*kontynuując ładną marcową tradycję skupienia się na kinie 'kobiecym' kolejny 'przedruk' z forum* (bo całkiem świeża notka 'dyskusyjna' o pozycji kobiet w kinie indyjskim kiedyś i dzisiaj jakoś wciąż nie może się napisać)
Żadna to tajemnica, że łatwo mnie 'złapać' na filmy z wątkiem naksalickim. Tak i trafiłam na ten.
Kalkuta,
rok 1970. Pochodząca z klasy średniej Sujata Chatterji jest 'typową'
żona i matką. Pewnej nocy zostaje wezwana do Kantapukur, by
zidentyfikować zwłoki swego syna - Bratiego. Ciało, oznakowane tytułowym
numerem 1084, nie zostanie jej nawet wydane, bo Brati należał do ruchu
naksalitów i oficer policji nakazuje natychmiastowe spalenie zwłok
wszystkich ofiar. Pod kontrolą. To wydarzenie stanowi dla Sujaty szok.
Okazuje się, że choć Brati był jej 'oczkiem w głowie', matka tak
naprawdę nie bardzo znała swego syna, nie wiedziała o jego działalności.
I niespecjalnie rozumie, co go do tego ruchu popchnęło. Przecież
pochodził z dobrze sytuowanej rodziny i miał świetne perspektywy... Dwa
lat później Sujata nadal nie może znaleźć spokoju ducha. Nie znajdując
zrozumienia we własnej rodzinie postanawia sama dowiedzieć wszystkiego o
przeszłości syna, spróbować zrozumieć jego poglądy. Zacznie więc szukać
przyjaciół Bratiego, tych, którzy jak on postanowili walczyć o równość
społeczną... I ich rodzin. Dokąd ją to zaprowadzi?
To pierwszy film, w
którym zobaczyłam początki naksalickiego ruchu (narodził się wszak w
1967 roku, a 1970 rok to moment, w którym inspirowany hasłami komunizmu
ruch urósł w siłę na tyle, że policja zaczęła traktować go jako poważne
zagrożenie. I krwawo rozprawiać się z rewolucjonistami). Które sprawiają
jednak inne wrażenie, niż to, co znam z filmów z lat 90. Bardziej
właśnie rewolucji? Takiego ruchu 'gorących głów', młodych idealistów,
którzy chcą zmieniać świat i 'z płomieniem w oczach' gotowych nawet na
śmierć dla tej sprawy... Bo to i głównie studenci, czyli ta elita
intelektualna, a jednocześnie zwykle najwięksi buntownicy (wszak i u nas tak
było - tylko buntowali się przeciwko, a nie w duchu tej ideologii).
Ale naksalici nie
są głównym tematem tego filmu, a bardziej pewnym katalizatorem
zmian w bohaterce, która - idąc śladami ukochanego syna - przechodzi
psychiczną metamorfozę. Zaczyna sobie stawiać pytania o sens tej 'naszej
małej stabilizacji', w jakiej dotąd żyła. Widzieć wokół
drobnomieszczaństwo, które zaczyna ją coraz bardziej dusić.. Rolą Sujaty
Jaya powróciła do grania po kilkunastu latach przerwy (to była jej
pierwsza rola po Silsilli) i chyba nie mogła sobie wymarzyć lepszego comebacku. Nie wiem, czy od tego momentu do dziś zagrała lepszą rolę. I
jest jeszcze świetna Seema Biswas, jako matka innego zabitego wtedy
rewolucjonisty. Ta kobieta z niższej warstwy, przeżywa swój ból zupełnie
inaczej, 'głośniej', wyraziściej niż Sujata (która raczej cierpi w
milczeniu - bo przecież nie wypada aż tak okazywać emocji) i jest to
ciekawa opozycja. I Nandita Das (w swej pierwszej roli w kinie hindi,
stąd w napisach jest 'introducing'), grająca podzielającą jego poglądy
sympatię Bratiego. Tak, to chyba w ogóle film pań, to je się przede
wszystkim pamięta.
Hazaar Chaurasi Ki Maa to dobre, poruszające,
skłaniające do refleksji kino (w końcu Govind Nihalani) Niemniej chyba do całkowitego zachwytu
czegoś mi w nim jednak zabrakło (choć nie potrafię zwerbalizować czego).
Niemniej z pewnością jest to rzecz godna polecenia ciekawym i bardziej
kameralnego, a zaangażowanego kina (i psioczącym na kiepski poziom kina
hindi lat 90). I - jeśli to może być dodatkową rekomendacją - film
zdobył National Award dla najlepszego filmu hindi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz