poniedziałek, 10 października 2011

Muran (2011) - nieznajomi z podróży

Wycieczka do Londynu nie byłaby pełna bez wykorzystania okazji do obejrzenia kina tamilskiego na dużym kinowym ekranie:) Tym razem trafił mi się nie tylko lepszy film niż ostatnio (jakiś standardowy Arjunowy), ale i podpisany (znaczy tamile są już faktycznie wyświetlane w zagranicznych kinach z angielskimi literkami:)). Choć pewnie i bez tego nie byłoby najgorzej ze zrozumieniem fabuły, bowiem Muran to tamilska wariacja na temat klasycznego filmu Hitchcocka Nieznajomi z pociągu. Swoją drogą dość chętnie wykorzystywanego przez indyjskich filmowców - jakiś czas temu widziałam i telugową wariację na temat owej opartej na propozycji 'morderstwa na krzyż' historii:) Z tym, że Muran jest lepszy od Vishaki Express.
No więc w podróży poznaje się dwóch facetów. Kompletnie różnych. Jeden to spokojny muzyk, drugi..hmm...ekscentryczny szaleniec (na wejściu, podpity skacze z tarasu - ot dla dreszczyku emocji). Nic zdaje się ich nie łączyć i to doprowadzi do niezwykłej 'oferty' jednego z nich: żeby dokonać morderstwa doskonałego, czyli każdy z panów miałby zabić kogoś bliskiego, a stanowiącego problem w życiu tej drugiej strony...Policja nie odszuka sprawcy, bo nie będzie żadnego punktu zaczepienia, żadnego motywu zbrodni. Ale sprawa się jednak skomplikuje...
Muran to może i nie żadne aż wielkie dzieło, ale naprawdę sprawnie opowiedziany, trzymający w napięciu thriller. Owszem, pewnie bym się bez żalu pozbyła większości 'romantycznych' wątków czy klipów (choć nie są one jakoś bardzo 'uciążliwe', tylko po prostu spowalniają film), ale w sumie naprawdę nieźle mi się to oglądało - przede wszystkim dzięki głównej 'rozgrywce' i obu panom. A bardziej nawet dzięki jednemu:) Znaczy ja nic do Cherana nie mam, ale chyba coraz bardziej chciałabym go zobaczyć w końcu w kompletnie innym typie roli (bardziej ekstrawertywnym?), więc specjalnie mnie tu nie zaskoczył. Za to nieobliczany i fascynujący (także wizualnie^^) Prasanna to jest to! Mam chyba szczęście do jego ról, bo o ile wiem inni znają go bardziej jako nieco misiowatego amanta, a ja poznałam przez Anjathey, a teraz to:) I bardzo mi się to podoba:D Czytałam niedawno w wywiadzie, że Prasannie wcale nie przeszkadza, iż nie zrobił może aż tak wielkiej kariery jak inni (nie jest megastarem), bo dzięki temu może wybierać i grać bardzo różne role - takie jakie chce. Mądry facet:)
Na koniec jeszcze trailer filmu:

To chyba był najbardziej udany z moich londyńskich seansów kinowych:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz