środa, 24 sierpnia 2011

Mysskinowy fetysz?

Co łączy większość nakręconych do tej pory filmów tego tamilskiego reżysera? 'Żółtosariowe' item songi:D (dodam że świetne!) Tylko w Nandalali takowego nie było:)
 
Zaczęło się od tańca Malaviki w Chithiram Pesuthadi:


Potem była Snighda w Anjathey:


A ostatnio, przy okazji numeru kutty w Yudham Sei, Mysskin namówił do występu u boku Neetu Chandry nawet innego reżysera - Ameera Sultana (tego od np. Paruthi Veeran):


Czy w najbliższym Mysskinowym projekcie, Mugamodi,  też zobaczymy jakąś tańczącą w żółtym sari panią? Okaże się mam nadzieję niedługo:)

sobota, 20 sierpnia 2011

Aptharakshaka (2010) - powrót Nagavalli

Z czym kojarzy się fanom kina indyjskiego Nagavalli? Zapewne najbardziej z kluczową dla fabuły postacią pewnej tancerki z tamilskiego Chandramukhi. I w zasadzie słusznie, z tym, że Chandramukhi było chronologicznie już trzecią (a i nie ostatnią) wersją tej historii. Co ciekawe w wersji malajalam (która była całkiem pierwsza) Nagavali pochodziła z Tamil Nadu, natomiast w wersji kannada i tamilskiej (która jest kropka w kropkę kalką wersji kannada) z Andhra Pradeś:) W każdym razie, skoro owa historia zrobiła taką furorę w całych sumie Indiach (wszystkie wersje były sukcesami kasowymi), musiała się w końcu pojawić chęć dalszego 'odcięcia kuponów', czyli zrobienia sequela. I tym razem zaczęto właśnie w Karnatace, czyli Aptharakshaka jest sequelem Aapthamithry (a skoro Chandramukhi jest kserokopią tejże to spokojnie można ją traktować i jako ciąg dalszy i wersji tamilskiej:P), a (żeby było jeszcze bardziej zagmatwanie:D) potem powstał też jej - nie, nie tamilski, ale telugowy remake (z Venkim). 
I może to za sprawą tej powikłanej siatki wersji i powiązań sięgnęłam w końcu jednak i po sequel tej opowieści. Bo tak naprawdę żadna z trzech obejrzanych przeze mniej wersji pierwotnej historii - psychiatry rozwiązującego zagadkę  młodej 'nawiedzonej' mężatki - mnie specjalnie nie porwała. Ale fascynuje mnie fenomen popularności tej historii:)
Z kolei nasuwa się pytanie o pomysł na sequel. Well, no więc w pewnym sensie jest ten sam co poprzednio,  choć nie całkiem:D Znaczy za sprawą swego portretu duch Nagavalli trafia do innego domu - tym razem zamieszkałego przez rodzinę z kilkoma  córkami  - i znów zaczynają się w nim dziać dziwne rzeczy. I na pomoc zostaje wezwany znany nam już psychiatra Dr Vijay. Który nic się nie zmienił - dalej jest ekscentryczny i ma dobry wykop, ale oczywiście nie da się zwieść pozorom i bezbłędnie wyjaśni całą sprawę...Kannada adaptacje opowieści o Nagavalli mają jeszcze dodatkowy nader ciekawy aspekt - obsadowy. Otóż każdy z obu filmów o Nagavalli był ostatnim dla grającego w nim jedną z głównych ról aktora. Tuż po nakręceniu Aapthamithry w wypadku lotniczym tragicznie zginęła Soundarya, a tuż po ukończeniu zdjęć do Aptharakshaki na zawał zmarł grający w obu częściach psychiatrę Vishnuvardhan. Oczywiście zrodziło to wiele spekulacji o ciążącej nad filmem klątwie...
Ale wracając do fabuły: no więc sequel też nie wzbudził mego entuzjazmu. Trudno,  widać to naprawdę fabuła  nie dla mnie:D W każdym razie - choć np. sama postać psychiatry jest identyczna jak w pierwszej części (i tok  czy sposób jego 'śledztwa' także) - pewne akcenty zostały siłą rzeczy przesunięte: skoro sama postać Nagavalli siłą rzeczy nie mogła już stanowić takiego suspensu, pokazano nam ją szybciej, a retrospekcja z jej udziałem była obszerniejsza. A grająca ją Vimala Raman miała trochę większe pole do popisu niż..? (no właśnie, nawet się nie pamięta, kto grał tę postać w pierwszej części). I - znów ciekawostka - nawet tańczyła fragment  Raa Raa z Vineethem (ciekawostka, bo w  Aapthamithrze ten numer nosił inny tytuł i miał inne słowa:D) 
Z pań większe role dostały się jeszcze Sandhyi i Lakshmi. Z panów tym razem brylował w sumie sam Vishnuvardhan (no, z obowiązkowym wsparciem 'rozśmieszacza' w boku). W trzech wcieleniach, z czego 'psychiatryczne' stosownie ekscentryczne, królewskie dostojne, a to trzecie wprawiło mnie w lekkie osłupienie (i już teraz wiem, o co chodziło z krytyką Venkiego w tym 'anturażu'-  to jest naprawdę idiotyczne - i pomysł i realizacja...).
I osobiście mam już po dziurki w nosie tego epatowania 'lwami' (znaczy simhami): jak nie w tytułach, to w logach albo w piosenkach - w ramach podkreślania dzielności hiroła jak rozumiem, ale na miłość boską, to się robi już totalnie irytujące:/ Zresztą oceńcie sami:


