sobota, 5 maja 2012

Majówka z młodziutkim, początkującym Dharmendrą: 'Dil Bhi Tera Hum Bhi Tere'' (1960) i 'Shola aur Shabnam' (1961)

Wprawdzie widziałam już jakieś filmy z początków filmowej kariery Dharama (czyli wczesnych lat 60), ale nie były to te najpierwsze, a zawsze to ciekawe zobaczyć jak własny ulubieniec zaczynał (nawet nie spodziewając się po samych filmach za wiele:))

Dil Bhi Tera Hum Bhi Tere
to debiut Dharmendry i można by je nazwać kinem z zacięciem społecznym.Opowiada bowiem o losach grupki raczej nisko sytuowanych osób: Panchu jest drobnym kanciarzem (któremu 'interesy' idą tak, że ma problem na zdobycie czesnego dla dobrze uczącego się młodszego brata), a Ashok (któregoż gra właśnie Dharmendra) ulicznym sprzedawcą (na szczudłach!:D), jest jeszcze Prema, lokalna prostytutka, której próby pomocy finansowej nie są początkowo za dobrze przyjmowane przez Panchu (bo przecież to ona zajmuje się 'niegodnym' zajęciem:P) czy poznana przypadkiem przez Ashoka służąca Sonu... Losy wszystkich toczą się raz 'pod górkę, raz z górki', niemniej trudno nazwać je 'cukierkowymi'. I to, tudzież dość niebanalne zakończenie rodzącej się relacji między obu parami chyba najbardziej mi się podobało. No i jeszcze muzyka, naprawdę ładne melodie:) Najbardziej znana jest ta śpiewana przez Mukesha ballada:


A sam Dharmendra młodziutki i naprawdę uroczy (choć jeszcze dość chudzinka z niego:D)
 W stroju 'roboczym':D
Tu z Balrajem Sahnim:)
Ashok i jego ukochana (ale prostego happy endu nie będzie...)
Zadumany.... a poniżej na ringu^^ (bo też tu boksuje:D)
 
Ogólnie, jak wspomniałam, nie spodziewałam się za dużo (raczej ramotki) stąd raczej milo się zaskoczyłam, bo film naprawdę nieźle się ogląda:)  


Trudno niestety powiedzieć mi to samo o kolejnym filmie, bo na Shola aur Shabnam, historii miłosnego trójkąta przede wszystkim się wynudziłam... Dziecięca zauroczenie Raviego i Sandhyi zostaje przerwane przeprowadzką pochodzącej ze zdecydowanie bogatszej rodziny dziewczyny. Spotkają się ponownie dopiero po latach i, jak się okaże ich wzajemna sympatia przez tle lata nie wygasła, ale... Sandhya jest teraz narzeczoną przyjaciela i dobroczyńcy (pomógł biednemu chłopakowi w zdobyciu sensownej pracy) Raviego, Prakasha, zatem oczywiście oboje będą zmuszeni walczyć ze swymi uczuciami... I cóż, chyba takie historie to 'nie moja bajka' po prostu. Muzyka też mnie specjalnie nie urzekła... Największą popularność zdobyła ta piosenka: 



Natomiast sam Dharam w filmie wygląda tak:


I cieszę się, że teraz znam jego filmową karierę od samiutkiego początku:)

piątek, 20 kwietnia 2012

Off Plus Camera 2012

Moja trzecia z rzędu wizyta na tym festiwalu (chyba się już przyzwyczaiłam;D) miała podobny wymiar i intensywność jak zeszłoroczna, znaczy byłam przez 3 dni i obejrzałam 7 filmów (oraz zaliczyłam 4 spotkania z twórcami), czyli bez szaleństw (a może nawet z małym poczuciem niedosytu - ale chyba lepsze to, niż kryzys nadmiaru jak za pierwszym razem:P)

Zaczęłam od małego akcentu indyjskiego - dokumentalnego 'Pink Saris', opowiadajacego o działalności Gulabi Gang - założonej przez Sampat Pal organizacji kobiet w różowych sari. Sampat, która sama przeszła niemało (wydana za mąż jako dziecko, upokarzana i bita przez rodzinę męża, w końcu od nich uciekła...) stara teraz pomagać innym kobietom (a raczej dziewczynom), będącym w podobnie trudnej sytuacji. Można chyba powiedzieć, że próbuje działać jako ktoś w rodzaju mediatora... A każdy, kto ma jakieś pojęcie o sytuacji w Indiach, zapewne domyśla się, iż łatwe to nie jest...Film znalazł się w sekcji Women make movies, ale równie dobrze można by rzec samo 'Woman movie' (jakaż ładna errata do mojego niedawnego cyklu 'kina kobiecego':))
O silnej (choć filigranowej) kobiecie opowiada też najnowszy film Luca Bessona 'The lady'. Reżyser pokazał losy birmańskiej działaczki politycznej, laureatki Pokojowej Nagrody Nobla - Aung San Suu Kyi, bardziej od takiej psychologicznej strony. Jak bowiem mówił on na poseansowym (absolutnie fantastycznym!) spotkaniu, chciał w swym filmie przedstawić nie tyle pewne wydarzenia, mechanizmy organizacji 'ruchu oporu' (o których każdy chętny może sobie sam poczytać), ale raczej pokazać portret osoby (albo raczej osób) - niby zwykłych, a przecież  tak niezwykłych (takich herbertowsko 'wiernych sobie', swym wartościom - pomimo ceny). Osób, bo w moim odbiorze równie ważnym bohaterem jak Aung jest grany przez Davida Thewlisa (tez był na festiwalu i miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu z nim) jej mąż ('najbardziej wyrozumiały i wspierający na świecie':)).
 
Z pokazów specjalnych byłam jeszcze na 'Terrim'- nowym (drugim) filmie laureata pierwszej Off Camery:)   Tytułowy Terri to otyły nastolatek, który - jak pewnie nietrudno się domyślić, nie ma w związku z tym lekko (zwłaszcza jeśli chodzi o kontakty z rówieśnikami). Mnie w tej opowieści o inności, tolerancji i dorastaniu (w sumie temat raczej dość 'zgrany') najbardziej urzekła jednak interesująca relacja bohatera z dyrektorem szkoły (a może bardziej sama postać owego dyrektora?). Bo jako całość film średni.

Największym rozczarowaniem festiwalu był dla mnie kolejny seans - Szekspir by Ralph Fiennes, czyli 'Coriolanus'. Aktorzy świetni, ale co z tego, skoro pozostałam w dużej mierze obojętna wobec całości... Może w końcu powinnam się oduczyć 'rzucania się' na wszelkie szekspirowskie adaptacje (vide i zeszłoroczne festiwalowe doświadczenia z Burzą Taymor), zwłaszcza te uwspółcześniane, bo jednak klasyczny szekspirowski język w zestawieniu z w miarę bliskimi nam czasami 'kupiłam' chyba tylko w Romeo i Julii Lurhmana.

 Ale nie samym  anglojęzycznym kinem żyje człowiek (a przynajmniej ja:D), a sekcja kina izraelskiego aż się prosiła o chociaż 'liźnięcie':) Wybrałam więc dwa filmy. Nominowane do Oscara Footnote to historia ojca i syna, którzy zajmują się pracą naukową w podobnej sferze (badania nad Talmudem), ale mając do tego zupełnie różne podejście. Bardziej nowoczesny (i 'luzacki') syn odnosi znacznie większe sukcesy, co trudno 'przełknąć' ojcu - zwolennikowi bardziej konserwatywnej szkoły. A pewnego dnia zdarzy się pewna pomyłka, która wystawi ich już i tak trudne relacje na jeszcze poważniejszą próbę.
Drugi film, Konserwator, to także historia rodzinna i jej centralnym punktem także jest starzejący się mężczyzna (renowator antyków), który nie bardzo potrafi znaleźć wspólny język ze swoim synem (a ten z kolei nie bardzo rozumie pasji swego ojca...). Wydaje się, iż ojcu łatwiej porozumieć się z młodym pracownikiem swego zakładu, który staje się jakby jego 'przybranym synem'. Ale sytuacja zacznie się jeszcze bardziej komplikować...

Pewnie dwa filmy to za mało, żeby wydawać jakąś opinię o danej kinematografii (może widziałam i wcześniej parę filmów izraelskich, ale w tej chwili kojarzę tylko jeden - z IPLEX-owego przeglądu LGTB, też ciekawy), ale taka 'próbka' niewątpliwie zachęciła mnie do sięgnięcia po więcej. Bo jest w tym kinie coś takiego 'ludzkiego', mądrego, a jednocześnie ciepłego:)

Na koniec chyba mój kinematograficzny debiut (bo wątpię, żebym wcześniej widziała film filipiński:D), czyli 'The woman in the septic tank'. Odjechany film o ... realizacji film niezależnego (temat jak w sam raz na taki festiwal,nie?^^), na którym świetnie się bawiłam (wyśmiewaja sporo rzeczy ze światka filmowego, choćby takie trzy sposoby gry aktorskiej - cudo!:D fragment opowiedziany w konwencji 'musicalowej'- czad!!  no i dopiero w trakcie seansu douczyłam się, co to w sumie jest ów septic tank - cudna to scena:D) 
 
Paru interesujących rzeczy oczywiście nie udało mi się zobaczyć (ale czy tak nie jest zawsze?), a pogoda była głownie do kitu, ale i tak było fajnie i pewnie wrócę na Camerę znów za rok:)

środa, 11 kwietnia 2012

Czekam na... filmy telugu:)

Ostatnio pisałam o wyczekiwanych premierach mallu, to tym razem przejdę ciut (ale tylko ciut) bardziej na północ;)  Od razu uprzedzam, że filmy telugu, które sobie 'upatrzyłam' nie należą do tych najbardziej głośnych projektów, z wielkimi gwiazdami czy budżetem itp (a niektórzy mogą się nawet zdziwić, że kino telugu robi i takie rzeczy^^)

Zacznę może od filmu, który miał wejść do kin już parę miesięcy temu, ale dotąd mu się to nie udało:( Wnioskując po promach mam taka małą nadzieję, że Devasthanam (czyli Świątynia) może być filmem w 'Vishwanathowych klimatach' (i nie tylko dlatego, że sam Vishwanath w nim gra - wraz z Balasubramanianem - a cudny to duet!), a to dla mnie absolutnie wystarczająca zachęta;) (niemniej pierwsza, przedpremierowa recenzja też przemawia bardzo na korzyść filmu)


Także klimat (i osoba Rajendry Prasada, aktora, którego bardzo cenię za umiejętność transformacji - w kinie telugu to nie takie częste, że człowiek nie może rozpoznać danego aktora:P) przekonał mnie do Onamalu - opowieści o prowincjonalnym nauczycielu:


I kolejna klimatyczna opowieść z nie najmłodszymi bohaterami: reżyserski debiut znanego (i świetnego!) aktora charakterystycznego Tanikelli Bharaniego to historia pary małżonków (znów Balasubramaniam oraz Lakshmi), która - po opuszczeniu domu przez dorosłe już dzieci - nadal potrafi cieszyć się życiem (i sobą:)) A i Mithunam to adaptacja powieści telugu (też rzadka tam rzecz):


O tym filmie wiem na razie niewiele (poza tym, iż ma być to 'medyczny thriller'), ale stylizacje Rajendry Prasada (vide poniżej) rozsmarowały mnie na tyle, że na pewno chcę już ten Dream zobaczyć;D

'Starszaki' fajne są (bo i niewiele filmów o nich, nie tylko w kinie telugu...), ale nie znaczy, że nie czekam na nic z młodszymi aktorami;D Teja to raczej  nieobliczany reżyser i ostatnio jakoś mu się nie wiedzie, ale zwiastuny Neeku Naaku Dash Dash - opowieści o młodzieńczej miłości z 'bimbrowym przemysłem'  (żadnego filmu  z takim wątkiem chyba jeszcze nie widziałam) w tle - wzbudziły moje nadzieje na coś podobnie świeżego jak kiedyś jego Chitram:) No i jak ładnie trailer ten motyw 'płynu' wykorzystuje:)


 Na koniec naprawdę duża i głośna premiera. Rajamouli to prawdziwa marka w AP. Nie wszystkie jego projekty budzą mój równy entuzjazm, ale pomysł na film z mszcząca się muchą w roli głównego bohatera brzmi tak odlotowo, że na pewno sprawdzę, co mu z tego wyszło;D (zwłaszcza, że i obsadę tego filmu -męską znaczy - darzę sporą sympatią)


Trochę się tylko martwię, że większość z tych filmów nie wyjdzie potem na dvd z napisami...

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Kamli...My Daughter (2006) - Cyganie Indii


Z twórczością tego offbeatowego reżysera telugu zetknęłam się przypadkiem: w wypatrzonym w którymś sklepie netowym pakiecie artystycznego kina regionalnego znajdował się m.in. Tiladaanam, fabularny debiut KNT Sastry'ego. Spodobał mi się na tyle, że zaczęłam szukać, co ów ex-krytyk (ha, a jednak nie zawsze krytycy to ci, którzy nie potrafią nic innego, jak tylko oceniać innych:P) zrobił potem. I zabrzmiało to bardzo ciekawie:) Akcja Tiladaanam osadzona jest w środowisku braminów,  w Kamli Sastry przybliża nam niewielką, zamieszkująca głównie okolice Hajdarabadu społeczność lambadi (nazywanych czasem 'Cyganami Indii'): ich codzienne życie, zwyczaje i...podejście do noworodków płci żeńskiej. Lambadi wierzą bowiem, iż dziewczynki są czymś gorszym, przynoszącym pecha (bo to synowie gwarantują rodzicom przyszłą opiekę i utrzymanie), w związku z tym dość powszechna jest u nich praktyka sprzedawania noworodków płci żeńskiej. Albo podmiany ich w szpitalu. Film pokazuje jeden i drugi proceder... Bohaterka, tytułowa Kamli, rodzi w szpitalu chłopca. A przynajmniej jest o tym przekonana, bo niedługo potem położne przynoszą jej dziewczynkę, twierdząc, iż to jej dziecko. Czy jej stanowczy protest pomoże w odkryciu prawdy? Opowiadany nielinearnie film pokazuje nam w międzyczasie także wcześniejsze życie Kamli, jej relacje z  mężem (popijającym, ale na swój sposób kochającym ją) itp, przybliżając nam w ten sposób ów specyficzny (faktycznie przypominający trochę cygański) styl życia lambadi. Rodzi się choćby pytanie, czy bohaterka tak samo walczyłaby o swoje dziecko, gdyby to była dziewczynka? Finał daje jednak pewną nadzieję:)

Główną rolę żeńską pierwotnie zagrać miała Soundarya (która chciała także wyprodukować ten film). Po jej tragicznej śmierci Sastry stanął więc przed podwójnym problemem: musiał znaleźć i nowego 'sponsora'  filmu i odtwórczynię roli Kamli. Realizacja filmu trochę się przez to odwlekła,ale w końcu udało mu się jedno i drugie, a Nandita Das to niewątpliwie bardzo godne zastępstwo:) Ta chyba jedyna jej rola w kinie telugu (choć nie jedyna na południu) przyniosła jej Nandi (czyli stanową nagrodę) dla najlepszej aktorki. Partneruje jej Shafi, aktor znany nam głównie z drugoplanowych charakterystycznych ról u boku znanych hirołów. Tu można go zobaczyć z zupełnie innej strony (a warto dodać, że jest on wykształconym aktorem - po renomowanej National School of Drama - i w pełni zgodziłabym się z opinią Sastry'ego, iż owo komercyjne kino nie bardzo daje mu okazję się naprawdę 'wykazać').


Film był kręcony w prawdziwej osadzie lambadi i z ich dużym udziałem.  To oni przechadzają się w tle czy śpiewają własne, tradycyjne piosenki. Stąd duże wrażenie naturalności (trochę jakby fabularyzowanej dokumentalności?). Kamli zdobyło Nationala dla najlepszego filmu telugu, było też wyświetlane na zagranicznych festiwalach (m.in. w Busan). I to chyba najkrótszy oglądany przeze mnie dotąd film indyjski - trwa tylko ciut ponad godzinę:)


środa, 28 marca 2012

Kochajmy Muppety!

Jako całość nowa, pełnometrażowa wersja nie jest za specjalna, ale gdy na ekranie pojawiają się 'stare, dobre Muppety' to jest to! Siła sentymentu? Może:) W każdym razie chciałam się podzielić tym czadem^^






 Ps.Pewnie jubileuszowa (setna) notka winna być bardziej 'specjalna' ('wystrzałowa'^^), no ale trudno:P

środa, 21 marca 2012

Porcja klasyki: 'Miss Leelavathi' (1965) i 'Lavakusha' (1963)

Dziś filmy, które łączy... ich 'wiek':D

Zacznę może od tego, który jest w tej chwili moim najstarszym obejrzanym filmem kannada (i pierwszym jeszcze czarno-białym - to teraz mam już na koncie takie filmy z wszystkich głównych południowych kinematografii:P) - Miss Leelavathi. Film wywołał w swoim czasie niezły skandal, bowiem tytułowa bohaterka tej opowieści z lat 60 to 'dziewczyna (rzec kobieta to jednak za dużo:D) wyzwolona', która nie dość, że chodzi w mini i t-shirtach, a także (o zgrozo:P) można zobaczyć ją i w kostiumie kąpielowym (był to debiut tegoż w Sandalwoodzie), to jeszcze odmawia potulnego wyjścia za mąż i... uprawia seks przedmałżeński:P Stąd trudno i było ponoć znaleźć aktorkę do głównej roli, w końcu odważyła się Jayanthi (znana w kinie tamilskim pod prawdziwym imieniem - Kamala Kumari), którą ta rola wywindowała na szczyty popularności. Z dzisiejszej perspektywy śmiałość tego filmu nie robi takiego wrażenia, zwłaszcza, iż bohaterka w końcu musi 'ponieść karę' za swe zachowania, a przy okazji dostajemy też i morał dla rodziców (bunt Leelavathi pokazany jest w dużej mierze jako efekt niedobrego wychowania i przykładu rodziców - którzy sami nie byli za udanym małżeństwem a ojciec bardzo córkę rozpieszczał), aktorstwo (w dużej mierze dość manieryczne) tym bardziej, niemniej jest to interesujące świadectwo tego, że już dawno temu także kino południowe nie było tylko takie 'konserwatywne':P No i ładne piosenki są:) (akurat tej 'basenowej' na YT niet:()

W oczekiwaniu na wydanie Sri Rama Rajam na dvd (ponoć już jest:)) postanowiłam w końcu sięgnąć po starą, klasyczną adaptację Uttara Ramajany, czyli Lavakushę. To szczególny film w historii kina telugu także dlatego, że był pierwszym (zrobionym z dużym rozmachem) kolorowym filmem w tej kinematografii. Ostatnia, najmniej popularna,  część Ramajany opowiada jak wiadomo o losach Ramy i Sity oraz ich dzieci, czyli od momentu koronacji Ramy, poprzez wygnanie ciężarnej (!!) żony (tak, wejście w ogień na dowód, że w trakcie porwania nic między nią a Ravaną nie zaszło, ostatecznie jednak nie wystarczyło...) po ponowne spotkanie Ramy z żoną i dorosłymi już synami. Adaptacja to bardzo solenna, więc nie należy spodziewać się żadnych 'herezji' (stąd trochę sobie wzdychałam za uwspółcześnioną wersją sfilmowaną przez Bapu), niemniej w moim odczuciu Rama i tak nie kwalifikuje się tu na 'świetlany wzorzec'. Niby rozdarty między królewską powinnością (dziedzictwem i pamięcią zacnych przodków), a miłością do żony, bardziej widzę jednak pewne upojenie tym cierpieniem (choć może to kwestia ekspresyjnego stylu gry NTRa?) niż faktycznie dostrzegam je samo. Choć z drugiej strony cierpiętnictwo (i wiernopoddanie) żony też nie budzi za wielkiej sympatii. Dobrze, że są zadziorne bliźniaki (które potrafią nawet nawrzucać Ramie^^ ok, nie wiedzą wtedy, że to ich ojciec, ale że to ów 'święty' Rama i owszem:P), no i rodzina Ramy (bracia czy matka), którzy stają jednak raczej po stronie Sity, nie rozumiejąc i krytykując decyzję świeżego władcy.
W każdym razie to niezły sposób na zapoznanie się z tą historią:) Wkurza tylko, że spora część śpiewanych 'wstawek' (bo niekoniecznie są to 'typowe' piosenki, często różne 'zaśpiewy') nie jest w napisach tłumaczona:/ A przecież to jest forma konwersacji między postaciami:/ Cóż, teraz czekam na tę nową wersję:)

poniedziałek, 12 marca 2012

'Goło i wesoło'- Kinoteatr Bajka, Warszawa

Widzieliście brytyjskie The Full Monty? Ja nie zliczę nawet ile razy. Film uwielbiam i w swoim czasie urządzałam sobie nim regularną poprawiającą humor 'terapię'. I znałam go miejscami na pamięć (dzięki czemu zrobiłam wrażenie na kursie angielskiego - byłam jedyną osobą w grupie, która potrafiła opowiedzieć, co się w danej chwili dzieje:D A oni tam mówią takim angielskim, że naprawdę ciężko to zrozumieć:P).
Bardzo byłam więc ciekawa którejś z naszych adaptacji teatralnych (a jest ich parę w różnych miejscach w kraju). Licząc nie tyle na zaskoczenie (no, bo wszak naprawdę dobrze znam fabułę:D), a 'powtórkę z rozrywki'. W końcu się udało, bo zawitał do nas spektakl warszawski. I co? Ano poznajcie jego bohaterów:
  
Od lewej: Góra - spokojny konserwatysta i praktykujący katolik, który mieszka z mamusią:P
Żmuda - hałaśliwy i lubiący szukać zaczepki zapalony kibic Widzewa. On dostanie pracę (w Katowicach) i rozbierał się potem nie będzie:P
Bugi - były rockman, dziś mąż i ojciec, który jednak nie rozstaje się z gitarą i tak 'po męsku' nie lubi mówić o uczuciach... (u mnie grany był przez Jacka Kopczyńskiego)
Gustaw - najbardziej inteligenty i elokwentny  z grupy, samotny i ma specyficzne upodobania^^ 
Norbert - nieśmiały, zwłaszcza w kontaktach z kobietami,  nie umie się sprzeciwić grupie...
Kierownik - well...sama ksywka dużo mówi, taki 'biznesmen' w białych skarpetach, który lubi cwaniakować...(w mojej wersji grał go Jacek Lenartowicz)

No właśnie, znaczy jednak zaskoczenie, bo okazało się, iż scenarzysta Arkadiusz Jakubik przeniósł sztukę w polskie realia. Czyli taka adaptacja, jakie lubię - twórcza:D Trzon fabuły zostaje podobny: paru bezrobotnych facetów (w ogóle nie wyglądających na modeli) wpada na pomysł, żeby zarobić na robieniu striptizu, ale akcja toczy się w naszych realiach (w Tomaszowie Mazowieckim). I jesteśmy świadkami ich drogi od pomysłu, poprzez żmudne (tyleż katastrofalne co komiczne)  próby: 
 

aż do finałowego, brawurowego występu 'Napalonych nosorożców':) (było full monty:P)

Przy okazji oczywiście panowie się też sami zmienią: przełamią pewne kompleksy czy stereotypowe myślenie, nabiorą większej pewności siebie, poczucia własnej wartości, ale i pewnej gracji, a jak zmieni się Radek Pazura to trzeba zobaczyć na własne oczy!!:D Ogólnie nie jest to rzecz podbudowana psychologicznie aż tak jak film (który pod płaszczykiem rozrywki jest kawałem naprawdę mądrego kina), tu chodzi przede wszystkim o bezpretensjonalną zabawę, a dowcipy czy dialogi nie zawsze są najwyższego lotu, niemniej ważny jest - prócz tego zdrowego śmiechu (zwłaszcza przy owych 'numerach tanecznych': moi faworyci to taniec arabski i tango z dmuchaną lalą:D) - ewidentny dystans aktorów do siebie:) Dlatego, jako niezobowiązującą rozrywkę, bardzo polecam - ja się świetnie bawiłam (i gardło i ręce mnie potem bolały:P)  I nadal jestem ciekawa wersji krakowskiej:)