piątek, 14 czerwca 2013

Poszukując normalnego Balakrishny: 'Bhairava Dweepam' (1994), 'Aditya 369' (1991), 'Sri Rama Rajam' (2011)

Na hasło Balakrishna fanom południa przed oczami automatycznie wyskakuje chyba obraz nie najmłodszego już, 'pobielonego' pana w dziwnych perukach, którego megahirołsowskie wyczyny przebijają zdecydowanie 'standardy' tego rodzaju kina (jak nie ściga - skutecznie - samolotu to zatrzymuje skinieniem ręki pociąg i takie tam). Postanowiłam jednak pogrzebać głębiej w jego filmografii w poszukiwaniu bardziej 'ludzkiego' oblicza stara. I znalazłam:) Nie, nie zamierzam twierdzić, iż to wielki zmarnowany talent aktorski, ale są filmy, w których naprawdę bardzo fajnie się go ogląda. I wygląda, iż największe zasługi w zakresie takiegoż kina z Balayyą ma znany nam skądinąd (np z takich rzeczy jak niemy Pushpak) Singeetam Srinivasa Rao. To on bowiem wyreżyserował dwa filmy, które były sporymi hitami kasowymi, a jednak nie pokazują go jako owego przegiętego superhiroła.
O Bhairava Dweepam anglojęzyczne źródła piszą jako o 'folk movie'. Hmm.. no chyba że na takiej zasadzie jak o Pathala Bhariavi, moim zdaniem bardziej adekwatne określenie gatunkowe to jednak po prostu kostiumowe kino przygodowe. Takie jak te radzieckie produkcje z lat 80, którymi to w swoim czasie namiętnie karmiła nas nasza tv (a w których były, jak już dzisiaj wiemy, i koprodukcje radziecko-indyjskie, typu Alibaby). Vijay, nieślubny syn władcy, dorasta w ubogiej rodzinie, nieświadomy swego pochodzenia (ojciec odmówił ożenienia się z jego matką, a wtedy ta zrozpaczona prawie się z nim utopiła...) Wyrasta oczywiście na dzielnego młodziana i zakochuje się  w pięknej córce ościennego władcy (młodziutka, prześliczna Roja). Jej ojciec zachwycony oczywiście nie jest, ale wkrótce okaże się, że tylko Vijay będzie w stanie uratować Padmę Devi z rąk czarnoksiężnika.  Bhairava Dweepam to nic wielkiego, ale choć ta bajeczka trąci już dziś myszką (zresztą takie filmy to do siebie zwykle mają) to ogląda się ją całkiem przyjemnie, a młody, dzielny (ale nie tak jak w filmach typu VV) Balayya jest naprawdę uroczy:) I nawet krasnoludki - których tak się obawiałam po screnach - mi się podobały (zabawne były znaczy:D)

Trzy lata wcześniej Balakrishna nakręcił z Singeetamem rzecz, która zajmuje znacznie ważniejsze miejsce w historii kina telugu. Aditya 369  to bowiem pierwszy w tym kinie film s-f. Z motywem podróży w czasie za pomocą specjalnego wehikułu. Myślicie pewnie: znaczy Powrót do przyszłości? Tak i nie:) Owszem, sam zasadniczy koncept (ekscentrycznego naukowca budującego wehikuł czasu i  chłopaka, który odbywa przy jego pomocy podróż w czasie) jest ten sam, ale dalej rozgrywa się to już jednak trochę inaczej:) Przede wszystkim, jak w Powrocie...chodziło głównie o wyprawę w niedaleką przeszłość, by w ten sposób zmienić przyszłość, tu zasadnicza część wyprawy odbywa się w bardzo daleką przeszłość, bo aż do 15 wieku, a jej celem jest nie dokonanie zmiany, ale przede wszystkim pokazanie bogactwa historii i kultury Telugów. Bohater, Krishna Kumar, 'ląduje' bowiem na dworze słynnego, historycznego władcy, Krishnadevy Raji (granego także przez Balayyaę), którego panowanie uważane jest za złotą epokę, zarówno samego imperium, jak i w kwestii rozkwitu literatury telugu. I w filmie widzimy bardziej nawet tę drugą sferę - choć niekoniecznie nieobeznany widz może na wszystko zwrócić uwagę. Mnie samej na wiele niuansów zwróciła uwagę dopiero obszerna analiza z tego bloga (jako ze czytana dopiero po seansie doszłam do wniosku, że trzeba by teraz obejrzeć film jeszcze raz), chociaż smaczek, gdy to Krishna jest świadkiem recytacji przez słynnego poetę Thenaliego Ramaksrihnę świeżo stworzonego poematu i... wpada mu w słowo kończąc go, a na pytanie skąd go zna, mówi że z filmu z ANR-em, dostrzegłam sama. Faktu jakie wrażenie robił Krishna swym, przewiezionym z przyszłości magnetofonem, jednak nie zauważyłam (drugi seans jak nic:P). No i osadzenie filmu w takiej, klasycznej epoce oznacza, iż film będzie w dużej mierze wypełniony piękną karnatyczną muzyką (muszę pisać czyją?). A tańczy do niej głównie, grająca damę dworu, Silk Smita:) Poza tym w części współczesnej można jeszcze zobaczyć złowrogiego Amrisha (jako rozmiłowanego w rzadkich dziełach sztuki i.. muzyce klasycznej super złodzieja - taki prekursor tego z Dhoom 2) oraz małego Taruna:) To kino które, mimo upływu 30 lat (co w tym gatunku bywa problemem), naprawdę świetnie się ogląda i - tak jak już napisałam - na pewno do niego wrócę. 
Skoro więc weekend z Balakrishną okazał się tak przyjemny postanowiłam sobie wrzucić jeszcze jedno jego mniej typowe wcielenie. Niebieskiego Balayyę. Znaczy jako Ramę. W zasadzie od dawna przymierzałam się do obejrzenia Sri Rama Ramajany, czyli Bapowej adaptacji Uttara Ramajany (ostatniej, mało chyba znanej a mojej ulubionej części eposu). Przede wszystkim z powodu cenionego przeze mnie reżysera oraz Illayarajowej muzyki (która od początku mnie zachwyciła), ale trochę i z ciekawości jak spisze się para odtwórców głównych ról. Zwłaszcza Nayan jakoś nie bardzo sobie wyobrażałam jako Sitę. I muszę stwierdzić, że bardzo mile mnie zaskoczyła prezentując w tejże roli jakże istotną dla tej postaci godność (Aish wysiada przy niej  w przedbiegach). Sam Balakrishna w porządku - choć siłą rzeczy trudno było mi obdarzyć jego postać specjalną sympatią:P Nie irytował mnie jednak swym 'cierpieniem' na pokaz' (znaczy tak to odbierałam) jak lata temu jego ojciec w tejże roli. Niezmiennie najbardziej w tej historii lubię jednak te zadziorne dzieciaki, co to się nie patyczkują z bogiem, tylko wprost mu wytykają to, co chciałaby pewnie i większość widzów. Adaptacja Bapu  jest raczej z tych solennych, nie rewolucyjnych, muszę jednak przyznać - iż, choć oglądałam tę historię wszak nie po raz pierwszy - dopiero tu uderzyło mnie, że może należy  to wszystko interpretować nieco inaczej niż zwykłam do tej pory. Wracając 'na łono' Matki-Ziemi Sita stwierdza, iż teraz już może, bo 'jej misja jest wykonana'.  Misja, czyli coś z czym w naszej, chrześcijańskiej tradycji Bóg-ojciec zesłał na ziemię Jezusa. Narażając na nie mniejsze chyba upokorzenia. A jednak większość z nas nie podważa głębszego sensu tegoż działania. Umiemy je wytłumaczyć, co więcej na tym poświęceniu zbudowana została spora część naszej religii. Czemu więc nie spojrzeć podobnie na poświęcenie Sity? (bo ona chyba świadomie się mu poddała, nie dlatego, że nie miała wyboru - miała, choćby na samym początku Uttara Ramajany). Jaki był w nim cel? Trudno mi, laikowi, orzekać, ale choćby ciągłość genów, rodu? Ważna sprawa przecież w każdej kulturze. Ale to tylko takie drobne rozważania na bazie seansu, który może mnie nie 'powalił na łopatki', może w paru miejscach mnie znużył, ale ogólnie oceniam go jako dość przyjemny:)

niedziela, 9 czerwca 2013

Muzyczne fuzje tradycji z nowoczesnością w kinie telugu

Jedną z rzeczy, za które kocham kino południowe, jest obecna w nich nieraz klasyczna muzyka czy taniec (czego próżno szukać w filmach bolly np). Dziś chciałam się skupić na czymś jeszcze szczególniejszym, bo muzycznych połączeniach klasycznych, karnatycznych dźwięków i nowoczesnych, 'zachodnich' brzmień. Oto więc kilka takich przykładów z kina telugu.

W jednej z moich ulubionych scen z Vishwanathowego klasyka Shankarabhanaram, bohatera, bramińskiego śpiewaka, ze snu budzi bigbeatowy band, który koniecznie chce mu udowodnić wyższość wykonywanej przez nich nowoczesnej muzyki. Proponuje im zatem pewnego rodzaju muzyczny pojedynek pt 'powtórzmy nawzajem po sobie' (rozpoczyna się poniżej od ok. 2 minuty). 
 

Morał? Muzyka jest boskim darem, niezależnie czy tradycyjna czy nowoczesna, byle stał za nią profesjonalizm. No właśnie:)

A teraz coś z kultowego filmu sf  Aditya 369, w którym to Balakrishna przy pomocy maszyny czasu przenosi się na piętnastowieczny dwór. A tam .. tam m.in. wchodzi w taneczny pojedynek ze Silk Smitą. Ona tańczy klasycznie, a Balayya... rockandrolluje:D Serio!
Kolejna scena z  'innego świata'. W Yamudiki Mogudu Chirowy bohater trafia po śmierci do nieba i  wprowadza tam prawdziwe zamieszanie:D Między innymi demonstruje boginkom, jak można urozmaicić ich 'nudne' niebiańskie pląsy. Od klasyki przechodzi  zatem przez swinga czy stepowanie, aż do rockanrolla, disco czy breakdance'a! Prawdziwa mieszanka tanecznych stylów:)
Przykład z Padamati Sandhya Raagam  to nie tyle 'pokazówka', co dowód na to, iż muzyka może łączyć - ponad podziałami:) Ojciec bohaterki, przebywający w Stanach tradycyjny bramin, śpiewa modlitewną raagę, ona akompaniuje mu na skrzypcach, a za ścianą jej wybranek, nowoczesny Amerykanin, dołącza z pianinem. Fascynujący mix!
I jeszcze jeden przykład, iż tradycja i nowoczesność mogą iść w parze. Finał Raagam, w którym to granej przez Shabanę karnatycznej śpiewaczce towarzyszy nowoczesny band:
I mam nadzieję, że odkryję jeszcze sporo takich muzycznych perełek:)

wtorek, 21 maja 2013

Indyjscy aktorzy w sutannach i koloratkach ;)

Pomyślałam o takiej notce przy okazji obserwacji pewnych trendów w kinie molly, ostatecznie zmobilizował mnie... seans tamilskiego Kadal;) Każdy, kto trochę 'siedzi' w kinie indyjskim (zwłaszcza tym najbardziej geograficznie południowym) wie, że można w nim zobaczyć nie tylko hinduistycznych kapłanów. Oto parę przykładów;)

Amitabh w Amar Akbar Anthony

Przebrany i tylko na chwilę ale jednak;) No i tak barwny, że trudno go zapomnieć:D


Shiney Ahuja w Sins

Ksiądz na drodze pokusy. Cielesnej. Ponoć inspirowany Zbrodnią ojca Amaro.


Asrani w Kamal Dhaamal Kamal

Ksiądz oprotestowany przez środowiska katolickie^^

Arjun w Kadal


Aravind Swamy w Kadal

Dla odmiany kapłan - wzorzec (no dobra, nudny wzorzec:P)

 

Indrajith w Amen

Ojciec Vatoly. Dość niebanalny (nowoczesny:D) kapłan

 

Prithviraj w Louis Araman

Ma być księdzem, ale nie bardzo chce:P  

 

Sreenivasan w Parudeesa:

Kapłan ortodoksyjny



Kunchacko Boban i Bijju Menon w Romans:

Fałszywi księża^^ (ponoć remake We're not angels)


Ktoś ma inne przykłady?

sobota, 18 maja 2013

Tamilskie 'świeżynki': 'Haridas', 'Aadhi Bhagavan', 'David', 'Paradesi' (2013)

Przy okazji podsumowania zeszłego roku  pisałam o sporych problemach z dostępnością tamilskich filmów na dvd. Nie wiem, co się dzieje (i nie chciałabym tu zapeszyć:P), ale w zakresie tegorocznych premier jak dotąd prawie wszystkie interesujące mnie tytuły zostały wydane z napisami! A skoro już taki cud nastąpił to należy korzystać, zatem zrobiłam sobie mini-przegląd świeżutkich tamili:)

Haridas
'Dla każdego dziecka pierwszym bohaterem (wzorcem) jest jego ojciec'- tak brzmi motto tego, bardzo przeze mnie wyczekiwanego, filmu. Jego bohater, dzielny policjant Sivadas, jest bez reszty oddany swej wymagającej pracy. Do czasu, gdy okoliczności zmuszą go do zajęcia się swym dziesięcioletnim synem Haridasem. Który jest autystykiem... Temat 'rodzice i niepełnosprawne dzieci' nieobcy jest mi i z racji zawodowych doświadczeń. Zdaję sobie więc sprawę, jakie to niełatwe poświęcić w zasadzie całe życie takiemu dziecku. Z perspektywą wielu wyrzeczeń,  a bez specjalnej gwarancji postępów. I jakoś rzadziej decydują się na to ojcowie. Tym bardziej pewnie ciekawa byłam filmu i chyba tym bardziej mnie poruszył. 'Faceci nie płaczą' - mówi Sivadas w jednej z najbardziej wzruszających scen filmu. Tak, ma chwile kryzysu, ale idzie dalej... Walczy. Dla syna. Na szczęście trafia na dobrego, mądrego lekarza. Który tłumaczy mu, że chłopiec nie jest upośledzony. Po prostu żyje w swoim świecie. A przecież w zasadzie świat każdego z nas jest trochę inny, tu różnica tkwi tylko w skali owej odmienności (notabene pokazany w Haridasie obraz autyzmu trafił do mnie dużo bardziej niż choćby ten z Barfi). Panowie trafiają też na świetną nauczycielkę (sceny w szkole są przezabawne:D).  Sneha zrezygnowała dla tej roli z możliwości zagrania w megaprojekcie Rajiniego - zawsze wiedziałam, że ta kobieta ma dobrze poukładane aktorskie priorytety:) Podobnie zresztą grający Sivadasa Kishore - który budzi moje coraz większe zainteresowanie (rozpaczliwie szukam kannadyjskiego Cyanide o zabójstwie Rajiva Gandhiego) Ogólnie, jeśli miałabym się czegokolwiek od strony obsadowej 'czepić', to może tylko zbyt oczywistego obsadzenia Pradapa (a mógł zagrać np trenera:P) Przy samym finale przez chwilę miałam wątpliwości. Że może nie tak bym to widziała. Ale za chwilę znalazłam ładną paralelę, którą taki rozwój wypadków tworzył, a potem nastąpił taki obrót sprawy, że już w ogóle zajęłam się tylko smarkaniem:P Bardzo polecam.  I obowiązkowo kupię sobie w Londynie ten film na dvd:)

Aadhi Bhagavan
Wstępnie ów gangsterski projekt wyglądał dość ciekawie, ale potem recenzje mnie jakoś zniechęciły. Ostatecznie zadecydował tamilski rap, a w zasadzie zobaczenie looku Jayama Raviego, jakiemu towarzyszyła ta piosenka:D Stwierdziłam, że nawet jeśli film będzie nie najlepszy, dla takiego wcielenia aktora warto:P I dokładnie tak było:) Choć na początku nie całkiem mogłam zrozumieć, skąd tyle krytyki wobec tej  'mafioso action love story' - było dość ciekawie  i klimatycznie, a Ravi jako gangster to temat na osobny wzdech:P Chyba aktor ma już zdecydowanie 'chłopięce lata' za sobą. Oglądałam może nie z zachwytem, ale z zainteresowaniem i czekałam na wiadomą 'odsłonę'. Gdy w końcu się doczekałam, najpierw aż kwiknęłam z radości, ale potem niestety stwierdziłam, iż to wszystko jakoś do siebie nie pasuje.. Mimo tego, że bohaterowie zdawali się sami w sobie być naprawdę ciekawi (wcielenia Raviego jak już wspomniałam świetne, a Neetu Chandra grała zdecydowanie nietypową heroinę), fabularnie jako całość się to po prostu specjalnie 'nie kleiło'. Znaczy potencjał myślę był, ale na tym się niestety skończyło. A, i chyba w końcu nie nakręcono tego klipu w Polsce - w filmie na pewno takowego nie ma.

David 
Pamiętam, że od początku spodobał mi się pomysł współpracy  Beyora Nambiara z Vikramem i Jiivą - taka ładna mieszanka się zapowiadała:) I nawet jeśli bardziej spodobał mi się trailer wersji hindi, postanowiłam, z sympatii dla Jiivy, obejrzeć jednak wersję tamilską. Być może to był błąd (w  wielu recenzjach spotkałam się z opinią, iż to właśnie owa londyńska, gangsterska historia - której brak w tamilskiej wersji - jest najciekawszą częścią filmu). Tamilską wersję ogląda się może i nie najgorzej, tylko niewiele z tegoż wynika...I o ile jeszcze przy goańskiej historii Vikrama - opijusa może i 'tak ma być': znaczy lekko, trochę zabawnie, ciut gorzko i tyle, o tyle mumbajska historia z Jiivą jako niedoszłym muzykiem przywodziła mi na myśl średniej jakości hirołsowce, w których niby jest jakieś tam tło społeczne, ale jakoś słabo to rozwinięte, a bohater, nawet jeśli najpierw dostaje po głowie (w sensie dosłownym) i tak, w widowiskowym stylu, 'powali' oczywiście bandę zuych (a objawy potencjalnego urazu zdadzą się ostatecznie nie mieć specjalnego znaczenia:P) Po prostu spodziewałam się więcej, niż  filmu, na którym się może i nie męczyłam, ale o którym raz dwa pewnie zapomnę.
 Paradesi
Po ostatnich rozczarowaniach filmami Bali z jednej strony czekałam na ten, z drugiej trochę się go bałam. Czy reżyser będzie jeszcze w stanie zrobić naprawdę dobre kino, takie o którym trudno zapomnieć? Well.. jakkolwiek Paradesi takim filmem (jeszcze) nie jest, tak daje jakieś nadzieje na przyszłość. Akcja toczy się w latach 30, jeszcze przed odzyskaniem przez Indie niepodległości. Ten historyczny kostium skojarzył mi się trochę z Araavan Vasanty Balana. Nie dlatego, żeby to była podobna rzeczywistość (w końcu dzieli ją jakieś 200 lat), ale ponieważ te, pieczołowicie odtworzone, realia 'z epoki' zdawały się trochę negatywnie korelować z moim zaangażowaniem jako widza. Jak doceniałam różne detale, tak trochę zeszło, zanim zaczęłam się tak naprawdę przejmować pokazywaną mi historią (w kategorii obrazów poruszających tematykę 'niewolniczej pracy' mam zresztą bardzo wysoko ustawioną - przez Angadi Theru - poprzeczkę:P) Dlatego Paradesi, pomimo wrażenia w zakresie odtworzenia klimatu epoki czy naprawdę dobrej obsady (to moje pierwsze spotkanie z Arthavą Muralim i jak najbardziej życzę mu, żeby 'skorzystał' na roli u Bali podobnie jak Vikram czy Surya, natomiast z prawdziwą przyjemnością zobaczyłam znów, po Baanam, Vedhikę - podoba mi się dziewczyna i jej wybory:))  to dla mnie 'tylko' dobry film. Ale to i tak niemało.
Ps. Bo zapomniałabym: numer 'misyjny' po prostu wymiata! Po prostu zaniemówiłam z wrażenia, jak to zobaczyłam:D

niedziela, 12 maja 2013

Midhunam (2012) - carpe diem w jesieni życia;)


Od dawna bardzo niecierpliwie czekałam na ten film (plakat z niego gości zresztą od jakiegoś czasu na 'czołówce' mojego bloga:)). Bałam się tylko, że może wcale nie wyjść na dvd z napisami (wielu kameralniejszym filmom telugu się to niestety zdarza - że wspomnę tylko o Devasthanam czy  Onamalu z tych ostatnich...), na szczęście został wydany:)
W wielu internetowych wypowiedziach podkreślano, że ten film to esencja 'telugowości' i dokładnie tak jest. To jest ten 'natywny' klimat, który znam z filmów z lat 80, przedstawiany kiedyś przez takich klasycznych twórców jak Vishwanath, Bapu czy Jandhyala. Cudowny świat, w którym toczy się spokojne, wypełnione pięknymi widokami i raagującymi melodiami życie. I w zasadzie należało się chyba tego spodziewać, zważywszy iż reżyserem filmu jest ceniony aktor charakterystyczny i scenarzysta, Tanikella Bharani, człowiek rzec można chyba 'starej dobrej szkoły', a sam film - historia starszego, mieszkającego samotnie (znaczy z dala od dzieci), ale potrafiącego cieszyć się życiem, małżeństwa - jest adaptacją powieści telugu. Co ciekawe nie pierwszą - dekadę wcześniej zekranizowali ją Keralczycy. Oczywiście postanowiłam wykorzystać okazję do ciekawego porównania (dotąd miałam sposobność do takowego tylko przy adaptacjach Devdasa i Parineety, ale żadnej literatury z południa), obejrzałam wcześniej Oru Cheru Punchiri i będę się dalej także i do tamtej wersji odnosić:) 
Może na wstępie napiszę, iż Midhunam  urzekł mnie zdecydowanie bardziej:P Oru Cheru Punchiri oglądałam raczej 'na chłodno', tu już na napisach początkowych na mojej twarzy pojawił się błogi uśmiech i nie zniknął w sumie do końca seansu:) I, nie umniejszając zasług reżysera (bo grzechem by było! film jest cudownie poprowadzony, scen perełek jest masa, a jakie ma świetne - choć nieliczne w sumie - dialogi!), sądzę, iż olbrzymia część zasługi należy się tu Balasubramanyamowi i Lakshmi, którzy wnieśli w swe role tyle autentyczności, a przede wszystkim ciepła, że po prostu trudno się do nich nie uśmiechać przez ekran:) A trzeba podkreślić, iż ciążyła na nich olbrzymia odpowiedzialność, bowiem w całym filmie poza tą dwójką nie ma żadnych innych aktorów (jedynie w rozmowach telefonicznych pojawia się głos syna - 'użyczony'  zresztą ponoć przez Indragantiego:) A np. w wersji mallu było jednak trochę tych epizodycznych postaci, co mi się jakoś mniej podobało). Nadal uśmiecham się na samo wspomnienie scen z sari, walki na kukły czy przecudownego hymnu do kawy:) Midhunam to prostu przepiękna pochwała radości życia - niezależnie od wieku i okoliczności. Urzekające jest też obserwowanie, jak para ludzi, po tylu latach spędzonych ze sobą, nadal potrafi cieszyć się własnym towarzystwem:) I strasznie chciałabym, żeby - w dominującym obecnie kulcie młodości i 'szybkiego życia' - takich filmów powstawało jak najwięcej:)

czwartek, 9 maja 2013

100 filmów 'wszech czasów' na stulecie kina indyjskiego



List największych/najważniejszych filmów indyjskich trochę już widziałam. Zwykle wkurzała mnie na nich jednak 'nadreprezentacja' (czy ogólnie ograniczenie się li jedynie do) kina hindi.  Lista IBN.Live - aczkolwiek też pewnie nie idealna (czy w ogóle jest taka możliwa?) jest na tym tle bardzo miłą odmianą, stanowi bowiem bardzo różnorodny językowo wybór filmów (w tym reprezentantów i takich mniej znanych kinematografii jak kino pendżabskie czy assamskie). I nawet znalazłam na niej parę kompletnie nieznanych mi dotąd, a wstępnie wyglądających naprawdę ciekawie tytułów (i będę je teraz 'tropić':P) Dlatego mi się szczególnie spodobała i postanowiłam zaprezentować ją  i 'u siebie. Pozwolę sobie też trochę pokomentować:P

Naya Daur (hindi, 1957, reż. BR Chopra)
Tradycja kontra wkraczająca przemysłowa nowoczesność. Jeszcze  przede mną:)
Deewaar (hindi, 1975, reż. Y. Chopra)
Nie wymaga chyba komentarza. Wielka rola Biga. Po prostu trzeba znać.
Gol Maal (hindi, 1979, reż. Hrishikesh Mukherjee)   
Z komedii Hrishi-dy wolę chyba Chupke Chupke, ale Golmaal też sympatyczny. No i ten kult wąsa!
Ankur (hindi, 1974, reż. Shyam Benegal)
Debiut Shyama i Shabany. Kamień milowy kina paralell. Zdecydowanie warto.
Ek Duuje Ke Liye (hindi, 1981, reż. K.Balachander)
Nie widziałam, ale niespecjalnie mnie przekonuje umieszczanie na takiej liście remaków i to obok oryginałów (choć i Maro Charitra mi się niespecjalnie podobało:P)
Mr India (hindi, 1987, reż. Sekhar Kapoor)
Dziwny wybór, bo to sympatyczna, ale ramotka. Że niby bo prekursor filmów s-f? Eeee...
Padosan (hindi, 1968, reż. Jyoti Swaroop)  
Kolejny remake południowca na liście. Tym razem chyba jednak łatwiej mogę to wybaczyć, bo mam słabość do tej komedii:P
Parinda (hindi, 1989, reż. VV Chopra )
Gangsterskie klimaty jeszcze sprzed RGV. Zdecydowanie warto.
Mera Naam Joker (hindi, 1970, reż. Raj Kapoor)
Rajowe opus magnum, którego klapa złamała mu serce.  Obok Awaary mój ulubiony jego film.
Satya (hindi, 1998, reż. RGV)
Jeden z najbardziej kultowych filmów Ramu. Koniecznie.
Awaara (hindi, 1951, reż. Raj Kapoor)
O człowieku decydują geny czy wychowanie? Moja opinia vide ciut wyżej;)
Garam Hava (urdu, 1973, reż. MS Sathyu)  
Ten film o konsekwencjach podziału Indii jeszcze przede mną. Obiecuję sobie wiele:) 
Mughal-e-Azam (hindi, 1960, reż. K.Asif) 
Historyczny romans wszech czasów. Nie całkiem w moim guście, ale rozmach doceniam.
Guide (hindi, 1965, reż. Vijay Anand)
Adaptacja powieści Narayana to dowód na to, że obecna 'progresywność' kina hindi, czy łamiący konwenanse bohaterowie to nie taka znów nowość.
Kabuliwaala (hindi, 1961, reż. Hemen Gupta)
Adaptacja powieści Rabindranatha Tagore. Jeszcze przede mną.
Maqbool (hindi, 2003, reż. Vishal Bhardwaj)
Makbet wg Vishala. Który zdecydowanie czuje Szekspira.
Pyaasa (hindi, 1957, reż. Guru Dutt)
Gurowy 'smęt' o bólu artysty. Klasyk.
Sholay (hindi, 1975, reż. Ramesh Sippy)
Co tu wiele mówić: jak wiadomo Śole są wszędzie^^
Anand (hindi, 1971, reż. Hrishikesh Mukherjee)
Zanim było KHNH:P Kiedyś robił na mnie większe wrażenie, dziś pewnie z dramatów Mukherjee'go wybrałabym raczej  Satyakam czy Anupamę.
Do Bigha Zamin (hindi, 1953, reż. Bimal Roy) 
Klasyk neorealizmu w kinie hindi. Pierwszy indyjski film nagrodzony w Cannes.
Paar (hindi, 1984, reż. Goutam Ghose)
Dvd leży na mojej półce i czeka na swoją kolej:D
Dilwale Dulhaniya Le Jayenge (hindi, 1995, reż. A .Chopra)
No cóż, niby trudno się dziwić jego obecności, ale jednak...:P
Jaane Bhi Do Yaaron (hindi, 1983, reż. Kundan Shah)
Klasyczna satyra - jeszcze przede mną.
Kaagaz Ke Phool (hindi, 1959, reż. Guru Dutt) 
Każdy ma swoje 'wielkie zaległości'. To jedna z moich, bo 'Papierowych kwiatów' jeszcze nie widziałam:D
Mother India (hindi, 1957, reż, M.Khan)
Ikoniczna rola Nargis, którą trzeba znać.
Munnabhai MBBS (hindi, 2003, reż. R.Hirani)
Zabawne i niegłupie. Choć chyba wolę drugą, 'gandyjską' część:D
Pakeezah (hindi, 1972, reż. K.Amrohi)
'Łabędzi śpiew' Meeny Kumari. U nas jakoś niespecjalnie chwalony film, może stąd boję się obejrzeć:P
Saheb Biwi Aur Ghulam (hindi, 1962, reż. Guru Dutt)
As for now mój ulubiony Guru (przypominam, że 'Kwiaty..' przede mną). Może dlatego, że w bengalskich klimatach, znaczy trochę inaczej niż Gurowa reszta.
Black Friday (hindi, 2004, reż. A.Kashyap)
Słynny Kashyapowy film o zamachach z 1993 roku jeszcze przede mną...
Do Aankhen Barah Haath (hindi, 1957, reż. V Shantaram)
Najsłynniejszy film Shantarama. Pierwszy indyjski Złoty Niedźwiedź i Złoty Glob. Przede mną.
Masoom (hindi, 1983, reż. S.Kapoor)
Serio, odnoszę wrażenie, że do tej listy wybrano nie te filmy Sekhara Kapoora, które się powinno.
Hazaaron Khwahishen Aisi (hindi, 2003, reż. Sudhir Mishra)
Najsłynniejszy film reżysera. Chyba powinnam do niego kiedyś wrócić.
Pushpak (1987, reż. Singeetham Srinivasa Rao)
Niema czarna komedia z Kamalem w roli głównej. Wcale nie hindi, jak twierdzi to zestawienie, bo wyprodukowana w Karnatace przez mieszankę ekipy z południa:P
Raja Harishchandra (1913, reż. Dadasaheb Phalke)
Pierwszy indyjski film ever. Zachowany niestety tylko w kawałkach.
Salaam Bombay (hindi, 1988, reż. M. Nair)
Słynny film o indyjskich 'dzieciach ulicy'. Ważna rzecz.
Zanjeer (hindi, 1973, reż. P. Mehra)
Film, który 'stworzył' legendę Biga jako Angry Young Mana. I który teraz bezczeszczą w remaku:P
Saaransh (hindi, 1984, reż. M. Bhatt)
Debiut Anupama Khera - ponoć fantastyczny. Jeszcze nie widziałam, niemniej trochę dziwi mnie przedłożenie tego filmu Bhatta nad Arth.
Bhuvan Shome (hindi, 1969, reż. Mrinal Sen)
Słynny i przełomowy film cenionego bengalskiego reżysera, jeden z najważniejszych z nurtu 'nowej fali'.
Charulata (bengalski, 1964, reż. S.Ray)
Adaptacja powieści Rabindranatha Tagore. 'Osamotniona' uważana jest za jeden z najlepszych Rayowych filmów.
Pather Panchali (bengalski, 1955,reż. S.Ray)
Pierwsza część uznanej na całym świecie tzw. Trylogii Apu. Ale to nie ten Ray, który najbardziej trafia do mnie:)
Aparajito (bengalski, 1956, reż. S.Ray)
Druga część Trylogii Apu.
Apur Sansar (bengalski, 1959, reż. S.Ray)
I trzecia:) . 
Meghe Dhaka Tara (bengalski, 1960, reż. Ritwik Ghatak)
Najsłynniejszy film jednego z 'wielkiej bengalskiej trójcy', czyli poetycki realizm w rozkwicie. Urzekający.
Goopy Gyne Bagha Byne (bengalski, 1969, reż. S.Ray)
Musicalowy i chyba baśniowy dziecięcy film Raya. Dopiero przede mną.
Padatik (bengalski, 1973, reż. Mrinal Sen)
Charakterystyczne dla twórczości M.Sena lewicujące kino zaangażowane. Trzecia część 'kalkuckiej trylogii'. Jeszcze nie widziałam.    
Akaler Sandhane (bengalski, 1981, reż. Mrinal Sen)
Tym razem Sen opowiada o słynnej tragedii głodu z 1943 roku. Jej ofiarami było 5 mln Bengalczyków. Film zdobył Złotego Niedźwiedzia w Berlinie.
Aranyer Din Ratri (bengalski, 1970, reż. S.Ray)
Aparna i Sharmila u S.Raya. I kolejny Zloty Niedźwiedź. Oczywiście jeszcze nie widziałam:D 
Jhinder Bandi (bengalski, 1961, reż. Tapan Sinha)
Słynny przede wszystkim z powodu pierwszej negatywnej roli Soumitry Chatterjee'go romans kostiumowy (inspirowany 'Więźniami Zendy'). I nawet znam - obejrzałam na fali fascynacji Uttamem:D
Shriman Prithviraj (bengalski, 1973, reż.  Tarun Majumdar)
Kultowy ponoć romantyczny klasyk o nastoletniej miłości.
Harano Sur (bengalski, 1957, reż. Ajoy Kar)
Film, który wylansował Suchitrę i Uttama  na romantyczną parę wszech czasów. 
Nayak (bengalski, 1966, reż. S.Ray)
Opowieść o wielkiej gwieździe kina przywodząca na myśl dzieła Bergmana. Mój ulubiony film Uttama i ulubiony S.Raya. 
Galpa Holeo Satyi (bengalski, 1966, reż. Tapan Sinha)
Klasyczna bengalska komedia. W bolly zremakowano ją jako 'Bawarchi' (z Rajeshem).
Kshudhita Pashan (bengalski, 1960, reż. Tapan Sinha)
Znów adaptacja Tagore'a. Tym razem thriller o nawiedzonym domu..
Unishe April (bengalski, 1994, reż. R. Ghosh)
Ponoć jeden z najlepszych filmów znanego reżysera.  Luźno inspirowany 'Jesienną Sonatą'. Na mojej liście 'do obejrzenia' już chwilę - z powodu Aparny i Prosenjita:)
Devadasu (telugu, 1953, reż. V. Raghavaiah)
Ciekawe, że z wszystkich adaptacji Devdasa do listy wybrano akurat ANR-ową wersję. Oczywiście, jest bardzo ceniona, no ale jednak pewnie bym się prędzej Bimalowego Devdasa spodziewała:P
Maa Bhoomi (telugu, 1980, reż. Goutam Ghose)
Fascynujące, iż zdaje się najbardziej realistyczny film o Telanganie nakręcił Bengalczyk. Warto zobaczyć.
Mallishwari (telugu, 1951, reż. BN Reddy)
Romans kostiumowy z Bhanumati w roli głównej.  Pierwszy film telugu wyświetlany... w Chinach (z napisami!)  Zbieram się już jakiś czas do obejrzenia saute.
Maro Charitra (telugu, 1978, reż. K Balachander.)
Napisałam już, co o tym myślę przy Ek Duye Ke Liye:P 
Mayabazar (telugu, 1957, reż. KV Reddy)
Telugowy multistarrer wszech czasów. Lekki i przeuroczy klasyk inspirowany Mahabharatą. Z cudownymi evergreenowymi piosenkami.
Narthanasala (telugu, 1963, reż. K.K. Rao)
Mahabharata again, tym razem w zdaje się bardziej 'solennej' wersji.
Patala Bhairavi (telugu, 1951, reż. KV Reddy)
Zakochany w księżniczce ogrodnik i ...magia. Urocza baśń, ale żeby od razu na takiej liście? 
Sagara Sangamam (telugu, 1983, reż. K Vishwanath) 
Reżyser znany jako 'piewca sztuki'  i tańczący klasycznie Kamal tworzą magię.  Którą trzeba znać.
Shankarabharanam (telugu, 1979, reż. K Vishwanath) 
Przełomowy film wielkiego reżysera telugu i bardzo ważny w historii tego kina.  Hołd dla tradycyjnej muzyki i prawdziwa karnatyczna uczta dla widza.
Shiva (telugu, 1989, reż. RGV)
Też przełomowy w tym kinie, ale zupełnie inaczej:D  Osobiście z tego okresu twórczości RGV najbardziej cenię 'Gayam', no ale to jednak debiut Ramu jest bardziej 'kultowy'.
Sant Tukaram (marathi, 1936, reż. VG Damle i Sheikh Fattelal)
Ta opowieść o życiu wielkiego świętego i mistyka to pierwszy indyjski film wyświetlany na zagranicznych festiwalach (m.in w Wenecji). Mnie kino dewocyjne niestety raczej nie służy:P
Shyamchi Aai (marathi, 1953, reż. PK Atre)
Laureat pierwszego w historii Nationala dla najlepszego filmu.
Shwaas (marathi, 2004, reż. Sandeep Sawant)
Ta ciepła i poruszająca historia to jeden z najsensowniej wybranych indyjskich kandydatów do Oscara z ostatnich lat. Podobno to on rozpoczął tez 'nową falę' (odrodzenia) w kinie marathi.
Deool (marathi, 2011, reż. Umesh Kulkarni)
Film o globalizacji i małych indyjskich wioskach. Jeszcze przede mną:)
Harishchandrachi Factory (marathi, 2009, reż. P. Mokashi)  
Film o realizacji pierwszego indyjskiego filmu. Przeuroczy:)
Umbartha (marathi, 1982, reż. Jabbar Patel)
Opowieść o cenie zawodowych ambicji kobiety. Jedna z najlepszych ról Smity Patil. Z tego, co dotąd widziałam - moja ulubiona:)
Vihir (marathi, 2010, reż. Umesh Kulkarni)
Wyświetlany na festiwalu w Berlinie (a i u nas na WFF- zebrał niespecjalne opinie) wcześniejszy obraz ekipy Deeola. Nie widziałam żadnego, wiec trudno porównywać:P
Pinjra (marathi, 1972, reż. V Shantaram)
Shantaramowy klasyk to tragiczna historia nauczyciela i tancerki. Trochę kojarzył mi się z Błękitnym aniołem.
Manoos (marathi, 1939, reż. V.Shantaram)
Ten sam reżyser, tym razem historia uczucia policjanta i prostytutki. Ponoć chwalił ją sam Chaplin:) 
Shala (marathi, 2011, reż. Sujay Dahake)
Nostalgiczna opowieść o 'szkole'. Nie wiem, czy aż na taką listę:P
Anhey Ghorhey Da Daan (pendżabski, 2011, reż. Gurvinder Singh)
Bardzo ostatnio chwalona historia o niedoli farmerów. Mnie jakoś nie urzekła:P 
Thoovanathumbikal (malajalam, 1987, reż. P Padmarajan)
Kultowy romans, w którym Mohanlal zakochuje się równocześnie w dwóch kobietach.  Jeszcze przede mną.
Chemmeen (malajalam, 1965, reż. Ramu Kariat) 
Adaptacja słynnej, wydanej i u nas powieści. Osadzona w środowisku rybaków opowieść była ważnym przełomem w kinie mallu (i zwróciła na nie uwagę reszty Indii, a i zagranicy - film trafił też do Cannes)
Oru Vadakkan Veeragatha (malajalam, 1989, reż. Hariharan)
Historyczna opowieść z Mammoottym w roli malabarskiego wojownika-antybohatera. Bardzo warto!
Peruvazhiyambalam (malajalam, 1979, reż. P Padmarajan)
Debiut znanego reżysera to opowieść o przemocy, totalitaryzmie i męskości. Poczułam się zainteresowana:)
Anantaram (malajalam, 1987, reż.  Adoor Gopalakrishnan)
Eksperyment Adoora - bohater opowiada całą historię bezpośrednio widzowi (w pierwszej osobie i dwóch wersjach). Bałam się niepotrzebnie - takie eksperymenty Adoora kupuję!
Manichitrathazhu (malajalam, 1993 reż. Fazil)
Słynna, namiętnie remakowana historia opętanej tancerki. Ja bym tego na liście wszech czasów nie umieściła:P
Sandesham (malajalam, 1991, reż. S.Anthikad)
Klasyczna czarna komedia i satyra polityczna. Kiedyś trzeba będzie sprawdzić:)
Vanaprastham (malajalam, 1999, reż. Shaji N. Karun)
Mohanlal jako tancerz kathakali. Fantastyczna rzecz.
Pathinaru Vayadhinile (tamilski, 1977, reż. Bharathiraja)
Film, który rozpoczął trend 'prowincjonalnych' historii w kinie tamilskim. Przełom w karierze reżysera, Kamala, Rajiniego i Sridevi.
Andha Naal (tamilski, 1954, reż. Balachander)
Pierwszy tamilski film noir. Pierwszy bez piosenek. Z narracją inspirowaną 'Rashomonem'. Trzeba znać.   
Nayagan (tamilski, 1987, reż. Mani Ratnam)
Mani+Kamal+Godfatherowe inspiracje= wielkie kino. Po prostu.
Haridas (tamilski, 1944), reż. Sundar Rao Nadkarni)
Pierwszy wielki tamilski hit kasowy. Klasyczne melodie i ostatnia rola legendarnego aktora MK Thyagaraji Bhagavathara.
Agrahrathil Kazhudai (tamilski, 1977, reż. John Abraham)
Jedyny tamilski film słynnego, niepokornego, przedwcześnie zmarłego reżysera z Kerali to, ujęta w formie przypowieści o osiołku, krytyka zwyczajów bramińskich. Warto znać.
Meera (tamilski, 1945, reż. Ellis R Dungan)
Muzyczna legenda, MS Subbulakshmi, w roli wyznawczyni Krishny. Hit słynny głównie z powodu piosenek. 
Thanneer, Thanneer (tamilski, 1981, reż. K.Balachander)
Przełomowe tamilskie kino społeczne poruszające problemy niedoborów tytułowej wody czy korupcji.
Uthiri Pookkal (tamilski, 1979, reż. J Mahendran)
Ta opowieść o psychologicznych relacjach w rodzinie i szerszej społeczności lokalnej to ponoć przełom w sposobie wizualnej narracji. Czuję się zaciekawiona:)
Aval Appadithan (tamilski, 1978, reż. C Rudhraiya)
Kino rzec by dzisiaj można 'feministyczne', z młodą 'singielką' w wielkim mieście. Bardzo warto!
Metti (tamilski, 1982, reż J Mahendran)
Opowiadany z kobiecej perspektywy film o społecznej opresji. Trzeba będzie poszukać:)
Samskara (kannada, 1970, reż. PR Reddy)
Poruszający kwestie kastowości przełomowy film w kinie kannada - początek nurtu parallel w tej kinematografii. 
Katha Sangama (kannada, 1975, reż. Puttanna Kanagal)
Kompilacja trzech krótkich historii i jeden z pierwszych filmów Rajiniego (drugi w ogóle, pierwszy w rodzimym kinie). Grał oczywiście rolę negatywną:)
Ranganayaki (kannada, 1981, reż. Puttanna Kanagal)
Film o kompleksie Edypa (aktorka nieświadomie zakochuje się we własnym synu). To starczyło, żebym postanowiła go zdobyć. Tubiś po raz kolejny okazał się nieoceniony^^
Ghatashraddha (kannada, 1977, reż. Girish Kasaravalli)
Przełomowy film czołowego reżysera kannadyjskiego nurtu parallel.  Opowieść o przyjaźni małego chłopca i ciężarnej wdowy. Świetne kino!
Kaadu (kannada, 1973, reż. Girish Karnad)
Prowincjonalny dramat o rywalizacji dwóch wsi  widzianej oczami małego chłopca.  Twórczość Karnada też by kiedyś poznać:)
Halodhia Choraye Baodhan Khai (assamski, 1987, reż. Jahnu Barua)
Jeden z najbardziej znaczących filmów tej kinematografii, wyświetlany na wielu festiwalach melodramat społeczny o niedolach pewnego farmera i jego rodziny.
Ishanou (manipuri, 1991, reż. AS Sharma)
Pierwszy film z tego regionu wyświetlany w Cannes.  Historia transformacji pewnej spokojnej żony, która uznała, iż jest 'powołana'.  


Uff.. ciekawa lista, prawda? Widziałam z niej dokładnie połowę:)

niedziela, 28 kwietnia 2013

Nastrojowe keralskie klimaty: 'Ayalum Njanum Thammil' i 'Annayum Rasoolum' (2012)

Miło jest filmowo 'poszaleć', po prostu rozerwać się, ale dobrze też czasem, dla odmiany, dać się wprawić w zadumę, wyciszyć, pomyśleć.... To właśnie takie filmy:)

Ładnych parę lat temu, za sprawą nastrojowego filmu Lala Josego, absolutnie zachwyciłam się pewnym młodym, utalentowanym Keralczykiem. Tym filmem było Classmates, a aktorem oczywiście Prithviraj. Gdy zaczęłam oglądać najnowszy film Lala - Ayalum Njanum Thammil, poczułam pewnego rodzaju 'powrót do przeszłości'. Przypomniał mi się tamten klimat i tamte emocje. Ów świeży, 'nieskażony' jeszcze krytycyzmem (który przyszedł później:P), zachwyt i aktorem, i klimatem, jaki potrafi stworzyć kino molly. To nie znaczy, że fabuła obu filmów jest specjalnie podobna: tu trzon opowieści stanowi opowieść o dorastaniu do powołania. Wymagającego powołania. Gdy poznajemy bohatera, jest już świetnym i cenionym lekarzem, ale pewien splot wydarzeń spowoduje, iż odbędziemy razem z nim swego rodzaju 'podróż sentymentalną' i poznamy okoliczności, które pomogły mu się właśnie kimś takim stać...I Prithvi bardzo wiarygodnie przedstawił tę życiową drogę bohatera. Ogólnie wygląda, że miał (w końcu) aktorsko bardzo dobry rok w molly (a przede mną jeszcze Celluloid) i tym bardziej nie rozumiem, po co mu te dziwne role w bolly:P   Wracając jednak do 'Między nim a mną' (bo tak by można 'na nasze' przetłumaczyć tytuł filmu) nie można nie wspomnieć i o owym onym. Fantastycznie zagranym przez Pratapa Pothena mistrzu. Tak się składa, iż poprzednio widziałam go (i zresztą po tej roli zapamiętałam) w 22 Female Kottayam. A grał tam kogoś, czyja twarz mogłaby się potem śnić widzowi po nocach. I teraz, po takim właśnie 'wryciu się' w moją pamięć, gra tu rolę prawie chodzącego ideału w taki sposób, że ani przez moment nie mam poczucia, że 'coś tu nie pasuje / jest nie tak'. Że tamto wspomnienie, tamtej roli absolutnie nie 'przebija'. To jest to, o co chodzi w prawdziwym aktorstwie i rozumiem teraz Pratapowe rozgoryczenie brakiem jakiegokolwiek docenienia jego zeszłorocznych ról przez komisję nagród stanowych (czego Prithvi się doczekał). Panie zajmowały w tej historii mniej miejsca, ale ich role były ładnie 'osadzone' i zagrane. Całość zdecydowanie godna uwagi, a i skłaniająca też do osobistych refleksji i 'podsumowań'. Trailer:

-------
Zabierałam się za tego 'romantycznego snuja' (jak sobie wyobrażałam Annayum Rasoolum) z pewną obawą - nie jest to mój ulubiony rodzaj kina, no ale Fahaad 'wygrał'^^ (i to jeszcze Fahaad w parze z dziewczyną, z którą zdaje się faktycznie się teraz spotyka). I początkowo faktycznie było ciężko: jakieś pierwsze pół godziny wypełnione rodzajowymi obrazkami z codziennego życia w Kerali (a ja nie byłam tam, żeby mieć do tego powiedzmy stosunek sentymentalno-wspomnieniowy), potem gdzieś przez godzinę on ją po prostu śledzi: w autobusie, na ulicy  itp (i nawet nie ma odwagi do niej zagadać) - jednym słowem zasadniczo 'nic się nie dzieje':P (nie jestem na to uczulona jak niektórzy, no ale jednak się trochę nudziłam).  Ale w końcu 'zaskoczyło', znaczy zauroczyło mnie to wszystko. To 'nic-nie-dzianie'; to delikatne, rozgrywające się głównie poza słowami, w spojrzeniach, gestach, dotknięciach, uczucie, z jednej strony osadzone wszak w rzeczywistości, z drugiej tak magiczne, że jakby 'w chmurach'. Że człowiek się mimowolnie wycisza, żeby broń boże tego nie 'spłoszyć'. A potem... potem jest jeszcze trudniej. Nie wiem, na ile uczucie Fahaada i Andrei narodziło się faktycznie na planie tego filmu, ale w ich rolach było tyle prawdy, że czułam się trochę jak 'podglądacz'. Dawno nie widziałam takiej ładnej sceny erotycznej. W której też niby 'niewiele się dzieje', a emocjonalnie tyle się dzieje.  No i ta piękna, klimatyczna muzyka... Wygląda też, że jak Prithvi przez parę lat się szykował do 'objęcia sukcesji po panach M', tak Fahaad mu ją 'sprzątnie sprzed nosa':P Zwiastun filmu: