wtorek, 29 kwietnia 2014

'Jaatishwar' (2014) - w hołdzie 'bengalskości'

Gdy dotarły do mnie pierwsze wieści o tym projekcie, mimo całej sympatii do reżysera (Srijit Mukherji) i odtwórcy głównej roli (Prosenjit), nie bardzo byłam zainteresowana. Wiem już, czym 'pachnie' indyjskie kino 'mistyczno-dewocyjne' (że nie jest to lekka rzecz znaczy, zwłaszcza dla cudzoziemca), widziałam też klasyczną wersję biografii Anthony'ego Firingee, Portugalczyka, który stał się  ikoną  Bengalu (czegóż nie robi się dla zobaczenia Nationalowej roli Uttama Kumara:P) i stwierdziłam, że wystarczy, nie chcę kolejnych 'wariacji'. Ale gdy pojawił się trailer filmu zmieniłam zdanie:) Okazało się bowiem, że nie będzie to kolejna 'tradycyjna' biografia, ale Srijit ma inny, ciekawy pomysł na film. Że historia dziewiętnastowiecznego barda będzie kontrapunktem do toczącej się we współczesności opowieści i obie będą połączone prawdopodobnie (zwiastun był bez napisów) wątkiem reinkarnacji, czyli kolejnego wcielenia. I spodobał mi się ten pomysł. Bo niesie szansę na hołd dla przeszłości, nie stając się jednocześnie mało przystępnym dla 'przeciętnego' współczesnego (i na dodatek nie-bengalskiego) odbiorcy. Najmniej ciekawy jest chyba sam fabularny pretekst do całej historii: otóż pewien kalkucki Gużaratczyk zakochuje się w rodowitej Bengalce. Ma pecha, bo trafił na językową purystkę, która nie może znieść jego kaleczonej wymowy. Maya stawia  więc warunek, że da mu szansę, jeśli napisze dla niej piosenkę (chłopak jest początkującym muzykiem) i zaśpiewa ją bezbłędnym bengalskim. Kilka lat później Rohit  jest już na studiach w Portugalii, ale nadal nie może zapomnieć o  dziewczynie. Wpada na pomysł, by napisać swoją pracę dyplomową o Anthonym Firingee i przyjeżdża na badania naukowe do Kalkuty. Co z tego wyniknie? Tak, ponowne spotkanie z Mayą też, ale znacznie ciekawsze (bo mnie ten wątek romansowy w ogóle niespecjalnie interesował) będzie poznanie kogoś jeszcze.. Pewnego tajemniczego bibliotekarza.
Jak napisałam, sama historia miłosna była dla mnie najmniej ciekawym (bo najbardziej sztampowym elementem opowieści). Poza pretekstem do dalszego rozwoju fabuły ma jednak ona jeden cenny walor: daje widzowi szansę zastanowić się nad tym, co oznacza dziś tożsamość narodowa (w sensie kulturowym) i czy w ogóle w obecnych czasach, w dobie narastającej globalizacji jest jeszcze na nią miejsce. Na ile to ważne, że jest się Bengalczykiem, Gużaratczykiem, Tamilem, Telugiem (czy Polakiem) itp i gdzie leżą granice 'słusznej dumy narodowej'.  Czy wreszcie przynależność do danego narodu (w tym 'prawo' do korzystania  z jego spuścizny, zwyczajów itp) jest definiowana tylko miejscem czyjegoś urodzenia? (to pytanie stawia część dziewiętnastowieczna, w której widzimy jak niejednokrotnie Firingee - co notabene oznacza 'obcy' - musi stawiać czoła zarzutom, że - jako Portugalczyk i chrześcijanin - nie ma prawa do pewnych stricte bengalskich czy hinduistycznych rzeczy. Że to nie 'jego' tradycje. I w cudownej muzycznej odpowiedzi twierdzi, że Chrystus i Krishna to w zasadzie to samo:)). 
'Jaatishwar' to taki film, po którym wielu Bengalczyków mogło zapewne wyjść z kina z dumą, że są częścią narodu z taką spuścizną kulturalną (a mnie się zrobiło szkoda, że nie ma takiego polskiego filmu.. znaczy chyba nie ma?) To poczucie skojarzyło mi się zresztą trochę z telugowymi filmami - też Vishwanthowymi, ale przede wszystkim Adityą 369 (gdzie to, pod pretekstem podróży w czasie, twórcy oddają  właśnie hołd najpiękniejszemu, 'złotemu' okresowi kultury telugu). I gros zasług za taki klimat i wydźwięk należy się chyba autorowi fantastycznej, przesłusznie nagrodzonej Nationalem, muzyki - Kabirowi Sumanowi. A są to nie tylko tradycyjne pieśni (kabigaany - które notabene były tworzone 'na gorąco' w trakcie 'pojedynków śpiewaczych') - choć te podobały mi się chyba najbardziej, bo Kabir potrafił to świetnie połączyć także z bardziej współczesnymi brzmieniami. Wiele osób uważa, że bollywoody to z definicji musicale (skoro tam tyle śpiewają i tańczą:P), ale tak naprawdę prawdziwie muzycznych filmów indyjskich widziałam nie tak wiele. To jest jeden z nich. A to przesycenie muzyką nie znaczy, że nie ma nic poza tym do zaoferowania widzowi. Mnie  naprawdę urzekł. 

piątek, 25 kwietnia 2014

'Maati Maay' (2006) - kobieta wyklęta...


