Przypomniano mi, że listopad to miesiąc takiej pięknej akcji (którą, jak niektórzy może pamiętają z wiadomego forum, wspierałam, zanim jeszcze powstała - tak, wiem, że tu teraz chodzi o poważniejszy cel, ale tak czy siak ostatecznie postulat sprowadza się do wywalenia golarek^^) Nie mogłabym więc nie uczcić okazji stosowną poglądową notką :P
Zaczniemy od absolutnego i niekwestionowanego moim zdaniem króla boskiego zarostu^^
Skromna próba powrotu do pisania nowych filmowych notek...
Yennai Arindhaal
Gauthama Menona zwieńczenie 'trylogii policyjnej'.W mundurze tym razem (po Suryi i Kamalu) Ajith (jak niektórzy pewnie wiedzą, pierwszy kandydat do roli w KK), któremu bardzo do twarzy w takiej dojrzałej, no nonsence roli (Surya nadaje się już teraz niestety bardziej do grania takich gliniarzy jak w Singham). Wiele rzeczy, rozwiązań fabularnych brzmi jak deja vu z poprzednich 'policyjnych' filmów Gauthama, ale to miłe deja vu [nawet jeśli los żony, jak zwykle, boli]. Jak zwykle też u tego reżysera (z jednym wiadomym wyjątkiem:P) imponują postaci kobiece i ogólnie dojrzały sposób prowadzenia wątków romansowych (mało kto tak potrafi w komercyjnym kinie akcji - nie tylko że tamilskim) - tu na dodatek z samotnym rodzicielstwem [mała Anikha, której oczy ukradły moje serce w Anchu Sundarikal]. Słabiej (zbyt rutynowo) natomiast z samą częścią sensacyjną, niemniej Arun Vijay okazał się świetnym baddie i stanowi z Ajithem piękny męski duet - też w tańcu:)
JK Enum Nanbanin Vaazhkai
Miało być tak cudownie. Film Cherana. Ze Sharwanandem i Nithyą w rolach głównych. Zestaw marzenie. Fajny, chwytliwy klip promocyjny. A co ostatecznie z tego wyszło? Niestety sztampowe kino 'z przesłaniem'. Pewien egocentryczny japiszon na skutek - a jakże - pewnego wypadku zmienia się we wzór społecznika. Nuuuda. I - zważywszy na taką ekipę - wielkie rozczarowanie.
Purampokku
Film na który - za sprawą bajecznej obsady - cieszyłam się od dawna (i którego zwiastun w londyńskim kinie sprawił mi więcej frajdy niż cały seans Ok Kanmani:P) Cały film podobnej frajdy jednak nie przynosi. Znany z lewicujących przekonań reżyser postanowił przekazać tu społeczne (socjalistyczne) przesłanie w dość komercyjnym opakowaniu i niezupełnie mu to połączenie wyszło (rekordy bije tu pląsany duet Aryi i Karthiki), na dodatek Arya sprawdza się w roli idealistycznego bojownika 'o sprawę' zdecydowanie słabiej niż powiedzmy Prithvi w Thalappavu (no słabszym aktorem jest). Shaam trzyma poziom (i w mundurze jest<3), ale najciekawszą rolę - 'kata z przymusu' - dostał (i to absolutnie wykorzystał) i tak Vijay Sethupati. To jego losem się przejmowałam (vide końcowa scena).
Orange Mittai
I ponownie Vijay Sethupathi (no bo to jeden z ciekawszych aktorów tamilskich w ostatnim czasie jest) - tym razem dwa razy postarzony:PPierwotnie miał tylko ten film wyprodukować, ale gdy pojawił się problem z planowanym rzeczywistym 50-latkiem do głównej roli, postanowił podjąć i aktorskie wyzwanie. W pewnym sensie ta kameralna opowieść o relacji upierdliwego 55-latka i wiozącego go na badania ratownika skojarzyła mi się z filmami keralskiego reżysera o podobnym imieniu. U Dr Biju można bowiem znaleźć podobnie piękne krajobrazy i zdjęcia,podkreślone klimatyczną oprawą muzyczną [notabene dwa utwory śpiewa tu sam Vijay]. W tamilskim filmie więcej się jednak gada i ogólnie lżejszy jest (mniej kontemplacji, więcej humoru;))No i królestwo za podanie mi, do jakiej piosenki brawurowo tańczy w pewnym momencie bohater:P(obstawiam coś MGRa, ale to oczywiście jeszcze niewiele daje..)
Uttama Villain
Z sytuacją 'wielka gwiazda gra wielką gwiazdę' kojarzą mi się dwie drogi: pełna blichtru i 'przymrużeń oka' 'bollywoodzka' (vide OSO, Billu czy w sumie i Shamitabh) oraz poważniejsza, bardziej psychologiczna 'bengalska' (vide Nayak czy Titli). Twórcy Uttama Villain wybierają coś pomiędzy. Z jednej strony chcieliby zrobić coś w rodzaju 'bilansu życia' gwiazdy, z drugiej chcą, żeby to było dla masowego widza, stąd nawet jeśli gwiazda na początku wydaje się (interesująco) mało sympatyczna i arogancka, to ostatecznie wszystko zmierza w utarte, zbyt 'cukierkowe' tory. Szkoda... No i jeszcze nieszczęsny wątek 'filmu w filmie'. Rozumiem sens stojącej za owym projektem idei 'chcę dać ludziom śmiech', niemniej wykonanie (w stylu 'haha-śmiesznych' scen) mnie (i chyba - sądząc z recenzji - nie tylko mnie) raczej irytowało niż wywoływało ów uśmiech na twarzy. Jedynym pożytkiem z owej 8-wiecznej części były paraklasyczne klipy (z piękną muzyką i tańcem, których nie uświadczy we 'współczesnych' produkcjach). Nie bolało jak parę poprzednich filmów Kamala, ale wciąż daleko do dawnego poziomu, za jaki go cenię.
The idea for the main themeof this year's(late) birthdaypostcame from...the Polishweather. It's sohotanddry recently that westartedswearingthe rainon Facebook with the helpof... Indianwetclips;) Then I thought Chiru can be oneof the best'sorcerers', so why not to present a whole bunch of his 'wet moves'. And here you are ;) (btw. we still really need rain here!)
Let's start with something innocent. Chiru with children dancing in the rain (seems a bit similiar with SRK dance from DTPH, doesn't it?)
Then Suhasini and Chiru form 'Challenge'. Only small part of the song comes in the rain, but this massage at the beginning is also worth a lot^^
And now Chiru and Radha from 'Nagu'. They wear white outfits, but the clip isn't innnocent at all :P
Radha with Chiru again. This time stylish acrobatics from 'Gharana Mogudu'
Chiru song with Nagma from 'Gharana Mogudu' is full of joy and passion:
Next one is the height of naughtinness. Roja (they don't make such heroines anymore - 200% of woman), Chiru and some wild animals - 'Big Boss':
Chiru and Vijayashanti dancing in the rain and.. around big shells ;) A scenographer of this clip from 'Yamudiki Mogudu' had really a huge imagination ;D
And saving the best for the last: one of my most favourite songs ever - Vijayashanti and Chiru from 'Gang Leader'. The only right version of this song, which I can replay again and again...
Okrągłe Megabirthday 'za pasem', zatem kolejny forumowy 'przerzut' ;) Było to ładnych parę lat temu jedno z moich pierwszych spotkań z innym obliczem Chiru. Z Chiru bez gwiazdorskiego 'sztafarzu' - aktorem, a nie 'hirołem'. Jest to jednocześnie tytuł, który znajduje się na prezentowanej przez mnie niedawno liście '100 telugowych filmów godnych uwagi'.
Małe rybackie miasteczko Gangavaram. Puliraju to lokalny rozrabiaka, którego boją się wszyscy (nie darmo siedział w więzieniu aż 18 razy^^). Jennifer to nowa nauczycielka w miejscowej szkole. Spotykają się po raz pierwszy bezpośrednio, gdy to ona - zawiadomiona przez jedno z dzieci - zaopiekuje się pobitą matką Puliraju. Pobitą przez niego, gdy był pod wpływem alkoholu. Gdy więc wciąż podchmielony Puliraju przychodzi do jej domu i chce informacji o zdrowiu matki (znaczy 'czy żyje czy nie' i przyznając bez żadnego skrępowania, że jej stan to jego 'zasługa') Jennifer wymierza mu siarczysty policzek i nie wpuszcza do środka. To i podsłuchana chwilę potem przez okno rozmowa Jennifer z jego matką, w której to mówi ona, iż jej zdaniem - mimo pozorów brutalnego twardziela - wyczuwa gdzieś w środku w tym facecie ukryte także dobro, wywierają na Puliraju takie wrażenie, iż postanawia jakoś się zmienić. Utwierdza to postanowienie jeszcze jedna przykra sytuacja, w efekcie której okaże się, iż jest on analfabetą. Puliraju postanowi zatem zacząć przemianę od podstaw edukacji. Jego przyjście do klasy z książkami pod pachą budzi jednak popłoch u dzieci i Jennifer ostatecznie wyrzuca go z zajęć mówiąc mu, że straszy innych, a poza tym jego czas na naukę już dawno minął. Swym uporem udaje mu się ją jednak w końcu przekonać, by potraktowała jego chęci poważnie. Rozpoczyna się więc coś w rodzaju 'prywatnych lekcji'. I nawiązuje się pewna więź między tą dwójką tak odmiennych ludzi. Choć trudno chyba powiedzieć, że jest to układ 'partnerski'. Ona jest dla niego prawie boginią, on dla niej niezwykłym uczniem. Co więc z tego wyniknie?
Aradhana, remake o rok wcześniejszego tamilskiego filmu tego samego reżysera - Kadalora Kavithaigal (tam główną rolę zagrał Sathyaraj), to taki zwyczajny, kameralny film. Trudno powiedzieć, że sama historia przemiany faceta pod wpływem kogoś, kto staje się dla niego wielkim autorytetem jest jakaś nowa czy odkrywcza, ale nie w tym rzecz, a w sposobie, w jaki to wszystko zostało opowiedziane i jakie przez to emocje budzi u widza. U mnie film wzbudził tych emocji sporo, wprowadzając mnie w taki liryczny nastrój i wywołując łagodny uśmiech na twarzy. Bo to taka prosta, wzruszająca historia. Dobrze napisana (też pod względem psychologicznego rysunku postaci), ładnie opowiedziana i znakomicie zagrana. Chiru jako zwyczajny facet, najpierw nieokrzesany i gwałtowny, potem starający się być lepszym, miejscami nieporadny i niewinny trochę jak dziecko naprawdę ujął mnie za serce. A jak on i świetnie wyglądał w tej wersji bardziej 'wymiętej'! Suhasini uwielbiam od Vishwanatowej Sirivenneli i kolejnymi rolami potwierdza tylko, że słusznie. Zagrała kobietę łagodną, ale i stanowczą, kobietę z klasą, kobietę myślącą, ale i czującą. Trzecią ważną postacią okazała się Radhika w roli kuzynki Pulliraju, która to marzy o wyjściu za niego za mąż. Wydawało się głośną i nawet nachalną, bo zdecydowaną koniecznie dopiąć swego. Ale okazało się jednak naprawdę kochającą i rozumiejącą wiele rzeczy. Rajasekharowi w roli dalekiego krewnego Jennifer, bogatego i wykształconego, dostało się za to głównie paradowanie w eleganckich garniturach i błyskanie pokazowym uśmiechem. Za to jaką fajną miał matkę!
Interesujące (a rzadko spotykane w kinie telugu) jest też spore wykorzystanie chrześcijańskiej symboliki. Bohaterka jest chrześcijanką, a miejscowy kościół staje się w pewnym sensie ważnym miejscem dla fabuły (zwłaszcza chodzi mi tu o przykościelne dzwony;)). Jest też Chrystus ukrzyżowany, a i wiszący u Jennifer w domu obraz Jezusa dobrego pasterza (reakcja Pulliraju: "Czy on też był analfabetą, że nie dostał lepszej pracy niż pasanie owiec?"^^)
Jeszcze jedna ciekawostka to oryginalny wstęp do filmu. Otóż najpierw reżyser osobiście zaprasza nas na seans, a potem - na napisach początkowych - mamy coś w rodzaju scenek z planu, połączonych z przedstawieniem nam głównych aktorów i techników :)
Ale najbardziej w tym filmie zachwyciła mnie muzyka Illayaraji. Bez niej ten film nie byłby taki sam, znaczy straciłby sporo ze swego klimatu. Przynajmniej ja się na niej kompletnie zafiksowałam;) (w wersji tamilskiej melodie są dokładnie takie same) Moją ukochaną jest ta ballada:
Polecam wielbicielom kameralnych, lirycznych opowieści z klimatem. Fanom muzyki Illaiyaraji. I tym, którzy chcą poznać inne, zdeglamoryzowane oblicze tolly Megastara. Zapewniam, że warto.
Wakacje to czas podróży. A jak podróżować - przynajmniej w Indiach - to tylko pociągiem ;)
Dowody? A proszę bardzo :)
Zabawa zaczyna się już na peronie, zanim przyjedzie pociąg, a i później nie ogranicza się do jego wnętrza, bo wszak i dach i mosty to też świetne miejsca do tańców:
W jednym wagonie szaleją dwie temperamentne, a skądś znajome panie^^
W drugim dokazuje pewne przerośnięte dziecię (tak, jazdy na ulgowy bilet za wszelką cenę nie polecamy^^)
W kolejnym wszyscy bawią się przy qawalli:
W ogóle cały pociąg zdaje się być oazą zabawy:
I nawet jeśli akurat nie masz humoru na pewno rozrusza cię energiczna item girl:
Ale spokojnie, znajdzie się też coś dla bardziej spokojnych i romantycznych pasażerów. W końcu w pociągu można spotkać miłość życia:
Nawet w wagonie sypialnym (i wtedy zgrabnie - jak to Dev - można udawać przed jej rodzicami, że śpiewa się modlitwę:D)
Można też po prostu nostalgicznie powspominać (i jaki piękny Dharmendra<3)
Albo posłuchać wesołego śpiewu maszynisty:
Czy pośpiewać patriotycznie Vande Mataram:
Albo - wersja dla odważnych - wleźć na dach, a potem - zwisając na zewnątrz - zaglądać pasażerom przez okna^^ (chyba bym umarła, jakbym tak przez okno Biga zobaczyła:D)
A jak się nie ma kasy jechać towarowym, na sianie (z Rajeshem/Zeenat to wszędzie!)
Jak zatem widać podróż pociągiem ma same zalety. No chyba że będzie się miało pecha trafić na pana, co potrafi palcem zawracać pociąg (Jai Ballyava^^)
Bo dawno nie było nic w tym dziale - a wciąż wszak na coś czekam :)
Keralski film wyczekiwany przeze mnie od momentu pierwszych zapowiedzi o jego powstawaniu aktualnie nosi tytuł Double Barrel - i sadząc po teaserze - zapowiada się na jeszcze bardziej odjechaną rzecz niż Amen, czyli poprzedni film Pellissery'ego. No i ta obsada!
Też dawno wyczekiwana rzecz. Ennu Ninte Moideen, czyli słynna prawdziwa historia niespełnionej miłości Moideena i Kanchanamali (jak już dawno wiadomo to takie przechodzą do historii - kto by tam dziś pamiętał Lailę i Manju, gdyby żyli razem długo i szczęśliwie:P). Ona żyje do dziś i ponoć próbowała blokować powstanie tego filmu.
A o tym projekcie dowiedziałam się dopiero przy okazji zwiastuna. I najbardziej w promie Ayal Njanalla intryguje mnie wygląd Fahaada :P Znaczy że nie wygląda zupełnie jak on, a jednak mi kogoś przypomina^^ Tylko nie wiem kogo :D
A skoro już jesteśmy przy aktorskich wcieleniach trudnych do rozpoznania: czekam też na jednego z moich ostatnich tamilskich ulubieńców, Vijaya Sethupathiego w roli upierdliwego staruszka. Czyli na Orange Mittai.
Niekoniecznie z powodu Suryi (choć miło będzie zobaczyć jego cameo, bo dawno już nie był na ekranie taki normalny, a na dodatek z dystansem do siebie;)), a z powodu Pandiraja i jego zdolności prowadzenia dziecięcych aktorów (vide Pasanga) czekam też na Haiku.
Przyznam, że dopiero przy okazji proma usłyszałam o tej prawdziwej historii. Zawsze mówiłam, że to życie potrafi dostarczyć najbardziej fascynujących historii. Nawaz jakoMountain Man.
Film,
wieści o którego powstawaniu mignęły mi tam gdzieś dawno dawno temu, a
potem wsio ucichło. Cieszy, że jednak nie na amen :) Gauri Hari Dastaan to znów
historia oparta na faktach (cieszy rozwój tego trendu w kinie
indyjskim, cieszy). A Vinay Pathak ma szansę na kolejną wielką główną
rolę.
Na koniec coś, co budzi we mnie trochę sprzeczne uczucia. Bo Tagore'a się trochę boję, ale perspektywa zobaczenia znów razem Konkony i Rahula baardzo kusząca :) Sesher Kobita.
edit:
Bo dopiero news o premierze na festiwalu w Wenecji przypomniał mi, że przecież jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie filmów jest Vetrimaranowo-Dhanushowa produkcja Visaranai. Promo robi mega wrażenie: