewne zbiegi okoliczności czy rozwiązanie mogą wydać się nieprawdopodobne, czy nawet jak rodem z telenoweli, ale czy nie można by tego powiedzieć i o niektórych antycznych tragediach? (a notabene, film powstał na podstawie sztuki). A tu oglądamy na ekranie współczesną tragedię. Trzymającą w napięciu, przejmującą, świetnie opowiedzianą i bardzo dobrze zagraną. O której niełatwo zapomnieć po seansie...
I - jeśli to może być dla kogoś dodatkową rekomendacją - także ponagradzaną w Toronto, Wenecji, na Warszawskim Festiwalu Filmowym czy nominacją do Oscara.
W latach 60 wielki bengalski reżyser we współpracy z wielkim bengalskim superstarem stworzyli film, który stał się klasykiem. Ponad 40 lat później młody ambitny reżyser chce porwać się na współczesny remake "Nayaka" Satyajita Raya (bo to o tym klasyku mowa) z wielkim współczesnym gwiazdorem kina bengalskiego, Arunem Chatterjee'm w roli głównej (tej po Uttamie Kumarze, notabene Arun Chatterjee to jego prawdziwe nazwisko - taki filmowy smaczek:)), a partnerować mu miałaby młoda, pełna ideałów teatralna aktorka (i życiowa partnerka tegoż reżysera). Ten projekt zmieni wiele w życiu tych trzech osób...
Nie trzeba chyba koniecznie znać 'Nayaka" (choć oczywiście fajniej, jak się zna:D)żeby zrozumieć 'Autograph", nie jest to bowiem nic w rodzaju remaku, sequelu itp, tylko rzec można pewien hołd dla dzieła Mistrza. Można chyba powiedzieć, że debiutant Srijit Mukherji chciał pokazać jak ta historia sprzed 40 lat mogłaby wyglądać dzisiaj, w obecnych realiach branży filmowej - z jednej strony odmiennych, bo przecież sporo się zmieniło i inaczej dziś ta 'machineria' działa (możemy np. usłyszeć zjadliwe uwagi, a to na temat jak to dziś można wykreować hita za pomocą nieustannej obecności twórców w mediach czy np. plakatów krzyczących, jak to świetnie się film sprzedaje [i tu stanął mi przed oczami ostatni casus 'Badrinath':P], a to jak się 'ukomercyjnia' remaki za pomocą dodawania item songów, sugerowania happy endu itp zabiegów [tu automatycznie pomyślałam o Szarukowym remaku 'Kadha Paryumpol':P]), ale z drugiej przecież pewne rzeczy wciąż pozostają takie same: ludzie, którzy w tej branży pracują (czy chcą pracować) wciąż kierują się podobnymi emocjami - a ten film jest bardziej o tym, niż rodzajem satyry na przemysł filmowy.
W tym sensie Autograph opowiada więc podobnie uniwersalną historię jak kiedyś Nayak: mówi o marzeniach i ambicjach (które mogą pomagać, ale i niszczyć), o tym, jaka jest cena sławy, co się zyskuje, a co poświęca, o tym że, choć bycie gwiazdą oznacza zwykle i pewnego rodzaju 'sprzedaż siebie', to niekoniecznie 'wszystko jest (powinno być) na sprzedaż'' i co, gdy ta granica zostanie przekroczona... "I am Arun Chatterjee, I am the industry" powtarza główny bohater, a widz zastanawia się czy bardziej mu tego zazdrościć, podziwiać czy współczuć.. Bo owszem, jest sławny i wpływowy, ale i jakże w tym wszystkim samotny...
Nie jest to pewnie najłatwiejsze kino, ale zdecydowanie godne uwagi, skłaniające do refleksji i zdecydowanie ten film polecam (tak jak i Nayaka zresztą, który jest, jak do tej pory, moim ulubionym satyajitowym filmem).
Nie ma o tym słowa w jego filmografii na Wikipedii czy IMDB, ale to prawda. Zrobione osobiście screeny - pokazujące go wraz ze Sharadą - nie kłamią:
Nie ma go w filmie za dużo - pojawia się na początku jako adorator jednej z bohaterek (i student:P), żeby potem zniknąć (jego bohater wyjeżdża do Stanów) i wrócić dopiero na sam - dramatyczny oczywiście- koniec (w którym aktywnie współuczestniczy). Niestety sam film (Urvashi vel Oorvarshi z 1974 roku) nie jest specjalnie dobry. Historia różniących się miedzy sobą kolorem karnacji skóry bliźniaczek (z tego powodu inaczej przez otoczenie traktowanych) okazała się bowiem dość sztampowym melodramatem, hmm, no powiedzmy że społecznym, w każdym razie na dzień dzisiejszy zdecydowanie przestarzałym...Szkoda, bo z takiego tematu mogło powstać coś znacznie ciekawszego:(
Nadal pozostajemy 'w kręgu Illayaraji', bo to film z jego muzyką (i zdaje się sporo jej zawdzięcza). Zresztą, prócz Vishwanatha, Vamsy był chyba tollywoodzkim reżyserem, z którym Maestro współpracował najwięcej, w każdym razie sporo:) Dla mnie to trzeci film Vamsiego i wszystkim towarzyszyła muzyka Illayaraji.
miałam kiedyś identico fototapetę^^
Pociąg, młody fotografik Devdas próbuje nawiązać rozmowę z siedzącą naprzeciwko smutną (a potem i popłakującą) dziewczyną. Z marnym skutkiem. Gdy pomaga jej przy kontroli biletów (ona takowego nie ma) udaje mu się w końcu dowiedzieć przynajmniej jak ma na imię. Właśnie Sitaara (czyli Gwiazda). I że podróżuje bez celu, bo nie ma nikogo, do kogo mogłaby się udać Coraz bardziej zaintrygowany i współczując jej postanawia się nią zaopiekować. Jako, że Sitaara jest bardzo fotogeniczna wkrótce staje się jego modelką (wszak artysta nie przegapia takich okazji:P), a potem, dzięki kontaktom Devdasa, zaczyna też pracę w filmie. On nadal niewiele (czy nic) o niej nie wie, ale zaczyna ją coraz bardziej lubić i nawet powoli udaje mu się w końcu wywołać i uśmiech na jej twarzy. Ale, gdy dziewczyna urządza scenę w związku z pewną planowaną lokacją filmową (wpada w złość i oświadcza, że absolutnie tam nie pojedzie), Devdas żąda w końcu wyjaśnień. I wtedy wreszcie Sitaara opowie mu o swej przeszłości...
zgrzebność strojów i dekoracji
A my przeniesiemy się na prowincję, do podupadłego pałacyku pewnego zamindara (się mi to skojarzyło z losami naszych zubożałych szlacheckich siedzib, zresztą kwestia owego dziwnego dla mnie rozumienia honoru również...), który kiedyś wypełniony był służbą, a teraz jest przede wszystkimi ptakami w klatkach. Ich obecność ma i swoje praktyczne uzasadnienie, ale nie da się nie dostrzec i symboliki tegoż faktu. I okazuje się, że to nie opowieść o sławie i jej potencjalnych konsekwencjach (jak się początkowo spodziewałam), ale o dziewczynie, która najpierw kompletnie nie zna świata (a jest go bardzo ciekawa), by w końcu przestać wierzyć, że może jej on jeszcze coś dobrego zaoferować... Opowieść kiepsko zresztą zakończona (chodzi mi o jakość finału), ale to niestety problem wielu filmów.
było trochę takich ciekawych ujęć
Na szczęście większość tego filmu - choć trudno uznać jego fabułę za wielce wyrafinowaną czy odkrywczą- ogląda się naprawdę nieźle, w dużej mierze za sprawą stworzenia takiego fajnego kameralnego klimatu (i tu wieeelka jest zasługa właśnie Illayarai! background z tego filmu był zresztą w poprzedniej notce), ale i aktorów: pełnej wdzięku i uroku debiutującej nim Bhanupryi (jak ona tańczy! No i myślę, że jej taneczne przygotowanie w roli też jej pomogło, wszak taniec klasyczny wymaga umiejętności wyrażania emocji oczami, mimiką itp) oraz towarzyszących jej w rolach dwóch artystów (choć z zupełnie odmiennych światów) Subhalekhi Sudhakara i Sumana (ach, jakie to fajne zobaczyć go takiego młodziakowatego i jeszcze w tradycyjnych strojach^^).
Może mała próbka klimatu w przeuroczej 'kukułkowej' (choć z papugami:D) piosence:
I nagrodzona Nationalem dla najlepszej playbacksingerki Vennello godari:
Film zdobył jeszcze dwa inne Nationale: dla najlepszego filmu telugu i za montaż. I w ramach ciekawostek warto jeszcze wspomnieć, że powstał na podstawie napisanej wcześniej przez samego Vamsiego powieści "Mahal lo Kokila"(czyli 'Słowik w pałacu') - ostatnio zwracam na to większą uwagę, bo jakoś mało w Indiach filmów powstałych na bazie literatury - a szkoda...