Chandi to ktoś w rodzaju miejscowej 'wiedźmy'. Wszyscy omijają ją z daleka i określają jako ghula, czyli złego ducha, który może zrobić krzywdę. Dzieci równocześnie boją się jej i wyśmiewają ją. Tylko jeden chłopiec, Bhagirath, uważa inaczej (nie traktując np. jako niedorzeczny pomysłu, że Chandi mogłaby mieć dzieci). Pewnego dnia ojciec chłopaka, Narsu, opowiada mu o przeszłości kobiety. Poruszającą historię 'grabarki', którą 'przeznaczenie' (przejęła po ojcu przypisana ich kaście pracę grzebania zmarłych dzieci i doglądania ich grobów) doprowadziło do obecnego stanu 'pół-obłędu'. Bo Chandi miała moment, w którym poczuła, że nie może już dłużej zajmować się tym zajęciem. Że ono źle na nią wpływa, że już 'nie daje rady'. Ale nikt jej wtedy nie zrozumiał, nie pomógł. A potem wszyscy odwrócili się od niej... Ta smutna historia skojarzyła mi się w pewnym momencie z Khamoshi, gdzie bohaterka także - pomimo poczucia, jak bardzo jej zawodowa rola (i związane z nią oczekiwania innych) zaczyna wpływać na jej psychikę, emocje - nie potrafiła, w zdrowym 'mechanizmie obronnym', jej odrzucić (choć tam bohaterka nie próbowała nawet komuś sygnalizować głośno swego problemu). Tu - mimo całego przejmującego dramatu niezrozumienia - przynajmniej finał jest ciut bardziej optymistyczny, bo jest jednak jakiś promyk nadziei na przyszłość (nawet jeśli pewnych rzeczy się już nie odwróci), moment, w którym widz w końcu myśli: 'Brawo!'
To kolejna bardzo dobra kreacja Nandity, która świetnie oddaje zmieniający się stan i emocje swej bohaterki. Niełatwa jest także rola Atula, bo gra postać, która niespecjalnie budzi sympatię swym zachowaniem - przy czym jest to nie tyle jakieś celowe okrucieństwo, co po prostu ignorancja, brak empatii oraz odwagi. Na szczęście znajdzie się w lokalnej społeczności końcu ktoś, kto wykaże te cechy :)
Reżyserka na planie.
Po film sięgnęłam dość przypadkowo - 'buszując' po YT -  i dopiero po seansie dowiedziałam się, że został nakręcony przez kobietę (coś ostatnio trafia mi się tych filmów pań coraz więcej i bardzo mnie to zresztą cieszy, a i przeważnie dobre rzeczy to są). Chitra Palekar pracuje przede wszystkim w marackim teatrze (gra, pisze i reżyseruje), w kinie pojawia się okazjonalnie i najczęściej jako scenarzystka, rzadziej aktorka (debiutowała ponad 30 lat temu w filmie ówczesnego męża, Amola Palekara), a Maati Maay to jej reżyserski debiut. Tym bardziej szkoda, że do tej pory nie nakręciła kolejnego filmu. Jakieś plany znaczy były, ale nic się do tej pory nie zmaterializowało, zresztą w Indiach z finansowaniem kina autorskiego lekko nie jest, a dla Chitry chyba nie jest to absolutnie priorytetowa rzecz, bo przecież ma i swój teatr i od jakiegoś czasu jest mocno zaangażowana we wspieranie ruchu LGBT, zatem ciekawych zajęć jej nie brakuje. Tylko takim widzom jak ja szkoda.

środa, 16 kwietnia 2014

Laureaci National Awards za 2013 rok

Ogłoszono dziś laureatów najważniejszych, bardzo prestiżowych indyjskich nagród filmowych. Przypomnę może (albo niektórych nawet uświadomię), że Nationale (czyli nagrody krajowe) to jedne z nielicznych już w tej chwili nagród filmowych w Indiach przyznawanych nie w drodze głosowania widzów (jak Filmfary np), ale przez profesjonalne jury.  I sadzę, że to widać po liście laureatów. Bo zdecydowanie nie są to 'rankingi popularności', ale przegląd naprawdę ciekawych tytułów i nazwisk (jasne, zdarzają się i dziwne wybory, ale nikt nie jest idealny - nawet jury^^- a skala 'WTF' przy czytaniu listy nagrodzonych Nationalami jest zdecydowanie minimalna w porównaniu do innych nagród filmowych w tym kraju). W tym roku decyzje jury bardzo mnie ucieszyły:) Ale do rzeczy, czyli oto nagrodzeni w poszczególnych kategoriach:

Najlepszy film: Ship of Theseus (hindi)
Najlepszy debiut reżyserski: Fandry (marathi)
Najlepszy film o integracji: Tharaimurigal (tamilski)
Najlepszy film o sprawach społecznych: Tuhya Dharma Konchya (marathi)
Najlepszy film dot. ochrony środowiska: Perariyathavar (malajalam) 
 
Najlepszy film rozrywkowy:  Bhaag Milka Bhaag (hindi)
Najlepszy film dziecięcy:  Kaphal (hindi)

Najlepszy reżyser:  Hansal Mehta (za film 'Shahid' - hindi)
Najlepszy aktor: 
Rajkummar Rao (za 'Shahida')  i  Suraj Venjaramoodu (za 'Perariyathavar')  
Najlepsza aktorka: Geetanjali Thapa (za 'Liar’s Dice' - hindi)

 
Najlepszy aktor drugoplanowy:  Saurahb  Shukla (za 'Jolly LLB')  
Najlepsza aktorka drugoplanowa:  Anruta Subhas (za marackie 'Astu') i Aida El-Kashef  (za
'Ship of Theseus')
Najlepsza rola dziecięca:  Somnath Avghade (za 'Fandry') i  Sadhana (za 'Thanga Meengal')

Najlepszy scenariusz oryginalny:  P. Sheshadri (za  'December I' - kannada)
Najlepszy scenariusz adaptowany: Panchakshari (za 'Prakuti' - kannada)

Najlepsze dialogi: Sumitra Bhave (za 'Astu')
Najlepszy kobiecy playbacksinger: Bela Shende  za ‘Khura Khura’  (z ‘Tuhya Dharma Koncha') 
Najlepszy męski playbacksinger:  Rupankar za ‘E Tumi Kemon Tumi’  (z ‘Jaatishwar’)
Najlepszy tekst piosenki: ‘Ananda Yaazhai’  (z Thanga Meengal)
Najlepsze piosenki:  Kabir Suman za Jaatishwar‘
Najlepszy background:  Shantanu Moitra za ‘Naa Bangaru Talli'
Najlepsza choreografia: Bhaag Milka Bhaag (za piosenkę 'Maston ka jhund')
 
Najlepsze zdjęcia:  Rajeev Ravi (za 'Liar's Dice')
Najlepszy dźwięk: Madras Cafe (hindi)
Najlepsze efekty specjalne: Jal (hindi)

Najlepszy montaż:  Vallinam (tamilski)
Najlepsze kostiumy:  Jaatiswar (bengalski)
Najlepszy makijaż:  Jaatiswar (bengalski)
 
I najlepsze filmy w poszczególnych językach:
   assamski: Ajeyo
   bengalski: Bakita Byaktigato
   hindi: Jolly LLB
   tamilski: Thanga Meengal
   malajalam: North 24 Kaatham
   pendżabski: Nabar
   maracki: Aajcha Diwas Majha
   manipuri: Leipaklei
   gudżaracki: The Good Road
   telugu: Naa Bangaru Talli
   kannada: December 1
   konkoni: Baga Beach
   anglojęzyczny: The Coffin Maker 


Nagrody specjalne jury:  Yellow (marathi) i Miss Lovely (hindi).

Pełną listę z uzasadnieniami można znaleźć np. tu. 
Jak napisałam na początku, tegoroczna lista laureatów bardzo mi się podoba - niezależnie od tego, że niewiele tytułów (bo zaledwie Shahida, BMB i North 24 Kootam) miałam na razie okazję widzieć. Wiele z nich jednak jak najbardziej kojarzę i z niecierpliwością oraz dużymi nadziejami czekam na możliwość zobaczenia (vide mój dział wyczekiwane, gdzie pisałam  choćby o Tuhya Dharma Konchya, Thaanga Meenkal, Jaatiswar, Naa Bangaru Talli czy Coffin Maker). Aktorsko szczególnie cieszy mnie kolejny (po Salimie Kumarze) casus keralskiego komika, który udowodnił, że potrafi nie tylko  'rozśmieszać', ale i zagrać poważną, Nationalową rolę (i cieszy, że kino mallu daje tym aktorom szansę na takie 'wizerunkowe odmiany').  Brawa dla Suraja znaczy!  (i w tym kontekście w ogóle nie przeszkadza mi, że z 'niczym' został Saswata Chatterjee, którego roli w Megha Dhaka Tara bardzo wcześniej kibicowałam - zresztą zwykle trudno nagrodzić wszystkie naprawdę ciekawe rzeczy powstałe w danym roku, ważne by wybrać też dobre, a nie zdecydowanie słabsze od tych pominiętych:P). Miło zobaczyć sporo nagród dla kina marackiego (które bardzo cenię) i nagrody dla Jaatiswar (niby nie te najbardziej 'prestiżowe', ale cenne, zwłaszcza, że w kategoriach ważnych dla kostiumowego musicalu, jakim jest film, no i w sumie aż 4). Cieszy, że w tym roku przyznano Nationala dla filmu telugu (jak wiadomo różnie z tym bywa:P). Jedynym 'zgrzytem' na razie wydają mi się nagrody dla Bhaag Milka Bhaag - ale to tylko potwierdza obniżającą się ostatnio  rangę kategorii 'najlepszy film rozrywkowy' (choć, swoją drogą, tu nawet nie chodzi o to, że to rozrywka na kiepskim poziomie, ale że nudy straszne wręcz:P Nagrody za choreografię też zresztą nie rozumiem) i nie jest w stanie mi zepsuć ogólnej radości z przyznanych wyróżnień. Znaczy utwierdziłam się w przekonaniu, że jeśli traktować poważnie jakieś indyjskie nagrody filmowe to właśnie te :)

piątek, 11 kwietnia 2014

'Cyanide' (2006) - złapać zabójców Rajiva Gandhiego



Jeśli po zeszłorocznym, nagłośnionym Madras Cafe komuś wydawałoby się, że kino indyjskie nie zajmowało się wcześniej tematyką związaną z zamachem na/zabójstwem Rajiva Gandhiego czy też działalnością 'Tamilskich Tygrysów' (LTTE) to jest oczywiście w błędzie. Wystarczy wspomnieć choćby fantastyczną Terrorystkę Santosha  Sivana. Kilka lat późniejszy film A.M.R. Ramesha (tego, który to niedawno nakręcił Attahasę - filmową biografię Veerapana łączy z obrazem Sivana fakt, że obu reżyserów interesuje nie tyle próba odtworzenia przebiegu tych historycznych wydarzeń (i  jeśli ktoś liczy na szersze poznanie przyczyn czy skutków śmierci byłego premiera Indii to raczej ich z tych filmów nie pozna), ale wybierają z nich fragment, na bazie którego snują własne opowieści. I jakkolwiek bohaterami obydwu filmów są 'tamilscy terroryści' klimat tych historii jest całkiem różny: Sivanowa była bardziej liryczna, wręcz poetycka, Rameshowa to raczej thriller, czyli solidna porcja napięcia i adrenaliny. Wychodząc od podanej przez narratora informacji, o tym, co właśnie się stało (i to jedyny moment filmu, w którym pada nazwisko Gandhiego), obserwujemy tu bowiem sytuację dwóch grup ludzi: ukrywających się na przedmieściach Bengaluru członków  LTTE i miejscowej  policji, która ma za zadanie ich złapać (choć więcej jest o tych pierwszych).  Dwie grupy pod silną presją. Ta policyjna zdaje się być bardziej oczywista (to taki moment, że po prostu muszą się wykazać skutecznością), ale przecież i zamachowcy - nawet jeśli zostali wyszkoleni i są gotowi oddać swe życie za 'sprawę' (jakże przejmująca jest tu scena, gdy to jedna z członkiń ruchu pokazuje zawieszoną na swej szyi fiolkę z tytułowym cyjankiem i mówi z dumą, że to ślubny prezent od męża i że czeka na chwilę, gdy będzie mogła z niego skorzystać) -  nie oddadzą się przecież dobrowolnie w ręce organów ścigania. Rozpoczyna się więc walka z czasem: policja prowadzi swoje intensywne śledztwo, zamachowcy próbują 'przeczekać' aż do czasu, gdy zostanie im zorganizowany 'przerzut'. Taka sytuacja wzbudza oczywiście olbrzymie emocje...Które udzielają się i widzowi. Nawet jeśli zasadniczo wie, jak to się skończy. Bo to jest po prostu bardzo dobrze zrealizowany film.  Niecałe dwie godziny świetnie skonstruowanego dramatu (takiego trochę w hitchcockowskim stylu). Z bardzo dobrymi zdjęciami, montażem i backgroundem (a bez żadnych piosenek i innych rozpraszających 'pierduł').  Ze świetnym zespołem aktorskim, który potrafi pokazać swych bohaterów tak bardzo 'po ludzku' (jakże miło było mi odkryć, że niektóre twarze są mi już jakoś znane - nawet jeśli nie potrafiłam ich sama skojarzyć z nazwiskiem/inną rolą). Trudno tu kogoś wyróżniać jako lepszego, mnie jednak chyba 'w głowie'  szczególnie  utkwiły panie: wspominana już członkini grupy i żona 'przechowującego' ich człowieka.  Może - jako też kobiecie - po prostu łatwiej mi było je zrozumieć/obdarzyć współczuciem? Jeden z najbardziej poruszających fragmentów to też z kobietą: która ogląda fragment filmu opowiadający o losach Onake Obavvy, legendarnej obrończyni fortu Chitradurga.   Ładunek emocjonalny kryjący się za tą sceną (i paralelą) jest niesamowity. Prawem kontrastu zapamiętałam też  te jedyne 'jaśniejsze' obrazy w filmie. Dzięki którym jakby ciut lżej znosi się zakończenie. Niestety potem następuje jedyny 'zgrzyt' w filmie. Kolejne 'wejście' narratora. Nie chodzi nawet, że niepotrzebne, ale zupełnie nie na miejscu.  Mogę tylko próbować zgadywać, czym mogło być podyktowane (i biorę tu pod uwagę i względy cenzorskie jednak). Ale pomijając to to naprawdę kawał świetnego kina. Które gorąco polecam :)  
Trailer: 


wtorek, 1 kwietnia 2014

'Penn Masala', czyli a capella w hindi

Dawno nie było u mnie notki stricte muzycznej, a to idealna okazja.  Wszystko zaczęło się (dla mnie) od tego - bijącego w ostatnich dniach rekordy popularności na YT i mediach społecznościowych (i nie dziwię się w ogóle dlaczego) - utworu:


Absolutnie zachwycił mnie pomysł na muzyczne 'opowiedzenie'  historii muzyki bolly w kilku minutach (aż żal, że twórcy Bombay Talkies to nie ich zatrudnili do 'numeru specjalnego' - wiadome popisy gwiazd na schodach mogą się przy tym schować.. pod schody:P). Przy okazji godna zauważenia - zwłaszcza dla marudzących jak to ostatnio bolly 'zachodnieje'- jest i kwestia ilustrujących dodatkowo poszczególne epoki strojów chłopaków: 'tradycyjne' indyjskie pojawiają się dopiero przy latach 90:P
W każdym razie od razu zaczęłam słuchać, co jeszcze zespół ma w repertuarze - i to też jest baaardzo ciekawe. Zwłaszcza urzekają mnie pomysły chłopaków na łączenie popowych utworów zachodnich z muzyką z filmów bolly. Np takie:

 

Albo (na poważniej^^) takie:  


Czy takie:


Bo w ich interpretacji całość zyskuje zupełnie nową, ośmielę się powiedzieć szlachetniejszą jakość:)  
Nie znaczy to, że ten, istniejący od 1996 roku zespół, złożony z indyjskich studentów Uniwersytetu w Pensylwanii, ma na swym koncie tylko 'przeróbki'. Na wydanych do tej pory 8 albumach można znaleźć bowiem także autorskie rzeczy - także interesujące:


Fragmenty wszystkich piosenek z ostatnich 5 płyt zespołu można odsłuchać na ich oficjalnej stronie.
Polecam też profil na fb. I strasznie lubię takie odkrycia :)

piątek, 28 marca 2014

Pozycja kobiet w kinie indyjskim - nowe i progres?

Ostatnio dość dużo pisze się o zmianach w zakresie szeroko rozumianych 'perspektyw' dla aktorek w kinie indyjskim (choć tak faktycznie chodzi chyba głównie o kino hindi). Dziennikarze, aktorzy i zwykli widzowie zachwycają się tym, jak wielkie zmiany i postęp widać w kwestii ról dla kobiet, ich dłuższego 'życia ekranowego' itp Oczywiście 'kobiece' trendy zawsze cieszą, istotna myślę kwestia tylko, by widzieć sprawę w szerszej perspektywie. Jeśli bowiem - jak mam poczucie ma to miejsce najczęściej - patrzeć na sprawę w perspektywie li ostatnich kilkunastu lat (czyli sięgając najdalej do lat 90-tych, ew. 80-tych) to oczywiście łatwo uznać, że dzieje się coś nowego, czego dotąd nie było. Tyle, że były to lata w mainstreamowym kinie hindi najgorsze, najbardziej regresywne (bo nurt parallel to trochę inna sprawa) i tak naprawdę w porównaniu z nimi wszystko wypada lepiej. Jeśli natomiast popatrzeć na sprawę szerzej, w kontekście szeroko niedawno świętowanego stulecia kina indyjskiego (ergo też nie ograniczając się do jednej  kinematografii, czyli tylko hindi) sprawa zaczyna wyglądać myślę trochę inaczej. I to chciałabym właśnie zrobić. konfrontując owe współczesne, dumnie nagłaśniane osiągnięcia z casusami z przeszłości. Z casusami, bo moja wiedza jest wciąż za skromna, by porywać się na coś więcej (i w pełni przekrojowej obawiam się nie uda mi się osiągnąć nigdy, zwłaszcza przy ubogości dostępnych materiałów -  i filmowych i opracowaniowych). Dla większej przejrzystości wywodu postanowiłam podzielić moje przemyślenia na trzy sfery, rozważając na przykładach z przeszłości zarówno, czy dana rzecz jest taka nowa, jak i czy występuje obecnie faktycznie na poziomie przewyższającym dawne przykłady.

Teza:  Ślub nie kończy kariery aktorki (nie spycha jej do ról matek/ciotek/sióstr- tu podobnie miałaby tradycyjnie działać też 'magiczna granica' 30 lat)


Fakty z przeszłości: 

Durga jako piratka^^
Jedna z najpopularniejszych gwiazd kina hindi lat 30 i 40 czy legendarna aktorka kina bengalskiego to przykłady gwiazd, których filmowej kariery nie przyhamowało małżeństwo - dlatego, że w ogóle zaczęły ją po ślubie:P  Durga Khote trafiła do filmu nawet już jako wdowa (i z dwójką  małych dzieci - zresztą właśnie z tego powodu w ogóle postanowiła zająć się graniem - musiała jakoś te dzieci utrzymać). Młoda (dwudziestokilkuletnia) wdowa, ale jednak zdecydowanie nie 'niewinne dziewczątko':) Była zresztą jedną z pierwszych 'dobrze urodzonych' kobiet, które zajęły się tą profesją. Może nie ku radości rodziny, ale z wielkimi sukcesami. Niedługo przed śmiercią otrzymała nawet prestiżową nagrodę Dahaseba Phalke'go.
Bhanumati 'w akcji'
Wielką gwiazdę kina bengalskiego, pierwszą indyjską aktorkę, która otrzymała nagrodę na zagranicznym festiwalu, zmarłą niedawno Suchitrę Sen do kina zdecydowanie nie przyciągnęły względy finansowe. Wręcz przeciwnie, dobrze sytuowany mąż (którego poślubiła 5 lat przed swym ekranowym debiutem) mógł wspierać  także materialnie jej aktorskie marzenia. Suchitra (jako żona, a niedługo potem i matka) była na topie przez ponad dwie dekady (łatwo sobie więc policzyć do jakiego wieku) tworząc legendarny duet z Uttamem Kumarem. 
I jeszcze mały przykład z południa. Legenda kina telugu, Bhanumati, wprawdzie rozpoczęła swą karierę jeszcze jako panna, ale szybko (kilka lat po debiucie) wyszła za mąż (za producenta jednego ze swych filmów), a niedługo potem urodziła dziecko. I w zasadzie dopiero wtedy (w latach 50-60, czyli już po 30-tce) naprawdę 'rozwinęła skrzydła', stając się nie tylko 'żoną producenta', ale sama produkując (w wytwórni nazwanej imieniem syna zresztą), reżyserując i grając w wielu telugowych i tamilskich hitach kasowych, u boku największych (NTRa i ANRa, czy u Tamili Sivajiego Ganesana i MGRa - ponoć zresztą owi panowie czuli przed nią na planie słuszny respekt^^).
Czy ktoś może podać podobny przykład  spośród dzisiejszych gwiazd? 



Teza: Ciekawe role bez tabu i ograniczeń (bohaterka nie musi być 'święta', może być niezależna, prowadzić 'swobodny tryb życia', grać śmiałe sceny obyczajowe)


Fakty z przeszłości:

Pocałunek Deviki
Topless Mehtaab
To 'osiągnięcie' współczesnych heroin bawi mnie chyba najbardziej:P Automatycznie staje mi wtedy przed oczami choćby słynna 'smoczyca', czyli Devika Rani, szefowa legendarnej wytwórni Bombay Talkies, kobieta, która zdecydowanie nie przejmowała się jakimiś tam 'ograniczeniami'. Która - jako już mężatka - uciekła z partnerem z planu. Która wreszcie w słynnej Karmie z 1933 roku całowała się przez całe 4 minuty:P  Albo myślę sobie o Mehtaab, aktorce słynnej z pierwszej sceny topless - w filmie z lat 40:) O Durdze Khote - królowej piratów z Amar Jyoti. O Hunterwali, czyli Fearless Nadii, żeńskim 'połączeniu Tarzana, Robin Hooda i Zorro', kobiecie, która żadnych stuntsów się nie bała  (za to panowie bali się jej:P) A była jeszcze Zubeida, Sulochana, Sobhana Samarth i parę innych pań. To lata 30-40. Wtedy było chyba najlepiej.
Popisy Fearless Nadii
Potem zrobiło się bardziej 'zachowawczo' (akurat kwestii pokazywania pewnych 'śmiałych' rzeczy w filmach niepodległość Indii się za dobrze nie przysłużyła), ale to nie znaczy, że nie ma już w ogóle czego przywoływać. Można bowiem wspomnieć np. Waheedę, która w Guidzie (1965 rok) po prostu opuszcza męża  (na koniec go policzkując) i związuje się z innym mężczyzną.  Albo Sujatę, która w tamilskim Avargal (1977r.) odchodzi od sadystycznego męża i stara się na nowo ułożyć sobie życie, a - mając do wyboru nowych (porządnych) adoratorów  - ostatecznie wybiera jednak siebie, swą niezależność (przy wsparciu swej byłej teściowej zresztą). Ogólnie lata 70-80 to zresztą piękna karta jeśli chodzi o role dla kobiet w kinie tamilskim. Myślę też o Raadhice z telugowego Nyayam Kavali (1981), która po zajściu w nieślubną ciążę i wyparciu się przez zamożnego chłopaka wszelkiej odpowiedzialności postanawia - mimo totalnego braku wsparcia zawstydzonych rodziców, a z pomocą pani prawnik (też samotnej matki zresztą)  - pozwać go do sądu. I nie chce, by chłopak się z nią w końcu ożenił - ale żeby i ona i dziecko mogli żyć z godnością (i nazwiskiem ojca w dokumentach). Wreszcie wspominam Vijayashanti, mą ukochaną 'angry young woman', która zagrała tyle ról twardych, dzielnych i walecznych kobiet (m.in. policjantek, nauczycielek czy po prostu rebeliantek...) - takich, którym mężczyźni mogliby tylko pozazdrościć odwagi i charakteru.
Ile dzisiejszych ról dla pań może to 'przebić'?


Teza: Pozycja aktorek (wpływ na produkcję, gaże, nazwisko w czołówce).
Ok, o tym się faktycznie dziś nawet specjalnie nie mówi (bo i nie ma podstaw:P), uważam to jednak za zbyt ważny czynnik obrazujący faktyczną pozycję aktorki w kinie, żeby go tu pominąć.

Fakty z przeszłości:

O producenckich osiągnięciach Deviki Rani i Bhanumati już pisałam. Obie prowadziły (fakt, że wraz z mężami, choć Devika i po jego śmierci) duże, świetnie prosperujące wytwórnie. To dawało im nieporównywalny większy wpływ na role niż daje tylko pozycja aktorki.  Tym dziwniejsze, że dziś chyba żadna ze znaczących aktorek nie próbuje podjąć się i tego wyzwania (Preity zajęła się produkcją, by ratować już przygaszoną karierę, a to nie to samo).  Ostatnią topową gwiazdą z takim połączeniem ról, jaką kojarzę, była Soundarya. Dzięki temu mogła prawie równolegle odnieść wielki sukces kasowy komercyjną Aapthamitrą i wyprodukować sobie Nationalowe kino autorskie, czyli Dweepę. 
Sulochana jako hajdarabadzki dżentelmen
Co do kwestii gaż: w latach 30 Sulochana, pierwszy seks symbol kina hindi (i była telefonistka:D) dostawała za rolę więcej od mężczyzn. Na solidne gaże mogły liczyć też inne, wymieniane tu przez mnie wcześniej panie. I na nazwisko w czołówce filmu także (i nie dlatego, że ich filmowi partnerzy byli tak kurtuazyjni jak ostatnio SRK). Po prostu miały podobną pozycje jak mężczyźni. Dopiero potem te dysproporcje zaczęły rosnąć. Ale jeszcze ponoć nazwisko Suchitry - na jej życzenie - pojawiało się w czołówkach filmów przed, a nie po nazwisku Uttama Kumara (choć trudno mi to teraz naocznie sprawdzić, zważywszy, że bengalskie czołówki filmów z tamtych lat są zwykle w 'robaczkach':P). 
Vijayashanti rządzi^^
Na południu natomiast, w latach 90-tych, w szczytowym okresie swej kariery (po megasukcesie Karthavyam), jak najbardziej gaże równe największym ówczesnym męskim starom dostawała Vijayashanti (mówi się, że jako jedna z pierwszych indyjskich gwiazd - nie płci żeńskiej, tylko w ogóle - przekroczyła magiczną wówczas granicę 1 crora rupii za rolę). A tacy panowie jak Chiru czy Balakrishna grali w niektórych jej filmach 'drugie skrzypce' (czyli podejrzewam w napisach także byli 'za nią'). 
Dziś trudno nawet porównywać gaże męskich i żeńskich gwiazd (nie tylko w Indiach zresztą). Dysproporcje są tu tak duże, że nie tylko panie zarabiają znacznie mniej, ale i chyba żadna z nich nie doszła na razie (a przynajmniej mi się nic takiego nie kojarzy) do powszechnego już obecnie w przypadku męskich starów etapu 'share profits' (czyli dodatkowego wynagrodzenia w postaci procentu od zysków z filmu).


Na koniec powtórzę: mnie naprawdę cieszy, że ostatnio w tych rolach dla kobiet jest lepiej.  Tylko, że w perspektywie, którą przedstawiłam, to 'lepiej' nie brzmi dla mnie ani tak nowo, ani aż tak bardzo imponująco, jak to czytam w różnych miejscach:) Znaczy chcę i czekam na dużo więcej^^


Inspiracją do notki były m.in te artykuły: 

środa, 26 marca 2014

Hazaar Chaurasi ki Maa (1998) - Jaya, matka naksality


*kontynuując ładną marcową tradycję skupienia się na kinie 'kobiecym' kolejny 'przedruk' z forum* (bo całkiem świeża notka 'dyskusyjna' o pozycji kobiet w kinie indyjskim kiedyś i dzisiaj jakoś wciąż nie może się napisać) 

Żadna to tajemnica, że łatwo mnie 'złapać' na filmy z wątkiem naksalickim. Tak i trafiłam na ten. 
 
Kalkuta, rok 1970. Pochodząca z klasy średniej Sujata Chatterji jest 'typową' żona i matką. Pewnej nocy zostaje wezwana do Kantapukur, by zidentyfikować zwłoki swego syna - Bratiego. Ciało, oznakowane tytułowym numerem 1084, nie zostanie jej nawet wydane, bo Brati należał do ruchu naksalitów i oficer policji nakazuje natychmiastowe spalenie zwłok wszystkich ofiar. Pod kontrolą. To wydarzenie stanowi dla Sujaty szok. Okazuje się, że choć Brati był jej 'oczkiem w głowie', matka tak naprawdę nie bardzo znała swego syna, nie wiedziała o jego działalności. I niespecjalnie rozumie, co go do tego ruchu popchnęło. Przecież pochodził z dobrze sytuowanej rodziny i miał świetne perspektywy... Dwa lat później Sujata nadal nie może znaleźć spokoju ducha. Nie znajdując zrozumienia we własnej rodzinie postanawia sama dowiedzieć wszystkiego o przeszłości syna, spróbować zrozumieć jego poglądy. Zacznie więc szukać przyjaciół Bratiego, tych, którzy jak on postanowili walczyć o równość społeczną... I ich rodzin. Dokąd ją to zaprowadzi?
To pierwszy film, w którym zobaczyłam początki naksalickiego ruchu (narodził się wszak w 1967 roku, a 1970 rok to moment, w którym inspirowany hasłami komunizmu ruch urósł w siłę na tyle, że policja zaczęła traktować go jako poważne zagrożenie. I krwawo rozprawiać się z rewolucjonistami). Które sprawiają jednak inne wrażenie, niż to, co znam z filmów z lat 90. Bardziej właśnie rewolucji? Takiego ruchu 'gorących głów', młodych idealistów, którzy chcą zmieniać świat i 'z płomieniem w oczach' gotowych nawet na śmierć dla tej sprawy... Bo to i głównie studenci, czyli ta elita intelektualna, a jednocześnie zwykle najwięksi buntownicy (wszak i u nas tak było - tylko buntowali się przeciwko, a nie w duchu tej ideologii).
Ale naksalici nie są głównym tematem tego filmu, a bardziej pewnym katalizatorem zmian w bohaterce, która - idąc śladami ukochanego syna - przechodzi psychiczną metamorfozę. Zaczyna sobie stawiać pytania o sens tej 'naszej małej stabilizacji', w jakiej dotąd żyła. Widzieć wokół drobnomieszczaństwo, które zaczyna ją coraz bardziej dusić.. Rolą Sujaty Jaya powróciła do grania po kilkunastu latach przerwy (to była jej pierwsza rola po Silsilli) i chyba nie mogła sobie wymarzyć lepszego comebacku. Nie wiem, czy od tego momentu do dziś zagrała lepszą rolę. I jest jeszcze świetna Seema Biswas, jako matka innego zabitego wtedy rewolucjonisty. Ta kobieta z niższej warstwy, przeżywa swój ból zupełnie inaczej, 'głośniej', wyraziściej niż Sujata (która raczej cierpi w milczeniu - bo przecież nie wypada aż tak okazywać emocji) i jest to ciekawa opozycja. I Nandita Das (w swej pierwszej roli w kinie hindi, stąd w napisach jest 'introducing'), grająca podzielającą jego poglądy sympatię Bratiego. Tak, to chyba w ogóle film pań, to je się przede wszystkim pamięta. 
Hazaar Chaurasi Ki Maa to dobre, poruszające, skłaniające do refleksji kino (w końcu Govind Nihalani) Niemniej chyba do całkowitego zachwytu czegoś mi w nim jednak zabrakło (choć nie potrafię zwerbalizować czego). Niemniej z pewnością jest to rzecz godna polecenia ciekawym i bardziej kameralnego, a zaangażowanego kina (i psioczącym na kiepski poziom kina hindi lat 90). I - jeśli to może być dodatkową rekomendacją - film zdobył National Award dla najlepszego filmu hindi.