I na wersję telugu w całości raczej już nie mam siły i ochoty.  Może podejrzę tylko, jak wyglądają lubiani  przeze mnie aktorzy w danych wcieleniach...

wtorek, 16 sierpnia 2011

Advaitham (2010) - humanistyczna edukacja

O filmie zrobiło się głośno, gdy zdobył niedawno Nationala (nagrodę krajową) dla najlepszego filmu edukacyjnego. Czy jednak jest to faktycznie film edukacyjny? Well, biorąc pod uwagę jak chyba kojarzy się 'edukacja' w kinie indyjskim to nie bardzo:D Bo choć w Advaitham znajdziemy i kwestię kastowości, nie jest on żadnym piętnującym głośno niesprawiedliwość i zło tego świata manifestem. To po prostu kameralna, snuta przez powracającego po latach w rodzinne strony młodego człowieka opowieść o niezwykłej przyjaźni. Tak się złożyło, że właśnie dwóch osób bardzo różnie sytuowanych społecznie, ale reżysera bardziej interesuje ich wzajemna relacja i bijący z niej humanizm, niż piętnowanie istniejącego społecznego porządku. Bo przecież tak najbardziej to od nas, nie jakichś stworzonych zasad, zależy jak będziemy traktowali ludzi obok nas. Od tego, jakimi i my jesteśmy ludźmi. Czy poczucie bliskości, więzi ma przynależność kastową? Czy specjalnie myślimy o tych różnicach patrząc na tę po prostu piękną i niezwykłą przyjaźń dwóch mężczyzn? Czując podkreślony świetnymi zdjęciami (za które odpowiada chyba ten sam człowiek co przy Prasthanam) i nastrojową muzyką klimat i harmonię tej historii? Jak napisał ktoś w jednym z komentarzy ten niespełna półgodzinny film zawiera więcej treści niż niejeden dwu i pół godzinny. Zatem i ja już kończę te wywody i serdecznie polecam film, który można obejrzeć legalnie na YT (z napisami:)).



I chyba się zabiorę za poważniejsze oglądanie indyjskich krótkometrażówek - na YT można ich naprawdę znaleźć sporo, a bywają jak widać naprawdę interesujące i godne uwagi:) (no i nie wymagają dużo czasu na seans:D)

Ps. I jak fajnie po lekturze biografii Phoolan Devi wiedzieć, kto to jest malliyah:)

piątek, 12 sierpnia 2011

Byłam na chasydzkim weselu:)

Niestety nie na takim prawdziwym, tylko 'pokazowym' (odtworzeniem słynnego przedwojennego wesela Mani, najstarszej córki Rabina Rymanowa Horowitza z młodym Rabinem z Jedlicza) w ramach tej imprezy, niemniej było bardzo fajnie i ciekawie:) Na dowód parę fotek:

weselny zespół klezmerski
Naprawdę fajnie grali:)

Panna młoda [kala] z matką i teściową in spe oraz  weselny  'wodzirej'

Ketuba czyli kontrakt małżeński
I już po ślubie:)
















Nie zabrakło też poczęstunku (czulent pycha!):) A gdyby ktoś był ciekawy dokładniejszego opisu przebiegu takiego tradycyjnego wesela (i co to jest np bedeken, chupa, co robi się siedem razy, co się zasłania, a co się rozbija itp) to znajdzie go tutaj:)

środa, 10 sierpnia 2011

Mohanlal i Cohenowe 'I'm your man':)

Znaczy naprawdę to on śpiewa:) W nadchodzącym filmie Blessy'ego 'Pranayam':


I jeszcze tapety z filmu (nie wiem czy całkiem oficjalne, ale ładne:)):
 


środa, 3 sierpnia 2011

Historyczne promo:)



 My Dear Kuttichathan (klipem z któregoż zresztą inaugurowałam ten blog:)) to zrealizowany prawie 30 lat temu pierwszy indyjski  film 3D.  Zrobili go Keralczycy, ale zdubbingowane wersje były wyświetlane w całych Indiach:) Trailer promujący nową, odświeżoną wersję tego filmu (która trafi niedługo znów do południowych kin) jest o tyle ciekawy, że pokazuje także archiwalne materiały z czasu pierwszej premiery (czyli 1984 roku), gdy to największe gwiazdy z poszczególnych kinematografii (Big B, Rajini, Chiru, Prem Nazir itp) promowały ową technologiczną wówczas nowinkę zachęcając do seansu z użyciem jakże popularnych dziś specjalnych okularków:)

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

For Roseanna / Roseanna's Grave (1997)

Są filmy, które nas zachwycają, ale nie mamy specjalnie do nich ochoty wracać, zwłaszcza w chwilach złego humoru, czy tzw. 'doła'...A i są i tzw 'antydepresanty' właśnie, takie, na samo wspomnienie których poprawia nam się humor. Do takich należy u mnie i Roseanna's Grave, który to ostatnio z wielką przyjemnością sobie odświeżyłam:)
Urokliwe, spokojne miasteczko we Włoszech. Marcello jest właścicielem knajpy, który jednakże zachowuje się dosyć dziwnie. Jak nie reguluje ruchem ulicznym, żeby nie doszło do wypadku, to wyrywa ludziom papierosy z ust, czy odmawia im kolejnych drinków, wiedząc o ich chorobach. Prozdrowotny szaleniec? Niezupełnie:) Marcello ma swój cel (a w zasadzie obietnicę do spełnienia). Jego ukochana żona Roseanna jest śmiertelnie chora i prawdopodobnie nie zostało jej już dużo życia. Przyjmuje ten wyrok dość spokojnie, ma jednak jedno marzenie: chce być pochowana na miejscowym cmentarzu (gdzie leży już jej córeczka). A zostało na nim już tylko kilka wolnych miejsc natomiast jego rozszerzenie jest niemożliwe, bo właściciel przylegającego do cmentarza gruntu odmawia jego sprzedaży. Marcello staje więc na  głowie, by spełnić ostatnie życzenie żony i nie dopuścić, by zabrakło jej miejsca na pochówek na owym cmentarzu (rezerwacja/wcześniejszy wykup mogiły nie wchodzi w grę). Czy jednak uda mu się uchronić wszystkich wokół przed śmiercią, do czasu gdy nie odejdzie Roseanna?

Nie wiem na czym to polega, ale największymi pochwałami życia bywa właśnie wiele z filmów 'ze śmiercią w tle'. Roseanna's Grave to też film pogodny, pełen uroku i humoru i... pełen życia. Film, który momentami wzrusza, momentami bawi i który ogląda się z uśmiechem na twarzy i ciepełkiem koło serca. To chyba dość nietypowa rola jak na emploi Jeana Reno  - przynajmniej mnie się kojarzy raczej z 'twardszymi' rolami, a tu to taki przeuroczy romantyczno-komediowy amant, facet, który kocha swą żonę nad życie i chciałby jej przychylić 'nieba do stóp' (nawet jeśli ma być nim ów grób. I nawet jeśli miałby przez to zwariować:P). Mercedes Ruehl kojarzę przede wszystkim z brawurowej (i Oscarowej) roli w The Fisher King. Jej Roseanna to kobieta 'z krwi i kości',  baba z 'charakterkiem' - taka, którą można kochać na zabój, ale może i doprowadzić do furii...
Można nazwać ten film komedią romantyczną, ale ma i elementy komediodramatu, czy czarnej komedii... I ma piękną włoską muzykę w tle:) Ja mam do niego w sumie tylko jedno zastrzeżenie: dlaczegoż u diabła we włoskiej mieścinie wszyscy mówią po angielsku??