sobota, 16 marca 2013

'Ozhimuri' (2012) - dokument separacji


Jak ja się cieszę, że ten film jednak wyszedł na dvd z napisami! (bo początkowo ze sklepowych opisów i innych źródeł wyglądało, że ich nie ma). Dzięki temu miałam szansę w pełni go docenić, a śmiem twierdzić, iż to zdecydowanie najlepszy ubiegłoroczny  film mallu (i strasznie mu teraz kibicuję na Nationalach). 
Odruchowo chce się napisać, że to bardzo 'keralska' w klimacie psychodrama, ale autorem scenariusza jest przecież tamilski pisarz (ten sam, którzy napisał wcześniej Angadi Theru). Chociaż... wszak psychodramy Shyamaprasada też zwykle mają pozakeralskie literackie źródła. W każdym razie ta 'międzystanowa' współpraca jest ważna także dlatego, iż akcja filmu toczy się na tamilsko-keralskim pograniczu: w regionie, który tradycyjnie związany był raczej z Keralą, ale w wyniku reformy terytorialnej został przyłączony do TN. I to umiejscowienie ma swoje znaczenie w filmie (choć pewnie ja i tak nie do końca umiem to wszystko wychwycić..). W każdym razie jest to rejon z matriarchalnymi tradycjami własności. Z tym też wiąże się i tytuł filmu: ozhimuri to bowiem, w lokalnym dialekcie, właśnie ów dokument separacji (także majątkowej). Wręczany tradycyjnie mężowi przez kobietę, na palmowym liściu. Bohaterka filmu, 55-letnia Meenakshi, składa jednak pozew rozwodowy przeciwko swemu 71-letniemu mężowi w tradycyjnym sądzie. Narażając się w ten sposób na 'pręgierz opinii publicznej'. Bo nawet reprezentująca jej męża młoda prawniczka nie może zrozumieć: dlaczego? Skąd po tylu latach małżeństwa, 'na starość' taka decyzja. Co jej to teraz da? Odpowiedź nie będzie łatwa, tak jak niełatwa będzie 'dekonstrukcja' małżeńskiego (a może raczej rodzinnego, bo ważny jest też, grany przez Asifa Aliego, syn) życia Meenakshi i Thanupillaia. Tylko na początku wydawać się będzie, że to prosty (rzec by można 'klasyczny') przypadek przemocy w rodzinie, a z każdym wniknięciem głębiej odsłaniać się będą nowe warstwy. Bo przecież ludzie rzadko są 'czarno-biali', a o tym jacy są decyduje tyle różnych czynników. I tyle różnych uczuć może w nich ze sobą sąsiadować, czy wręcz się ze sobą przeplatać.

Podobnie jak przy poprzednim filmie Madhupala (czyli Thalappavu) - notabene przez lata drugoplanowego aktora - ten film to przede wszystkim aktorski popis Lala (chyba panom się naprawdę dobrze współpracuje:)) Teraz już rozumiem frustrację Lala po ogłoszeniu stanowych nagród (zostaje liczyć, że może na szczeblu krajowym zostanie to jakoś 'nadrobione'). Jednak nie tylko jego rola zostaje w pamięci, mamy tu bowiem także świetne role silnych kobiet. Silnych 'po prostu' (Shweta Menon po raz kolejny udowadnia, że jest 'babą z jajami'^^ Choć - mimo posiwienia - na matkę Lala to jednak nie wygląda:P), czy 'mimo wszystko' (zastanawiałam się, skąd znam Malavikę - a wszak z tamilskiego Autographu Cherana). Na tym tle trochę 'ginie' to młodsze ('asifowo-bhavanowe') pokolenie. Ozhimuri to film, którego nie ogląda się 'łatwo i przyjemnie', ale któremu warto poświęcić swoją uwagę, a myślę że w zamian przyniesie sporo satysfakcji.
'nie, nie będziemy bić, jak  jednak nie obejrzycie^^'  (ale serio warto to zrobić!)

wtorek, 12 marca 2013

Filmowy przegląd 2012 roku - aneks

...czyli uzupełnienie wcześniejszego rocznego przeglądu (głównie o tytuły z południa, gdzie na DVD trzeba zwykle trochę jednak poczekać...)

Mugamoodi (tamilski)
Wielkie oczekiwanie i jeszcze większe rozczarowanie. Trudno uwierzyć, że ten film zrobił Mysskin, TEN Mysskin, którego zwykłam stawiać na najwyższym reżyserskim piedestale. Rozumiem, iż miał to być wysokobudżetowy film komercyjny - i z superbohaterem - ale przecież nie musiało to oznaczać takiej nijakiej, nudnej i strasznie płytkiej opowieści (nawet trudno tu używać słowa fabuła, o charakterystyce bohaterów nie mówiąc...) I przykro patrzeć jak dobrzy aktorzy na których 'u Mysskina' też się bardzo cieszyłam, nie mają w sumie nic/niewiele do zagrania:/ Jeśli tak ma wyglądać mysskinowa realizacja marzeń to ja egoistycznie życzę mu jednak raczej frustracji (z których wychodzą takie filmy jak Anjathey:P)

 Saguni (tamilski)
Nie mogłam nie obejrzeć filmu, na planie którego byłam, nawet jeśli ostatecznie nie rokował najlepiej i jeśli wredni Tamile nie wydali go z literkami...No i cóż, niespodzianki nie było, to nie jest specjalnie interesujący film i tyle. Karthi jest przesympatycznym facetem i zdolnym aktorem, ale wybieranie projektów to mu ostatnio nie idzie (obawiam się, że - podobnie jak brat - zbyt się przejął 'byciem starem':/) Najwięcej radochy miałam oczywiście z klipów, znaczy i z wiadomych polskich plenerów, ale podobał mi się też klip 'pijacki' (cóż, mam słabość w tej kwestii:P). Tylko że do tego nie musiałam wcale oglądać całego filmu:P
 
Life is Beautiful  (telugu)
Wydaje mi się, że dla tych którzy znają już Kammulę, są dwa sposoby reakcji na ten film: pierwszy - "znów ten sam (powtarzalny) Kammula' i drugi - "znów ten sam ('stary dobry') Kammula':P Osobiście wybieram drugie podejście;) Zwłaszcza po doświadczeniu z Leaderem z ulgą powitałam powrót tego Kammuli, który mnie kiedyś tak zauroczył swymi snutymi opowieściami o mniejszych i większych radościach i kłopotach zwykłych młodych ludzi (choć owszem, wolę jak są to trochę starsi młodzi ludzie, tacy już 'na swoim', a nie dopiero wychodzący 'spod skrzydeł' rodziców i wkraczający w dorosły świat nastolatkowie). Po prostu lubię ten klimat i ciepło jego historii i tu też mnie to urzekło:) I w końcu podobała mi się jakaś rola Shriyi:P

Routine Love Story (telugu)
Tytuł, jak łatwo się pewnie domyślić, ma charakter przewrotny - to zdecydowanie nie jest rutynowa historia miłosna. Choć właśnie tak stara się ją początkowo przedstawić opowiadająca ową historię kolejnemu już producentowi młoda kandydatka na reżyserkę. Bo para głównych bohaterów jest młoda, piękna i chodzi do dobrego collegu (gdzie się poznają i zakochują w sobie). Ale problemem w tym związku nie będą ich rodziny, ani w ogóle żadna 'osoba trzecia', tylko oni sami: ich oczekiwania i lęki. Bo przecież relacja to sztuka pewnego kompromisu. I zaufania, a w nich tyle obaw...I trudno się dziwić, bo są przecież tacy młodzi: raz robią krok w przód, potem się wycofują (czy ich ponosi), potem żałują i od nowa... Trudno w tym o jakąś stałość (chyba że stałość kłótni:P). Podobało mi się (i ujęło) to świeże (przynajmniej jak na Indie) spojrzenie twórców na temat (chwała bogu, że nie zajarzyłam wcześniej, iż to ludzie od LBW, bo pewnie bym się jednak obawiała sięgnąć po RLS), ładnie zagrali to młodzi aktorzy, no a szczególnie uwielbiam scenę 'oświecania':D

Molly aunty rocks! (mallu)
Kolejna - po English Vinglish - indyjska opowieść z kobietą po 40 w roli głównej. Już to (plus energetyczne trailery) nastawiło mnie  pozytywnie do filmu. A bohaterka to zdecydowanie inna od cichej, niepewnej Shashi. Ta energiczna 'cioteczka' zdecydowanie 'nie da sobie w kaszę dmuchać'. Zresztą i właśnie stąd  wynikną problemy. Bowiem gdy Molly przytrafi się pewne 'oskarżenie' nie zechce 'szybko załatwić sprawy' (czyli przyznać się do winy), a będzie z uporem dowodzić swoich racji. A że po drugiej stronie trafi się ktoś równie charakterny (grany przez Prithviego urzędol:P) starcie 'dwóch eg' staje się nieuniknione. Film ma raczej lekki, komediowy charakter (poza świetną Revathy i Prithvim dba o to też drugi plan - zwłaszcza bohater Mammukoyi wymiata!), ale przy okazji można też się zastanowić nad stosunkiem prawa do obywateli np. Nie jestem jednak specjalnie przekonana do pomysłu na 'wyjaśnienie sprawy' (choć nie mam własnej koncepcji, jak inaczej można by wyjść z owej narastającej 'spirali'). W każdym razie jestem za większa ilością filmów z paniami, hmm.. w średnim wieku w rolach głównych:) Bo 'aunties rock'!!

Friday (mallu)
Kolejny  film z dość modnego chyba ostatnio w molly nurtu wielowątkowych, równoległych (a w pewnym momencie jakoś 'spotykających się') opowieści. Takich 'innarutowych':) Trochę nierówny, znaczy nie wszystkie historie były podobnie interesujące (w zasadzie tych 'okołociężarnych' bym się pewnie bez żalu pozbyła), ale ogólnie niezły i dość wciągający. Przede wszystkim za sprawą wątków granego przez Fahaada rikszarza (dla którego zdaje się to nie być dobry dzień, a jednak..;)) oraz przyjeżdżającego do miasta na przedślubne zakupy dla swej wnuczki Nedumudiego.  Obaj panowie po raz kolejny pokazali klasę:) Film na dodatek niedługi, więc dobry jak się ma mniej czasu na seans (np w tygodniu:))


I nadal parę potencjalnie ciekawych rzeczy z zeszłego roku mi jeszcze do zobaczenia zostało:)

sobota, 9 marca 2013

Inteligentne, wykształcone, pracujące - bohaterki filmów telugu:)

Piszcząca panna, której głównym/jedynym zajęciem jest uganianie się na hirołem - tak wygląda sztampowe wyobrażenie heroiny w kinie telugu. Z lekkim opóźnieniem (notka miała być na Dzień Kobiet, znaczy wczoraj, ale padłam po roboczym tygodniu:/) chciałam trochę ów stereotyp rozbić, pokazując bohaterki inteligentne, wykształcone i - co ważne - pracujące w powszechnie szanowanych zawodach (czyli wykorzystujące swe kwalifikacje w praktyce). W związku z takim kryterium odpadło mi sporo ciekawych ról kobiecych (od Rammulamy do Arundhati), no ale wtedy byłaby to duuużo dłuższa (i w związku z tym trudniejsza do sporządzenia) lista. Ominęłam też panie w mundurach, bo takowe już kiedyś przedstawiałam. Do rzeczy więc:)

Nauczycielki

Savitri w Missammie (1955)
W zasadzie to nawet film z parą nauczycieli. W tej uroczej, klasycznej komedii romantycznej Savitri i ANR udawali  małżeństwo, by dostać pracę u SVRa. Co się udało, ale nie bez dalszych problemów;)


Bhanumati w Vivaha Bandham (1964) 
Bohaterka jako utalentowana studentka wychodzi za mąż (za nauczyciela) - gdy w związku nadejdzie kryzys podejmie pracę nauczycielki na prowincji.

Archana w Ladies Tailor (1985)
Nauczycielka angielskiego, do której bohater uda się na lekcje języka. Choć w zasadzie wcale nie o to mu chodzi:P Biedak nie wie, że 'trafiła kosa na kamień' i będzie się musiał naprawdę napocić (a i kijaszek będzie  w użyciu:P)

Vijayashanti  w Pratighatanie (1986)

Nauczycielka-liderka. Taka, która kształci nie tylko słowem, ale i własnym przykładem. Nie tylko jako jedyna w mieście przeciwstawi się lokalnemu oprychowi (z ambicjami na polityka), ale też swą postawą pociągnie za sobą młodzież, którą uczy. 

Suhasini w Aradhanie (1986)


Jedyna w miasteczku ma na tyle odwagi, by powiedzieć bohaterowi-rozrabiace, że źle robi (i jeszcze dać mu po gębie:P). Gdy to wstrząśnie nim na tyle, że zechce się zmienić, pomoże mu w tym (poczynając od nauki czytania i pisania)

Shriya Reddy w Amma Chepindi (2006)
Pani od muzyki, która okaże się wielkim wsparciem (i przyjaciółką) niepełnosprawnego intelektualnie bohatera.

Priyamani w Pravarakyudu (2009)
Rządząca twardą ręką (no, przynajmniej na początku;)) dyrektorka żeńskiego collegu.

Lekarki

Sumalatha w Khaidi (1983)
To ona - mimo świadomości, na co się naraża - udzieli schronienia i pomocy (w tym i opieki medycznej) zbiegłemu z więzienia bohaterowi.

Kamalinee w Gamyam (2008)
Młoda lekarka z zacięciem społecznikowskim, zawsze gotowa nieść pomoc potrzebującym. Która nie zrezygnuje ze swych ideałów dla miłości.


Prawniczki
 
Sneha w Radha Gopalam (2005)

Młoda mężatka, która właśnie rozpoczyna karierę w zawodzie i - o zgrozo:P - zaczyna odnosić większe sukcesy od swego męża (także prawnika).

Sharada w Nyayam Kavali (1981)
Niezłomna pani prawnik, która nie tylko podejmie się prowadzenia sprawy o formalne ustalenie ojcostwa dziecka pewnej młodej dziewczyny (a będzie to sprawa przeciwko jednej z najbardziej wpływowych rodzin w okolicy), ale też udzieli jej wsparcia i gościny pod swym dachem. A prywatnie samotna matka.

Dziennikarki

 Revathy w Gaayam (1993)
'Walczy piórem' z lokalnymi 'przekrętami', nieźle się w ten sposób narażając. Jej zasady staną się przyczyną rozstania z bohaterem (nie zaakceptuje obranej przez niego drogi...)

Bhoomika w Anasuyi (2008)
Inteligentna, nieustępliwa i dociekliwa. I absolwentka psychologii kryminalnej. Nic dziwnego, że okaże się najlepszą osobą do rozwikłania sprawy pewnego seryjnego mordercy. 

Bizneswoman

Bhoomika w Missammie (2003)
Podtytuł filmu brzmi 'she's the boss' i to dokładnie tak jest. Bohaterka Bhumiki rządzi twardą ręką rodzinną firma i to ona dyktuje warunki (facetom też^^).

Trisha w AMAV (2007)
Dziewczyna na kierowniczym stanowisku w firmie informatycznej i traktująca swą pracę bardzo poważnie.Czego będzie wymagać i od podległego jej bohatera:)

Neha Jhulka w Okkadunnadu (2007)
Pośredniczka handlu nieruchomościami. To przy jej pomocy potrzebujący pilnie pieniędzy bohater chce sprzedać swój rodzinny dom.

Genelia w Mr Medhavi (2008)
 
Córka biznesmena, aktywnie działa w jego firmie. Wie, czego chce i dąży do tego.

To zapewne nie wszystkie przykłady, a po prostu te, które widziałam i jakoś utkwiły mi w pamięci. Z przyjemnością będę odkrywać kolejne:)

niedziela, 3 marca 2013

Okołoremakowo: Kunjikkoonan (2002), Chithram (1988), Kadolara Kavithaigal (1986)

Zasadniczo nie lubię remaków, ale niniejszą notką chciałam pokazać, że to nie zawsze jest taki prosty, 'zero-jedynkowy' układ. Tytuły, o których chcę napisać to bowiem oryginalne wersje filmów, które oglądałam jakiś czas temu i bardzo mi się podobały (a oglądając je w większości przypadków nie miałam pojęcia, że są remakami^^). Czy zatem taka 'powtórka z rozrywki' (zasadniczo we wszystkich przypadkach remaki okazały się fabularnie bardzo wierne - zresztą w większości kręcili je ci sami reżyserzy) sprawi, że oglądanie oryginałów nie okaże się już tak interesujące, czy może remaki (jako wtórne) stracą w moich oczach, a może ani to ani to? No właśnie różnie to może być:D

Kunjikkoonan (2002) - czyli mallu pierwowzór tamilskiego Perazhalagana (2005)

Historię uczucia Suryi-garbusa do niewidomej Jyothiki i Suryi-'chodzącego testosteronu' do drugiej Jyothiki obejrzałam gdzieś na początku mojej przygody z kinem kolly, znaczy dawno, dawno temu i mam z tego seansu bardzo miłe wspomnienia:) Dopiero sporo potem doczytałam się, iż to był remake filmu mallu. Z nieznanym mi jeszcze wówczas Dileepem. Którego potem zdążyłam polubić jako nie-amanta. I tak też jest w tym filmie, bo Dileep-garbus jest świetny, natomiast owo drugie 'studencko-testosteronowe' wcielenie niekoniecznie mnie przekonuje. Niewątpliwym plusem jest natomiast fakt, iż jego ojca gra Nedumudi. Mała rólka, ale potrafił  zaznaczyć swoją obecność. Odmiennie niż w remaku główne role żeńskie grają tu dwie różne aktorki (tę ciekawszą postać Nayya Nair). Z obecną wiedzą mogę też przypuszczać, iż rolę owej kandydatki na żonę, którą na pocżątku idzie zobaczyć nasz garbaty bohater, gra facet:D (jest u Keralczyków taki charakterystyczny aktor wiadomej postury:D). I jeszcze próbka klipowa (w większości pomysły na nie też są te same):
 
Podsumowując: oryginał oglądało mi się nieźle, ale chyba wolę jednak wersję z Suryą:)

Chithram (1988) - czyli keralski pierwowzór telugowego Alludu Gaaru (1990)

Telugowy film o 'fałszywym zięciu' z Mohanem Babu i Shobaną oglądałam całkiem niedawno, niemniej, w związku z kiepskością dostępnych w sieci danych o starszych południowych filmach, nawet nie podejrzewałam wtedy, iż nie jest to oryginalna fabuła, a jedyne o czym ewentualnie marzyłam to potencjalny podpisany bolly remake (dziś już wiem, że jak najbardziej bolly wersja też jest. Jak i inne 'okoliczne' remaki). Teraz, po obejrzeniu oryginalnej wersji, wypada przede wszystkim odwołać cokolwiek z ówczesnych pochwał dla Raghavendry Rao. Znaczy jego zasługi polegają 'tylko' na tym, że po prostu bardzo tego remaku nie schrzanił (tylko ciut:P), natomiast główne peany należą się autorowi oryginalnego (fantastycznego!) scenariusza, czyli Sreenivasanowi. Choć to nie tylko jego zasługa, iż oglądając po raz kolejny tę samą historię ponownie ją przeżywałam (i to jak!), Bo dołożył się do tego też oczywiście reżyser (dawno twierdzę iż najlepsze rzeczy Priyadarshana to te południowe), no i last but not least fantastyczni aktorzy! Nie da się bowiem ukryć iż Mohanlal aktorsko 'bije' Mohana Babu na głowę, a Nedumudi Chandramohana (który mnie ogólnie dosyć w telugowej wersji irytował) to już w ogóle. To dzięki nim wszystkim ta wersja jest.. subtelniejsza? (a przez to mocniej 'uderzająca' prosto w serce). I próbka karnatyczna (co zachowało się i w telugowym remaku):
 
 
Podsumowując: cieszę się, że dzięki wersji telugu w ogóle odkryłam tę historię, ale dopiero w mallu to jeden z moich ulubionych filmów ever:)

Kadolara Kavithaigal (1986) - czyli tamilski pierwowzór telugowej Aradhany (1987)

Zabierając się za telugową wersję tej lirycznej historii pewnego uczucia wiedziałam, że to remake tamila, ale bardzo chciałam zobaczyć Chiru w takiej właśnie roli i stąd taka, a nie inna seansowa kolejność:) Zachwycił mnie przede wszystkim klimat tej historii. Współtworzony w dużej mierze chyba nawet nie tyle rolami aktorów (choć bardzo mi się podobali), co niesamowitą muzyką maestra Illayaraji (która długo potem 'za mną chodziła'). Muzyką, która teoretycznie w wersji tamilskiej jest identyczna. Teoretycznie, bo jednak bardziej pasują mi do niej słowa telugu:P Podobny 'problem' miałam z aktorami: nie żeby byli źli, ale po prostu Chiru mnie w tej roli urzekł jednak bardziej od Satyaraja (którego przecież ogólnie także bardzo cenię i lubię), a Suhasini podobała się bardziej od Rekhi. Czy w tym akurat przypadku zadziałało 'prawo pierwszeństwa'? Możliwe:). A to tamilska wersja mojego ulubionego utworu:
 
 
Podsumowując: nie wiem, jakby było, gdybym oglądała to w odwrotnej kolejności, ale zdecydowanie bliższy mojemu sercu jest w tym przypadku telugowy remake:)

A kolejną 'okołoremakową' serię planuję w 'drugą stronę': znaczy chcę się zabrać za parę potencjalnie nieźle zapowiadających się (choćby ciekawie obsadzonych) remaków filmów, które bardzo podobały mi się w oryginalnej wersji:P

piątek, 22 lutego 2013

Kolekcja NFDC - patronując ciekawemu kinu

NFDC [National Film Development Corporation - Krajowa Korporacja Rozwoju Filmowego] to indyjska organizacja, która z założenia wspiera dobre kino. Dotąd współprodukowała ona ponad 300 filmów, pracując z uznanymi reżyserami jak S.Ray, Mrinal Sen, Shyam Benegal, Govind Nihalani czy Adoor Gopalakrishnan, ale także wspierając pierwsze filmy dobrze rokujących reżyserów (to z jej finansowym wsparciem swe debiutanckie fabuły nakręcili m.in. Mira Nair, Ketan Mehta, Sudhir Mishra czy Shaji Karun). Niedawno NFDC zaczęła wydawać swoje filmy na dvd - seria Cinemas of  India to gwarancja ciekawego kina, ale i okazja do poznania niebanalnych indyjskich filmów w tych mniej znanych u nas (choć nie tak małych, bo produkujących nieraz po kilkadziesiąt filmów rocznie) językach. Ja dzięki niej zrealizowałam w końcu swoje zeszłoroczne postanowienie o poznaniu jakichś nowych  kinematografii z Indii:D


Bhavni Bhavai (gudżarati, 1980)
Mój pierwszy kontakt z kinem gudżarati (mającym ogólnie dość dobrą opinię - spotkałam się nawet z porównywaniem go do kina mallu czy marathi, tyle że jest mniej znane...) to dość specyficzne przeżycie. Zabierając się za debiut Ketana Mehty nastawiłam się (pewnie za sprawą sporej ilości nagród) na bardzo poważne kino, tymczasem okazała się to rzecz w specyficznej konwencji  folk tale (czyli ludowej opowieści - bhavai to tradycyjny teatr radżastański). Z 'błędu' wyprowadził mnie przede wszystkim grający króla Nasseruddin - trudno by było całkiem na poważnie potraktować jego świadomie przerysowaną rolę:D (zresztą umowności było tam więcej) Film, a raczej chyba przypowieść Mehty (zresztą i narracyjnie to opowiadana dziecku historia) to zatem przede wszystkim okazja poznania kolejnej tradycyjnej indyjskiej formy kulturalnej (zastanawiam się, czy kiedyś uda mi się ogarnąć choć pobieżnie teatralne formy z całych Indii - wątpię:D), no i powrotu do czasów dzieciństwa, kiedy to babcie opowiadały i nam różne, nieraz wcale nie takie sielskie, historie (przynajmniej moja to robiła:))



Parinamam (malajalam, 2004)
Motto mojego pierwszego filmu bolly brzmiało: 'Chodzi o to, żeby kochać rodziców'. I często czytam opinie, jak to filmy bolly tego właśnie uczą. I jakie to fajne w indyjskiej kulturze. Tylko czy to cała prawda? Opowiadający właśnie o starości keralski Parinamam pokazuje, iż niekoniecznie. I nie chodzi tu o żadne spektakularne patologie, a o taki codzienny brak zrozumienia i szacunku właśnie. Najpierw można dać do zrozumienia ojcu, że jego emerytura starcza na mniej niż pensja (nic to, że nadal cała rodzina żyje głównie z tego:P), a on sam 'siedzi i nic nie robi', potem ograniczyć mu ilość ćaju (mleko wszak kosztuje), by ostatecznie zacząć planować wszelkie 'okołodomowe' rzeczy w ogóle nie licząc się z jego potrzebami (bo przecież starsze osoby i tak tylko marudzą, i są problemem..). A widz (znaczy ja:P) coraz ciężej to znosi i coraz bardziej marzy, żeby ktoś wreszcie powiedział owemu synowi i synowej, że za jakieś 20-30 lat ich córeczka może podobnie odnosić się do nich. Niestety nie doczekałam się. Na szczęście w końcu ktoś powiedział przynajmniej to dawno upragnione przeze mnie 'nie'. Dając choć drobne poczucie ulgi... Prawie same nieznane mi twarze (nie kojarzę Oduvila z Achuvinte Amma, a Nizalkuthu dopiero przede mną, więc rozpoznałam tylko Nenumudiego w roli emerytowanego sędziego) i dobre, choć niezbyt 'miłe' kino.


Maya Bazaar (bengalski, 2012)
Film składający się z trzech nowelek, które łączy hmm.. tytułowa maya, czyli iluzja, ułuda? (kontra rzeczywistość). I suspens, widoczny zwłaszcza w pierwszej, opowiadającej o wikłającej się w coraz to nowe związki wdowie, której kolejni wybrankowie w dziwny sposób upodabniają się do jej zmarłego męża. Ta zresztą wzbudziła moje największe zainteresowanie, bo kolejne: o malarzu, który zakochuje się w kobiecie, której nigdy nie widział i ta obsesja pochłania go coraz bardziej oraz o konflikcie racji dwóch profesorów, jeden z których wierzy, a drugi nie, niestety raczej pozostawiły mnie obojętną (czy wręcz znudzoną).


Ek Hota Vidushak (marathi, 1992)
"Był sobie klaun" - tytuł budzi automatyczne skojarzenia z Rajowym Meera Naam Joker. Ale to jednak trochę inna historia. Po pierwsze ze względu na środowisko: bohater jest nieślubnym dzieckiem tancerki tamashy (maracka forma teatralna, którą znam już ze świetnego Natarang, a fanom bolly kojarzyć się może dość modne ostatnio, a pochodzące właśnie z tamashy lavani) i to w tym otoczeniu rozgrywa się spora część filmu (i tak, tradycyjnej muzyki i tańca jest mnóstwo!) Po drugie: bohater rozśmiesza innych raczej za pomocą słowa (w dużej mierze parodiowania - bardziej to przypomina zachodnie stand-up comedy niż tradycyjnego slapstickowego klauna). Wreszcie trudno powiedzieć, by była to dla niego misja sama w sobie: on jednak chce zrobić karierę (i nie wszystkie jego decyzje koniecznie budzą sympatię widza do niego). Ale z czasem sprawa zacznie przybierać coraz bardziej dramatyczny obrót, a  etykietka 'klauna Aburao' raczej uwierać niż przynosić satysfakcję... Zwłaszcza, iż - mimo usilnych starań -  na czyjejś twarzy nie jest w stanie wywołać uśmiechu. To poruszająca, trochę satyryczna, trochę gorzka, ale jednak nie pozbawiona i nadziei, opowieść o odkrywaniu tego, co naprawdę ważne. Mnie urzekła:)


Duvidha (hindi, 1973)
Duch zakochuje się w młodej mężatce, i - chcąc się do niej zbliżyć - przybiera ciało jej męża, który tyle co wyjechał w interesach. Brzmi dziwnie znajomo?:D Tak, nakręcone kilka lat temu Paheli opowiada tę samą klasyczną radżastańską przypowieść. Ale oba filmy robią to w zupełnie inny sposób. Reżyserem Duvidhy jest bowiem uznany reżyser kina parallel, Mani Kaul (moje pierwsze spotkanie z jego twórczością) i w jego interpretacji jest to zdecydowanie kameralniejsza opowieść. Myślę trudniejsza w odbiorze (dla mnie też:D). Bardziej liryczny 'snuj' niż przepełniona ciepłem, kolorami i humorem 'bajka':) Ciekawe, iż Duvidha była ponoć szeroko pokazywana  w Europie. W kinach studyjnych. Ech, żeby i dziś tak trafiało do nich i coś z indyjskiego paralellu...


 Adi Shankaracharya (sanskryt, 1981)
Pierwszy indyjski film w sanskrycie, nagrodzony zresztą 4 Nationalami (w tym dla najlepszego filmu, za scenariusz, zdjęcia i dźwięk) to - jak nietrudno się pewnie domyślić - kino mistyczno-dewocyjne, a konkretniej biografia pochodzącego z Kerali słynnego filozofa (guru) - Adi Shankary. Jeśli ktoś oglądał już tego typu kino raczej wie, czego się spodziewać, jeśli nie - powinien doświadczyć tego samemu:P No specyficzna to rzecz:D Ale jak często można zobaczyć film, w którym mówią w 'martwym' języku?



Gwoli ścisłości powinnam jeszcze wspomnieć o filmie orija (też moim pierwszym w tym języku:)) Sheesha Drusthi czy pundżabskim Anhey Ghorhey da Daan, jednakże owe tytuły, mimo potencjalnie ciekawej tematyki (czy o takie Indie walczył kiedyś właśnie żegnający się z tym światem bojownik o wolność oraz problematyka pozbawiania ludzi domów/ojcowizny w związku z rozwojem infrastrukturalnym kraju), nie zrobiły (niestety) na mnie specjalnego wrażenia, stąd trudno mi napisać o nich coś więcej...
W każdym razie (nawet jeśli nie wszystkie ich produkcje mi 'podejdą') inicjatywa NFDC to naprawdę cenna rzecz:) 


niedziela, 17 lutego 2013

Historia kina mallu na plakacie 'Celluloidu'

Na ten keralski film o pionierze kina mallu czekam już od dość dawna. Kolejne materiały promocyjne  tylko podsycają moje zaciekawienie: pierwszy (też ten postarzony) look Prithviego, trailer, wreszcie przeuroczy OST jakby 'wyjął' ze starego filmu... No a ostatnio zobaczyłam ten plakat i doznałam totalnego rozanielenia: 
 
 
Z prostego powodu: rozpoznaję (znam) wszystkich panów pokazanych na fotkach:)  I to też filmowo. Niby drobiazg, ale jak cieszy:D  W każdym razie zaczęła we mnie kiełkować myśl o podzieleniu się tą znajomością:) Bowiem owi panowie to kawał historii kina mallu.

O pierwszym z lewej (Prithviego na razie omijam^^)  już kiedyś trochę na blogu pisałam. Przy okazji seansu jego słynnego filmu. Tego, na planie którego zginął. Fenomen Jayana (a właściwie Krishnana Naira, 1939-80), bo o nim mowa, można by chyba porównać do casusu Rajesha Khanny w bolly. Nie był wybitnym aktorem, ale miał charyzmę i był prawdziwym superstarem. Tyle, że Jayan - poza tym, iż odszedł młodo (co umocniło jego legendę - być może, gdyby żył dłużej, starzałby się w zapomnieniu jak Rajesh) - był znany przede wszystkim jako gwiazda kina akcji. Wysportowany (zanim rozpoczął karierę filmową był oficerem marynarki), z imponującą muskulaturą (którą chętnie eksponował^^) i zawsze wykonujący wszystkie, najbardziej nawet niebezpieczne sceny akcji samodzielnie, bez dublera (co się skończyło, jak się skończyło..) Jayan był idolem mas i młodzieży, no i zdecydowanie prekursorem jak na owe czasy (pisze się zresztą, iż za jego sprawą zmieniło się postrzeganie bohatera w kinie mallu - którzy stali się odtąd właśnie bardziej macho). Pomimo tego, iż od śmierci Jayana minęło już ponad 30 lat, pamięć o nim jest wciąż żywa - jest nadal ikoną, do której się często odwołuje (sama już parę razy miałam z tego radochę podczas oglądania nowych filmów molly:P) i która się wciąż nieźle 'sprzedaje'.

Kolejny pan to megagwiazda kina mallu. Taki keralski Big powiedzmy:D Abdul Khader, znany lepiej jako Prem Nazir (1926-89) ma na koncie główne role w ponad 600 filmach!! (i to zdaje się rekord Guinessa:P). W tym ponad 100 z jedną aktorką (Sheelą) i 39 premier w jednym roku. A zaczynał od teatru (i roli w Kupcu Weneckim:D)  Jak Jayan, choć grał nie tylko w takich filmach, miał głównie image hiroła kina akcji, tak Prem Nazir stał się popularny przede wszystkim dzięki rolom amantów (choć udowodnił też i swój talent dramatyczny). Był epitomią szyku, elegancji, ale i prostoty (także w kontaktach interpersonalnych). Z 'nowinek' wprowadził do mallu typ kina 'bondowskiego' (seria C.I.D). Grał główne role dość długo (przez prawie trzy dekady), w latach 80 jednak postanowił 'ustąpić pola młodszym' i przejść do ról drugoplanowych (w ten sposób w jednym ze swych ostatnich filmów zagrał u boku Mohanlala). 

Nie mogłam się oprzeć: Prem Nazir ze Sheelą^^ 


Na pewnego rodzaju kontraście do emploi Prema Nazira (delikatnego romantyka) zbudowany był wizerunek Sathyana (czyli Manuela Sathyaneshana Nadara, 1912-71). Ten ex-policjant (który zaczął filmową karierę dopiero koło 40-tki) uważany jest za prekursora realistycznego, naturalnego stylu grania w kinie mallu i tworzył na ekranie głównie męskie, nieraz dość szorstkie postaci. Takie jak w słynnych  Neelakkuyil  czy Chemmen (oba były jednymi z pierwszych sukcesów kina mallu także poza granicami stanu). Dużo zawdzięczał Sethumadhavanowi (o którym to pisałam notkę temu). Podobieństwo do Jayana nie kończy się na poprzedzonym 'mundurową' pracą początku ich karier - Sathyan bowiem też zmarł wcześnie i będąc u szczytu popularności. Tyle że jego dopadła choroba - białaczka. Tuż przed rozpoczęciem filmowej kariery przez Jayana (a notabene Jayan zaczynał od  ról negatywnych:P) Od paru lat w Kerali przyznawane są nagrody pamięci Sathyana. 

Wreszcie ostatnia z plakatowych fotek (a pierwsza z prawej) przedstawia jedynego gwiazdora tamtych czasów żyjącego do dziś. I dlatego Madhu (Madhavana Naira, ur. 1939) można było nawet  zobaczyć w niedawnym molly multistarrerze Twenty:20 (i wyglądał tam mniej więcej tak jak na owej fotce u góry). Zanim został aktorem był wykładowcą hindi. Z ogłoszenia trafił do szkoły teatralnej (słynnej NSD), no a potem do filmu. Był wielką gwiazdą (choć może nie aż taką jak Nazir), ale równolegle grywał też w kinie paralell (np u Adoora Gopalakrishnana). Z czasem zajął się też reżyserią i także w tej dziedzinie odniósł sukces. W ramach gościnnych wypraw do sąsiednich kinematografii zagrał m.in u boku debiutującego Biga i.. ojca Rajiniego:D Ostatnio było o nim dość głośno w związku z nagrodami Padma: otrzymał Padma Shri, rzecz w tym, iż keralski rząd wnioskował o wyższą kategorię Padma Bhushan. No cóż, nie pierwszy raz południe ma 'pod górkę' na szczeblu centralnym...

No więc został mi jeszcze jeden pan. Ale nie będę pisać o samym Prithviraju (nie jest jeszcze historią tego kina:P), tylko o postaci, którą gra w tym filmie. Ojcu kina molly, reżyserze pierwszego filmu tej kinematografii, notabene z urodzenia Tamilu - J.C Danielu. Jego historia jest bowiem przeciekawa (i, podobnie jak Prithviego, dziwi mnie trochę, iż kino molly nie zabrało się za ten temat wcześniej).  Tak w zasadzie J.C. Daniel  zajął się kinem głównie z myślą, iż spopularyzuje za pomocą tego, nowego wówczas medium, kalaripayyattu, słynną keralską sztukę walki (w której to był ekspertem). Zaczął od podróży do ówczesnego Madrasu, z myślą, że zdobędzie tam wiedzę i sprzęt potrzebny do nakręcenia własnego filmu. Niepowodzenie (nie wpuszczono go do jedynego wówczas studia) go nie zniechęciło - po prostu pojechał dalej, do Bombaju i tam uzyskał, co chciał:D W 1926 roku wrócił do Kerali i założył pierwsze na tym terenie studio - The Travancore National Pictures. To w nim powstał ów pierwszy, niemy jeszcze filmu mallu - Vigathakumaran (Zaginione dziecko)
Daniel, oprócz tego, iż go napisał i wyreżyserował, zagrał też główną rolę. Film, o unikalnej wówczas tematyce społecznej, wszedł na ekrany w 1928 roku i przyniósł mu głównie kłopoty. Poszło o obecność kobiety (znaczy aktorki) w filmie, co wybitnie nie spodobało się ortodoksom (nie tylko w Indiach tradycyjnie w sztukach występowali raczej tylko mężczyźni, a grające kobiety były traktowane prawie jak prostytutki). Sytuacja zrobiła się tak 'gorąca', że debiutująca Rosie musiała uciekać do sąsiedniego Tamilnadu, gdzie spędziła resztę życia, natomiast Daniel popadł w takie długi, iż musiał sprzedać studio i to był koniec jego filmowych marzeń. Wprawdzie, gdy jakiś czas potem w końcu się 'odkuł' finansowo (dzięki udanej praktyce dentystycznej:P) spróbował jeszcze raz, ale znów stracił wszystkie pieniądze... Zmarł w 1975 roku, bez grosza przy duszy. Ponoć rząd keralski odmówił mu 'artystycznej pensji', argumentując, iż jest on Tamilem, a nie Keralczykiem! A dziś keralskie władze dumnie szczycą się im jako 'ojcem swej kinematografii'.  Czy trudno się więc dziwić, iż z niecierpliwością czekam na ekranizację tak fascynującej historii?

sobota, 9 lutego 2013

'Stree' (1997) i 'Marupakkam' (1990) - 'gościnne' filmy Sethumadhavana

Postanowiłam sobie znów sięgnąć do mojego 'artystycznego' rudrowego pakietu - tym razem obejrzałam dwa filmy jednego reżysera.  Ciekawostka polega na tym, iż choć K.S.Sethumadhavan jest Keralczykiem (fakt, że wychowanym w TN i jako dziecko mówiącym lepiej nawet w telugu niż w mallu:D) i kręcił głównie filmy mallu, te dwa tytuły pochodzą z innych południowych kinematografii. Kolejna to fakt, iż oba zdobyte przez tego cenionego reżysera Nationale otrzymał on właśnie za te, 'gościnne' jak je nazwałam w tytule, filmy (oba są zresztą adaptacjami  napisanych w danym języku powieści). Dla mnie dodatkowo trochę zabawny jest fakt, iż - choć nie jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością Sethumadhavana - nie widziałam dotąd żadnego jego filmu mallu:D (bo wcześniej bolly remake jednego z jego największych sukcesów kasowych, opowieści o nastoletniej miłości i nieślubnej ciąży, czyli Julie. Swoją drogą oryginalne Chattakari to wygląda rzecz tak popularna, że niedawno i Keralczycy zrobili jej uwspółcześniony remake - pod tym samym tytułem). Niestety 'dorwanie' starszych filmów mallu łatwe nie jest:/  No ale do rzeczy, znaczy moich opinii o obejrzanych filmach:)

Stree /Stri (telugu, 1997)

Jest taka dość znana książka-poradnik psychologiczny: "Kobiety, które kochają za bardzo". Tytułowa kobieta z tego filmu to właśnie ktoś taki. Prosta, niepiśmienna i niby potrafi zrobić awanturę 'swemu mężczyźnie', wygarnąć mu cokolwiek w złości (ale innym już nie bardzo to wolno:P), ale i tak trwa przy nim - mimo wszystko. Bo wierzy, że to właśnie 'jej mężczyzna' (choć jak się potem okaże nie są nawet formalnie małżeństwem) i zawsze do niej wróci. A on? On bez skrupułów wykorzystuje jej uczucie. Nie stara się o żadną konkretniejszą pracę (w tle mamy zarysowaną ciekawą pozycję tradycyjnego teatru - bo facet ma pewien talent aktorski, znaczy dobry głos, posturę itp -  w związku ze zmieniającymi się czasami: wejściem kina czy upadkiem pozycji zamindarów, którzy byli tradycyjnie mecenasami sztuki. O tym wszystkim czytałam akurat niedawno u Renika), przetrzyma jej chwile gniewu, potem poprzymila się, wyciągnie od niej (albo ukradnie) ostatnie pieniądze i jeszcze wyda je na inną kobietę...Aż by się prosiło dać mu stosowną nauczkę. Ale ona tego nie potrafi... Stree to dość w sumie prosta, nastrojowa (piękne zdjęcia!) i smutna opowieść o, jak to dziś określamy, 'toksycznym' uczuciu.  A w głównej roli można zobaczyć znaną ostatnio przede wszystkim z ról matek (np Ala Modalaindi, 3), a ciut wcześniej z dubbingu (choćby Ash w tamilach) Rohini.
Obraz zdobył Nationala dla najlepszego filmu telugu 1997 roku. Trailer:

Marupakkam (tamilski, 1990)

Na wieść o chorobie ojca trzydziestokilkuletni Ambi przyjeżdża z miasta do rodzinnego domu. Zastana przez niego sytuacja jest dla niego szokiem, bowiem Vembu Iyer zdaje się go wcale nie rozpoznawać, a co więcej 'zapadł się' w milczenie. Relacje między panami zepsuły się jakiś czas temu, gdy to Ambi, wbrew woli ortodoksyjnych rodziców, poślubił chrześcijankę. Czemu więc teraz, gdy małżeństwo Ambiego się rozpadło, ojciec tak reaguje? Wyłaniająca się z wewnętrznych retrospekcji Vembu prawda okazuje się zdecydowanie bardziej skomplikowana...  Bo to i w ogóle  bardziej skomplikowany film niż Stree - bardzo wielopłaszczyznowy i kreślący wiele relacji i niuansów, odsłaniających się nam dopiero w miarę kolejnych, trochę rwanych, wspomnień bohatera. To obraz wymagający (czy prowokujący do) solidnej, psychologicznej analizy, bo pola do takowej jest tu mnóstwo. Marupakkam to też film fantastycznie zagrany (ha, w końcu wiem, po kim Surya i Karthi odziedziczyli talent - trzeba by sięgnąć i po jakiejś starsze filmy Sivakumara, bo aktorem jest świetnym!), a rozegrane prawie bez słów zakończenie robi niesamowite wrażenie. I nie dziwi przyznanie Marupakkam aż trzech Nationali (w tym tego głównego: dla najlepszego filmu roku - po raz pierwszy w historii tej nagrody przyznano ją filmowi tamilskiemu). Absolutnie warto zobaczyć.  Film (z napisami) dostępny jest na YT:


Oba filmy zostały też ostatnio (po odnowieniu) wydane na DVD - w kolekcji NFDC (o której to będzie więcej w kolejnej notce:))