Irumbu Kottai Murattu Singam (2010)- odjazdowe tamilskie kino kołbojskie:D
Nie czuję się na siłach napisać 'normalnej' recenzji tego filmu (zwłaszcza, iż oglądałam go saute). Jakiś western każdy chyba widział i jakie elementy on zawiera wie, no więc tu jest to wszystko, tyle, że - biorąc pod uwagę miejsce akcji - to raczej eastern^^ I że nie jest to ani trochę na poważnie:D Może przybliżę sprawę na screenach:
już na wstępie zostaniemy wprowadzeni w klimat:)
Nie zabraknie też odwołań do 'klasyków (ikon) gatunku':
tych z zachodu...
.. i tych bardziej swojskich:)
Oczywiście muszą być dzielni kołboje
I paskudni źli...
jak tamilski Eastwood ze sztucznym okiem:P
konfrontacje tego dobra ze złem...
Indianie, których od przerobienia bohaterów na smaczną zupę odwieść można tańcem^^
No tak, bo -że wtrącę w tę wyliczankę - ci kołboje tańczą (źli zresztą też:D) i to jak!!
mrożące krew w żyłach przygody i wyzwania:)
szubienice w tle (nie tylko dla ludzi:P)
listy gończe...
piękna ukochana:)
I nawiązania do Sholay oraz ogólnie starych filmów:P
To może jeszcze trailer na zachętę?:)
Ech no, szkoda jednak że tych literek nie ma:( Ale pojedynek na karty to cudny był, cudny!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz