Nie czuję się na siłach napisać 'normalnej' recenzji tego filmu (zwłaszcza, iż oglądałam go saute). Jakiś western każdy chyba widział i jakie elementy on zawiera wie, no więc tu jest to wszystko, tyle, że - biorąc pod uwagę miejsce akcji - to raczej eastern^^ I że nie jest to ani trochę na poważnie:D Może przybliżę sprawę na screenach:
już na wstępie zostaniemy wprowadzeni w klimat:)
Nie zabraknie też odwołań do 'klasyków (ikon) gatunku':
tych z zachodu...
.. i tych bardziej swojskich:)
Oczywiście muszą być dzielni kołboje
I paskudni źli...
jak tamilski Eastwood ze sztucznym okiem:P
konfrontacje tego dobra ze złem...
Indianie, których od przerobienia bohaterów na smaczną zupę odwieść można tańcem^^
No tak, bo -że wtrącę w tę wyliczankę - ci kołboje tańczą (źli zresztą też:D) i to jak!!
mrożące krew w żyłach przygody i wyzwania:)
szubienice w tle (nie tylko dla ludzi:P)
listy gończe...
piękna ukochana:)
I nawiązania do Sholay oraz ogólnie starych filmów:P
To może jeszcze trailer na zachętę?:)
Ech no, szkoda jednak że tych literek nie ma:( Ale pojedynek na karty to cudny był, cudny!!
Podczas pobytu w Londynie chodziłam nie tylko 'indyjskimi tropami', ale wpadłam też do tamtejszych teatrów:) Wybrałam spektakle muzyczne, bo chciałam czegoś lekkiego i zrozumiałego (znaczy bez staroangielszczyzny np:P). Szukałam też cenowych okazji biletowych i dopiero potem zorientowałam się, że oba wybrane spektakle skupiają się na podobnym okresie (a więc i muzyce),czyli latach 50-60:D Znaczy miałam taki mini-ciąg retro:) Baaardzo miły, bo na obu spektaklach świetnie się bawiłam:) I nie tylko ja zresztą, bo widownia ogólnie reagowała bardzo żywo: nie tylko oklaskując aktorów, ale i kołysząc się w rytm znanych standardów czy podśpiewując je, a na koniec i tańcząc (serio:D)
Pierwszy spektakl to Million Dollars Quartet wNoel Coward Theatre, czyli historia jedynego, legendarnego spotkania muzycznego wspaniałej czwórki: Elvisa Presley'a, Johnny'ego Casha, Carla Perkinsa i Jerry'ego Lee Lewis, do którego doszło w 1956 roku w Sun Records, wytwórni Sama Phillipsa. Panowie (grani przez młodą, fantastyczna obsadę) rozmawiają o muzyce i życiu, ale przede wszystkim grają swoje najbardziej znane hiciory (takie jak np. Blue Suede Shoes, Fever, Down By The Riverside, I Walk The Line, Great Balls Of Fire, Hound Dog, czy See You Later Alligator) I dają czadu, oj jak dają! Zresztą może krótka zajawka będzie bardziej przekonująca niż jakikolwiek opis:
A to historyczna fotka z prawdziwego spotkania owej czwórki:
Drugi spektakl natomiast - Dreamboats and Petticoats w Playhouse Theatre - to rzecz bardziej w klimatach Grease, znaczy nostalgiczny powrót do lat szkolnych, takich z lat 50. Znaleziony przez wnuczkę stary album ze zdjęciami inspiruje dziadka do opowieści o czasach swej młodości.Poznajemy więc galerię jego szkolnych kolegów(w tym szkolnego żigolaka- pozera, szarą myszkę, szkolną gwiazdę itp). Każdy ma jakieś marzenia i każdy kocha się nie w tym, kto kocha się w nim:D Ale najważniejsza jest znów oczywiście muzyka ( w tym takie utwory jak To Know Him Is To Love Him, The Locomotion, Happy Birthday Sweet 16, What A Wonderful World, Will You Still Love Me Tomorrow czy Let's Twist Again, choć stylizacja na lata 50 (ach, te spódnice!) też budzi bardzo pozytywne skojarzenia:) I także w tym spektaklu młoda obsada budzi uznanie swymi talentami (nie tylko wszak muszą umieć grać, ale także śpiewać i tańczyć i są naprawdę świetni:)
I również próbka wideo:
Znaczy podsumowując: podobało mi się i chcę więcej:) (może za rok^^)
Wycieczka do Londynu nie byłaby pełna bez wykorzystania okazji do obejrzenia kina tamilskiego na dużym kinowym ekranie:) Tym razem trafił mi się nie tylko lepszy film niż ostatnio (jakiś standardowy Arjunowy), ale i podpisany (znaczy tamile są już faktycznie wyświetlane w zagranicznych kinach z angielskimi literkami:)). Choć pewnie i bez tego nie byłoby najgorzej ze zrozumieniem fabuły, bowiem Muran to tamilska wariacja na temat klasycznego filmu Hitchcocka Nieznajomi z pociągu. Swoją drogą dość chętnie wykorzystywanego przez indyjskich filmowców - jakiś czas temu widziałam i telugową wariację na temat owej opartej na propozycji 'morderstwa na krzyż' historii:) Z tym, że Muran jest lepszy od Vishaki Express.
No więc w podróży poznaje się dwóch facetów. Kompletnie różnych. Jeden to spokojny muzyk, drugi..hmm...ekscentryczny szaleniec (na wejściu, podpity skacze z tarasu - ot dla dreszczyku emocji). Nic zdaje się ich nie łączyć i to doprowadzi do niezwykłej 'oferty' jednego z nich: żeby dokonać morderstwa doskonałego, czyli każdy z panów miałby zabić kogoś bliskiego, a stanowiącego problem w życiu tej drugiej strony...Policja nie odszuka sprawcy, bo nie będzie żadnego punktu zaczepienia, żadnego motywu zbrodni. Ale sprawa się jednak skomplikuje...
Muran to może i nie żadne aż wielkie dzieło, ale naprawdę sprawnie opowiedziany, trzymający w napięciu thriller. Owszem, pewnie bym się bez żalu pozbyła większości 'romantycznych' wątków czy klipów (choć nie są one jakoś bardzo 'uciążliwe', tylko po prostu spowalniają film), ale w sumie naprawdę nieźle mi się to oglądało - przede wszystkim dzięki głównej 'rozgrywce' i obu panom. A bardziej nawet dzięki jednemu:) Znaczy ja nic do Cherana nie mam, ale chyba coraz bardziej chciałabym go zobaczyć w końcu w kompletnie innym typie roli (bardziej ekstrawertywnym?), więc specjalnie mnie tu nie zaskoczył. Za to nieobliczany i fascynujący (także wizualnie^^) Prasanna to jest to! Mam chyba szczęście do jego ról, bo o ile wiem inni znają go bardziej jako nieco misiowatego amanta, a ja poznałam przez Anjathey, a teraz to:) I bardzo mi się to podoba:D Czytałam niedawno w wywiadzie, że Prasannie wcale nie przeszkadza, iż nie zrobił może aż tak wielkiej kariery jak inni (nie jest megastarem), bo dzięki temu może wybierać i grać bardzo różne role - takie jakie chce. Mądry facet:)
Na koniec jeszcze trailer filmu:
To chyba był najbardziej udany z moich londyńskich seansów kinowych:)
Pora na kolejną partię wewnątrzindyjskich remaków:) Tym razem sama północ, a konkretnie bolly remaki bengalskich filmów. Zacznę od wykazu tych Uttamowych. Po lewo rok i tytuł oryginał, po prawo - bolly remaku (i kto w nim grał Uttamową rolę:))
1955- Sabar Opore
1958 - Kala Pani (Dev Anand)
1955 - Agni Parikha
1967 - Choti Si Mulakat (Uttam Kumar)
1963 - Lal Pathor
1971- Lal Patthar (Raj Kumar)
1964 - Jotugriha
1987- Ijaazat (Nasserudin Shah)
1967 - Jivan Mrityu
1970 - Jeevan Mrityu (Dharmendra)
1971- Choddobeshi
1975- Chupke Chupke (Dharmendra)
1974 – Amanush
1975 – Amanush (Uttam Kumar)
1975- Ami Se O Sakha
1982 - Bemisal (Amitabh Bachchan)
1977 - Anand Ashram
1977 - Anand Ashram (Uttam Kumar)
Do tego można jeszcze dołożyć dwie adaptacje literackie bardziej znane potem z wersji bolly: Saheb Bibi Golum (1955, adaptacja bengalskiej powieści, potem zrobiona i przez Guru) oraz Bhranti Bilas (1963 adaptacja Komedii omyłek Szekspira - w bolly jako Angoor): [Pomocne źródło]
I pozostałe bolly remaki bengalskich filmów:
Chalachal (1956)
Safar (1970- Rajesh i Sharmila)
Deep Jwele Jaai (1959, Suchitra Sen)
Khamoshi (1969- Waheeda Rehman)
Powstał też remake telugu – z Savitri
Apanjan (1968)
Mere Apne (1971- Meena Kumari,Vinod Khanna)
Atithi (1965)
Geet Gaata Chal (1975, Sarika)
Saat Pake Bandha (1963- Suchitra)
Kora Kagaz (1974- Jaya Bhaduri)
Plus remaki: tamilski (ze Sridevi) i telugu (z Bhanumati)
Zacznę może od mojego ostatniego 'szału', czyli malajalamskiego Oru madhurakkinavin:
Świeżutki remix z filmu Prithviego 'Teja Bhai and the family' (2011):
I Rehmanowy oryginał z Kanamarayathu (1984):
Remiks zrobił taką furorę, że już szykują kolejną przeróbkę starego hita - tym razem Mammootty ma 'robić' za Jayana:)
Mój poprzedni solidny remixowy 'fioł' pochodził z Tamil Nadu - Atho antha paravai pola:
Remiks z Karthiowego Ayirathil Oruvan (2010):
I oryginał z filmu MGRa pod tym samym tytułem (tylko z 1965 roku):
I jeszcze coś tamilskiego (za co wielu fanów Illayaraji obraziło się chyba na Vishala) - Yeh Aatha Aathorama:
Vishalowa wersja z Malaikottai (2007):
No cóż, uroku Mohana tańczącego na adapterze w Payanangal mudivathillai(1982) to nie ma, ale nie byłabym aż tak surowa:)
A teraz pora na wyszperane telugowe smakowitości:) Może najpierwChinukula Rali: W Nareshowym Aha Naa Pellanta (2011):
I z także Nareshowego (ale o innym Nareshu mowa:D) Naalugu Stambhalata (1982):
I jeszcze coś mniej oczywistego na pierwszy rzut oka (ucha:D), bo tu wykorzystano tylko sample z oryginału - Aha naa pellanta:
Wersja z Village lo vinayakudu (2009) [tylko audio niestety:(]:
I evergreenowy oryginał z Maya Bazaar (1957):
Oczywiście nadal tylko 'liznęłam' temat remiksów:)
edit z ostatniej chwili (żeby było równo z ilością przykładów z każdej z kinematografii^^), czyli keralskie Kasthoori Manakkunnallo:
Wersja z filmu Nayika (2011, nie miał jeszcze premiery) - Jayaram i Padmapriya: